czwartek, 29 grudnia 2011

Simon Beckett - "Wołanie grobu"


Czwarta książka Simona Becketta, niegdyś wziętego dziennikarza, a obecnie autora wielce poczytnych thrillerów.

Poprzednie części bardzo mi się podobały, gdy więc zobaczyłam w księgarni nowy tytuł autorstwa Becketta, od razu kupiłam.

Bohaterem i narratorem książek Simona Becketta jest David Hunter, antropolog współpracujący z policją przy wyjątkowo trudnych sprawach, potrafiący wyczytać historię zbrodni ze słabo zachowanych zwłok czy szkieletów, które innym specjalistom niewiele mówią. Hunter jest typem wrażliwego faceta, budzącego natychmiastową sympatię czytelnika, w powieściach Becketta jest właściwie tyle samo naukowcem co detektywem.


"Wołanie grobu" dotyczy sprawy przerażającego, seryjnego mordercy Jerome'a Monka. Odsiadujący wyrok Monk nie chce wyjawić, gdzie pochował swoje ofiary, Hunter ma pomóc w odnalezieniu zwłok. W wizji lokalnej na mrocznym, wilgotnym wrzosowisku biorą udział prowadzący sprawę detektywi, David Hunter i sam morderca. Przedsięwzięcie kończy się fiaskiem - ciał ofiar nie udaje się odnaleźć, a Monk próbuje uciec. Sprawa zostaje zamknięta, a wkrótce potem Huntera dotyka osobista tragedia, która na zawsze zmienia jego życie.

Osiem lat później Monk powraca - tym razem mordercy udało się uciec z więziennego transportu i wszyscy, którzy pracowali przy wizji lokalnej są w niebezpieczeństwie.

Na prośbę koleżanki, która również pracowała przy sprawie Monka, David wraca na mroczną, wilgotną prowincję i odkrywa kolejne sekrety związane ze śledztwem.


Jest w "Wołaniu grobu" to co charakterystyczne dla wszystkich książek pisarza - świetna intryga, powoli rozkręcająca się akcja i stopniowo rosnące napięcie. Akcja toczy się w niewielkiej, zamkniętej społeczności, w tym wypadku są to osoby związane ze starym śledztwem, jest też dom na odludziu, zacinający nocą deszcz i tajemnicze, rozległe wrzosowiska. Beckett potrafi tak kierować akcją, że kiedy już myślimy "aha, tego się spodziewałam", okazuje się, że się mylimy i jest dokładnie odwrotnie.


Poprzednie części przygód doktora Huntera czytałam kilka lat temu i słabo je pamiętam, mam jednak wrażenie, że "Wołanie grobu", choć świetne, to jednak jest najsłabszą częścią cyklu. Brakowało mi tego co powodowało, że poprzednie tomy czytałam z wypiekami na twarzy, czyli opisów pracy antropologa sądowego, ciekawostek dotyczących tego co można wyczytać ze zwłok, słowem - wszystkiego tego co powoduje, że książki Becketta nie są kolejnymi fajnymi kryminałami czy thrillerami. W "Wołaniu grobu" bardzo mało jest Davida - naukowca i to jedyne co mam tej książce do zarzucenia.


Książkę wydało wydawnictwo Amber, które kojarzy mi się (być może niesłusznie) z drugorzędną literaturą, kiczowatymi okładkami i niechlujnymi tłumaczeniami.

Zauważyłam w książce sporo literówek, co jest irytujące, ale do przełknięcia, natomiast "piersze miejsce" w okładkowej notce reklamowej uważam za niewybaczalne...

Pomijając jednak kwestię wydania, książkę bardzo polecam, podobnie jak wcześniejsze części przygód Davida Huntera.



środa, 21 grudnia 2011

George R.R. Martin - "Uczta dla wron"




Nadeszło nieuchronne - po "Uczcie dla wron" został mi już do przeczytania tylko wydany niedawno "Taniec ze smokami". Biorąc pod uwagę tempo w jakim pisze Martin, na kolejne tomy Pieśni Lodu i Ognia przyjdzie mi jeszcze długo poczekać, dlatego na razie odwlekam lekturę "Tańca", choć najchętniej rzuciłabym się na tę książkę już teraz.


"Uczta dla wron" jest jak poprzednie części sagi. Świetnie napisana, wciągająca, pełna akcji i napięcia i po prostu nie sposób się od niej oderwać. Ten tom jest jakby bardziej wyciszony od wcześniejszych, co wynika z faktu, że wojna wydaje się dobiegać końca. Nie ma tu wielkich walk i widowiskowych pojedynków, jest za to krajobraz po bitwie - spalone wioski i pola, groźni banici i gnijące na drzewach trupy. Tym razem akcja skupia się na Westeros, nie dowiemy się niczego o Daenerys, Tyrionie czy o tym co słychać na Murze i za nim. Jak zwykle Martin wprowadza na pierwszy plan nowych bohaterów i bez sentymentów pozbywa się tych, do których czytelnik już przywykł. Tym razem najbardziej zainteresował mnie wątek Jaimiego (który to już raz okazuje się, że bohaterowie Pieśni nie są ani trochę jednowymiarowi...) i przygody Brienne, z zaciekawieniem śledziłam też losy małej Aryi.

