czwartek, 25 października 2012

Cormac McCarthy - "Dziecię boże"



Och, jak ja lubię te mroczne, pokręcone światy Cormaca McCarthy'ego. Jak dotąd nie zawiodła mnie żadna z jego książek i nie inaczej rzecz ma się z "Dziecięciem bożym".
Tym razem McCarthy serwuje nam opowieść o Lesterze Ballardzie, prymitywnym, niesympatycznym typku stopniowo pogrążającym się w szaleństwie. Ballard to społeczny wyrzutek, żyjący najpierw w rozsypującej się chacie, potem w jaskini, człowiek bez pracy, bez rodziny, bez towarzyskich kontaktów, którego egzystencja sprowadza się do zaspokajania najbardziej pierwotnych instynktów. 

Po kilku książkach pisarza przywykłam już do jego oszczędnego, precyzyjnego języka, ale wciąż robi on na mnie wielkie wrażenie. Przerażające, ohydne uczynki Lestera autor opisuje jakby bez emocji, zupełnie jakby je relacjonował, natomiast zupełnie odpuszcza ocenianie swojego bohatera i dociekanie dlaczego tak się stało, co sprawiło, że Lester stał się taki a nie inny. To sprytny zabieg - nie podając niczego na tacy, McCarthy w pewnym sensie wymusza na czytelniku zastanowienie się nad losami Ballarda. Czy winny jest on sam, czy może jakaś część jego zbrodni obciąża społeczeństwo, które wyrzuciło Lestera poza swój nawias?  

Precyzyjne, wyważone sprawozdanie z kolejnych uczynków bohatera sąsiaduje z pięknymi, soczystymi opisami przyrody, jakby podkreślając, że chłód leśnego strumienia i rozgwieżdżone niebo są takie same i dla obłąkanego mordercy, i dla jego praworządnych sąsiadów. Jest tu też charakterystyczne dla prozy McCarthy'ego zawieszenie poza miejscem i czasem - trudno powiedzieć gdzie i kiedy rozgrywa się akcja powieści, może to być tak samo początek XX wieku, jak jego schyłek - ale uniwersalność historii w ogóle ustalania takich ram nie wymaga. Są także odwołania do Biblii i Boga, który jak zwykle u pisarza jest okrutnym, złośliwym bóstwem, starotestamentowym sadystą czerpiącym perwersyjną przyjemność z bawienia się swoimi ludzkimi marionetkami.

Moja rozkochana w dusznej, ciężkiej atmosferze książek pisarza czytelnicza dusza jest tą lekturą wielce uszczęśliwiona. Czytałam na jednym oddechu, a kiedy skończyłam, zapragnęłam więcej i więcej, i więcej.


poniedziałek, 15 października 2012

Michał Witkowski - "Drwal"



Dopóki w Polsce tworzą tacy pisarze jak Pilch, Witkowski, Stasiuk czy Masłowska za nic nie zgodzę się z tezą, że polska literatura współczesna jest beznadziejna. 

Reklamowany jako kryminał "Drwal" z kryminałem ma tak naprawdę niewiele wspólnego,  ani wielkiej intrygi, ani śledztwa specjalnie tu nie ma. Popularny pisarz Witkowski przyjeżdża oto późną jesienią do schowanej pod Międzyzdrojami leśniczówki, gdzie gości go poznany na facebooku fan, Robert. Pisarzowi przyświeca jeden cel - zbieranie materiałów do kryminału - a materiałem może być wszystko, i poznany pod sklepem żul (po witkowskiemu luj), i otumaniony psychotropami Robert, i tajemnicze historie sięgające czasów PRLu, które znienacka wychodzą na światło dzienne. Ta nędzna w gruncie rzeczy fabuła to dla Witkowskiego tylko pretekst do pokazania i obśmiania Polski klasy B i naszych narodowych przywar w ogóle. 

Witkowski obśmiewa wszystko i wszystkich, od rodzimych kurortów począwszy, poprzez hipsterów, lokalną kobietę sukcesu, która ze sprzątania w rządowym ośrodku awansowała do prowadzenia zapyziałej smażalni ryb, po siebie samego. A siebie nie oszczędza ani trochę, wyśmiewając i własną popularność i samouwielbienie, i słabość do podejrzanych typków spod spożywczaka i, wreszcie, swoje uzależnienie od leków.
Wszystko to napisane rewelacyjnym językiem, lekko, potoczyście, bez zadęcia, jakby stworzone po to by bawić nie tylko czytelnika, ale i dla przyjemności autora.