Uważam za to, że książka nic by nie straciła, gdyby nie było w niej Sansy - chyba taka jest specyfika tej postaci, że jest najbardziej bezbarwna i zwyczajnie nudna, może w kolejnych tomach pisarzowi uda się coś z niej wykrzesać, choć jakoś w to wątpię.


Nie bardzo wiem co więcej napisać o "Uczcie dla wron", by nie powtarzać tego czym dzieliłam się z Wami opisując poprzednie części. Clou jest takie, że każdy kolejny tom wciąga mnie do swojego świata właściwie od pierwszej strony i najchętniej nie przerywałabym lektury ani na minutę.

Cały cykl jest po prostu rewelacyjny. Pozostaje mi tylko trzymać kciuki za wenę pana Martina - oby go nie opuściła i oby kolejna książka jak najszybciej ujrzała światło dzienne.


czwartek, 15 grudnia 2011

Richard Yates - "Zakłócony spokój"


Lubię i cenię prozę Richarda Yatesa. Bardzo odpowiada mi jego styl - płynna narracja, prosty język i klarowny przekaz. Podoba mi się, że bohaterowie jego książek są tacy niewydumani, ot zwykli ludzie, nie do końca wiedzący czego chcą, targani wątpliwościami, zmagający się z własnymi słabościami.

Najbardziej znaną w Polsce książką Yatesa jest "Revolutionary road", głównie za sprawą bardzo dobrej ekranizacji, polecam jednak sięgnięcie i po inne powieści pisarza.


"Zakłócony spokój" to opowieść o autodestrukcji. Dobrze radzący sobie w pracy w reklamie John Wilder stopniowo dochodzi do wniosku, że ułożone życie, żona i dziecko to właściwie głównie przykre obciążenie. Upicie się do nieprzytomności i kilka dni na zamkniętym oddziale psychiatrycznym to dopiero początek kłopotów mężczyzny. Dla kogoś innego taka przygoda byłaby może impulsem do zastanowienia się nad swoim życiem, dla Wildera to początek jazdy po równi pochyłej. Gdy w życiu Johna pojawi się atrakcyjna Pamela mężczyzna zdecyduje się porzucić żonę i rozpocząć nowe życie.

Nowe życie Wildera niespecjalnie jednak różni się od starego - alkohol leje się coraz większymi strumieniami, bohater zmienia miejsce zamieszkania, ale reszta pozostaje w zasadzie bez zmian. Naiwna pogoń za marzeniami z młodości, czyli karierą filmowca, jest z góry skazana na niepowodzenie. Pełna entuzjazmu młoda kochanka wkrótce znajduje sobie bardziej interesującego adoratora, a Johnowi pozostaje tylko upijanie się dzień po dniu aż do utraty świadomości.


Jest sporo wątków w tej powieści. Po pierwsze modelowy kryzys mężczyzny wchodzącego w wiek średni. Po drugie studium uzależnienia - fragmenty opisujące pobyt Johna w szpitalu psychiatrycznym i jego późniejsze halucynacje wywołane alkoholem są naprawdę przerażające. Po trzecie wreszcie wymiar bardziej uniwersalny, czyli pogoń jednostki za czymś co nada życiu sens. Dobra, choć niesatysfakcjonująca praca, dom na przedmieściach i modelowa rodzina okazują się nie być tym, co jest najważniejsze. Jest to smutne tym bardziej, że życie będące spełnieniem marzeń głównego bohatera jest dla niego po prostu nieosiągalne, co w połączeniu ze skłonnościami autodestrukcyjnymi i brakiem woli walki ze swoimi słabościami skazuje go z góry na klęskę.


Dobrze napisana, interesująca, choć smutna powieść bez szczęśliwego zakończenia. Bardzo mi się podobała.



poniedziałek, 12 grudnia 2011

Marek Niedźwiecki - "Nie wierzę w życie pozaradiowe"



Miałam 12 albo 13 lat kiedy pierwszy raz usłyszałam Listę Przebojów Trójki. Ten jeden raz wystarczył żebym wpadła po uszy, od tej pory w każdy piątek o 19.00 znikałam dla świata. Liczył się tylko mój mały pokój, radio, muzyka i głos Marka Niedźwieckiego. Te chwile kiedy siedziałam przy biurku i skrzętnie notowałam tytuły kolejnych piosenek były dla mnie świętością. Uwielbiałam tamte piątki.

Słuchałam Listy regularnie przez całe lata, potem jakoś przestałam mieć na to czas, ale teraz znów staram się rezerwować piątkowe wieczory dla Trójki kiedy tylko mogę.


Marek Niedźwiecki to człowiek - instytucja. Najbardziej rozpoznawalna twarz radia. Pewnie nie ja jedna kochałam się w Niedźwiedziu znając tylko jego głos. Piękny głos, nic się nie zmienił przez te wszystkie lata. Do tego rodzaj poczucia humoru, który mi odpowiada i pasja, którą czuć gdy słucha się opowieści Marka Niedźwieckiego o muzyce albo podróżach. Zaglądam czasem na jego stronę internetową - zawsze piękne zdjęcia i ciekawe spostrzeżenia.

W swojej książce Niedźwiedź pisze o tym co jest dla niego najważniejsze - czyli o pracy radiowca. Bez radia nie ma życia, zdaje się mówić Niedźwiecki. Znaleźć się w rozgłośni, usiąść przed mikrofonem - to było jego największe marzenie i najważniejszy cel. Dla realizacji tego marzenia zrezygnował z wszystkiego innego - najpierw myśl o założeniu rodziny była odkładana na później, a kiedy to później przyszło okazało się, że nie jest już ważne, że nie ma na to ochoty, potrzeby, że dobrze jest jak jest.


"Pracę mam wygodną, gardła nawet nie zdzieram. Jestem jednak samotny." pisze Marek Niedźwiecki. I byłoby to smutne, gdyby nie to, że ta samotność jest jak najbardziej chciana. Kiedy Niedźwiedź opisuje swoje powroty do domu, w którym zamyka się z muzyką i dobrym winem to ja mu wierzę - wierzę, że jest szczęśliwy. Może nawet trochę mu zazdroszczę. Doskonale rozumiem, że można nie potrzebować ludzi obok siebie, że wystarczy spotkanie z przyjaciółmi kiedy ma się na to ochotę, że można nie chcieć zakładać rodziny. Niedźwiecki jest absolutnie pogodzony ze sobą i swoim życiem, ma jasno ustalone priorytety, nie wstydzi się powiedzieć, że nie lubi zmian i liczą się dla niego codzienne rytuały. Zakupy na bazarku, zawsze takie same, i spokojne popołudnia w domu, z wyłączonym telefonem i myślami o kolejnych audycjach.

Po tej lekturze widzę Marka Niedźwieckiego jako spokojnego, szczęśliwego melancholika.


Książka raczej tylko dla wielbicieli Niedźwiedzia, ale za to bardzo sympatyczna. Spędziłam z nią wyjątkowo miłe popołudnie. Polecam.



wtorek, 6 grudnia 2011

George R.R. Martin - "Nawałnica mieczy"



Saga "Pieśni lodu i ognia" ma doprawdy imponujące rozmiary i właściwie mnie nie dziwi, że trzecią część wydawca postanowił rozbić na dwa tomy. Łącznie to ponad tysiąc stron, raczej nie jest to lektura, którą można nosić ze sobą w torebce.

Ale nie o objętości kolejnych tomów chciałabym tu pisać (choć jak dla mnie mogłaby być jeszcze większa, nigdy nie mam dość przygód bohaterów sagi).

Autor trzyma poziom z poprzednich części cyklu, a może nawet go podnosi. Tym razem przerywanie lektury przychodziło mi z wielkim trudem. Losy starych bohaterów i przygody tych, których dopiero w tej części poznajemy są tak zajmujące, że po prostu nie chce się odkładać książki na potem.


Westeros ogarnia chaos - walka o tron wciąż trwa, choć żaden król nie jest na tyle silny, by wyeliminować wszystkich swoich przeciwników. Członkowie rodu Starków są rozrzuceni po świecie i wygląda na to, że nie będzie im dane się połączyć. I uwięziona w zamku Sansa, i błąkająca się po kraju Arya są skazane wyłącznie na siebie.

Kolejne bitwy i intrygi zmieniają sytuację w Siedmiu Królestwach praktycznie co chwilę. Podczas gdy w Westeros trwa krwawa wojna, daleko za morzem zapomniana Daenerys krok po kroku zbliża się do wyznaczonego sobie celu...


Świetna książka. Interesujący jest absolutnie każdy rozdział. Nie ma bohatera, którego dalsze losy by mnie nie ciekawiły. Zwroty akcji i mnogość wątków przyprawiają o zawrót głowy. Po raz kolejny Martin udowadnia, że nie ma postaci jednowymiarowych. W "Nawałnicy mieczy" wszystko jest możliwe - najwierniejszy rycerz może okazać się zdrajcą, a brutalny morderca potrafi uratować życie ofierze swych wcześniejszych prześladowań. Bycie pierwszoplanowym bohaterem nie zapewnia bezpieczeństwa żadnej z postaci - w Westeros łatwo stracić głowę i to w sensie dosłownym, dlatego lepiej nie przywiązywać się do głównych bohaterów sagi.


Po tej lekturze nawet w snach przenosiłam się do Siedmiu Królestw, a w dzień nie mogłam doczekać się chwili kiedy wreszcie będę mogła usiąść z książką w fotelu. Rozstaję się z Westeros, ale nie na długo - zakończenie tej części cyklu jest bowiem takie, że chyba jeszcze dziś pobiegnę po kolejny tom, by sprawdzić co wydarzy się dalej.

Szczerze polecam.