Nie jestem fanką polskiego wybrzeża, ale po lekturze "Drwala" odczułam dość pilną potrzebę spakowania plecaka i udania się do posezonowych Międzyzdrojów. Ot tak, żeby nawdychać się zapachu starego oleju w podrzędnej smażalni, kupić piwo w Netto, posiedzieć przy barze jedynego dobrego hotelu w towarzystwie jedynej po sezonie prostytutki i zapuścić się w zimny, nieprzyjazny las.

Jestem "Drwalem" absolutnie zachwycona, lektura tej książki była relaksem totalnym, szaloną jazdą bez trzymanki, zabawą i głośnym śmiechem.
Kto jeszcze prozy Michała Witkowskiego nie zna temu polecam zapoznanie się z tą pozycją. Na marginesie dodam jeszcze, że pisarzowi należą się brawa za wyjątkowo sprawne odpisywanie na wiadomości fanów wysłane przez facebooka. 
Gdyby ktoś jeszcze miał wątpliwości co do "Drwala" - polecam, a nawet zalecam lekturę.

czwartek, 11 października 2012

Mario Vargas Llosa - "Miasto i psy"



Najpierw zaciekawiła mnie informacja na okładce - "pierwsze nieocenzurowane wydanie". Wzięłam to za chwyt reklamowy, bo co w końcu może być tak szokującego, że aż wymagało cenzurowania i cóż to "odcenzurowanie" może zmienić, jak wpłynąć na współczesnego czytelnika, którego ze wszystkich stron otacza mentalny turpizm, przemoc i taniocha.
I nie czuję się po lekturze tego nieokrojonego wydania "Miasta i psów" zaszokowana, ale na pewno jestem tą książką w jakiś sposób dotknięta, i choć przeczytałam ją już kilka tygodni temu, to wciąż o niej myślę, a to w mojej prywatnej skali oceniania zawsze oznacza, że miałam do czynienia z dobrą literaturą.

Llosa, opierając się na swoich własnych, młodzieńczych doświadczeniach, opisuje zamknięty świat wojskowej szkoły dla chłopców. Poszarpana, nierówna narracja pozwala nam przyjrzeć się temu światu z perspektywy kilku osób. Największy szkolny zabijaka Jaguar, Poeta, który w brutalnej społeczności znajduje sobie miejsce jako ten, który na zamówienie pisze erotyczne nowelki i miłosne listy, wrażliwy Niewolnik, który staje się ofiarą pozostałych uczniów i porucznik z poczuciem misji. W powieści Llosy aż kotłuje się od skomplikowanych międzyludzkich relacji i emocji. Można ją czytać jako opowieść o brutalnej, wojskowej fali, można jako przypowieść o upadku moralności i rodzinnych więzów. 

Pod pretekstem opowieści o bolesnych, brutalnych rytuałach i dorastaniu autor bierze na warsztat szeroko pojmowane społeczeństwo. Zastanawia się nad wpływem otoczenia na kształtującą się dopiero osobowość, nad zaufaniem jakim obdarzamy autorytety, które następnie okazują się tego zaufania zupełnie niewarte, wreszcie mierzy się Llosa z południowoamerykańskim kultem macho.

Świat w tej powieści to beznadziejne, przerażające miejsce. Wzniosłe, szlachetne slogany reklamujące szkołę wojskową okazują się fasadą, za którą siedzą znudzeni, niespełnieni oficerowie zainteresowani tylko przestrzeganiem absurdalnego regulaminu oraz sławieniem dobrego imienia szkoły.  Nie ma tu miejsca na uczciwość i przyzwoitość, a wstydliwe sprawki zamiata się pod dywan. 
Dla mnie najbardziej wstrząsające były w tej lekturze dwie kwestie. Pierwsza to moment kiedy uświadomiłam sobie, że brutalni, odpychający i wulgarni kadeci to tak naprawdę dzieci. I druga, kiedy dotarło do mnie jak wygląda rodzina w powieści Llosy, i jak w gruncie rzeczy niewiele różni się od zimnego, regulaminowego życia w szkole. 

Jest to lektura wymagająca skupienia i zastanowienia. Niełatwa w odbiorze - poszarpana narracja, przeskakiwanie od wątku do wątku, pozorny chaos, a także sama fabuła czynią z niej rzecz wymagającą pełnego oddania. 
Ale jest tego zdecydowanie warta. Mocna rzecz.