sobota, 23 lutego 2013

Amelie Nothomb - "Ani z widzenia, ani ze słyszenia"



Nie będzie wielką przesadą jeśli powiem, że przepadam za Amelie Nothomb. Od pierwszego spotkania z jej twórczością polubiłam te niewielkie objętościowo, niewysilone, lecz frapujące opowiastki skrzące się specyficznym humorem i niewątpliwą inteligencją. Przy okazji niedawnej przeprowadzki i rozpakowywania książek odkryłam, że mam jeszcze na półce powieść Nothomb, której nie czytałam. Z rozkoszą poświęciłam jej wieczór i znów się nie zawiodłam.

Kto zna twórczość tej pisarki wie, że pełnymi garściami czerpie ona z własnych doświadczeń i przetwarza je w fabuły swych książek. W "Ani z widzenia, ani ze słyszenia" Nothomb opisuje swój powrót do Japonii - kraju, w którym spędziła część dzieciństwa, który kocha i za którym nigdy nie przestała tęsknić. Po przylocie do Tokio Amelie chce odświeżyć swoją znajomość języka i tak poznaje Rinriego, Japończyka szukającego nauczycielki francuskiego. Relacja uczeń - nauczyciel szybko przeradza się w coś więcej. 

Związek Amelie i Rinriego jest ujmujący nie dlatego, że to romans tylko raczej z powodu cudownej lekkości i szacunku dla odmiennych kultur, których każde z nich jest przedstawicielem. To przede wszystkim pieśń na cześć tego, że kolosalne nieraz różnice mogą stać się wspólnym mianownikiem, jeśli tylko ze spokojem przyjmiemy do wiadomości ich istnienie. 
Jest to też opowieść o wielkiej fascynacji krajem, miłości do niego. Sposób, w jaki Nothomb opisuje Japonię powoduje, że nawet mnie to wzrusza - a zdecydowanie nie jestem wielbicielką japońszczyzny.

Niby nie jest to wielka powieść, niby nie dzieje się w niej wiele, a jednak jest tak uroczo chwytająca za serce, a przy tym pełna interesujących i zabawnych obserwacji, że obcowanie z nią to czysta przyjemność. 
Dziękuję, pani Nothomb.

środa, 20 lutego 2013

Alan Hollinghurst - "Obce dziecko"




Nazwisko Hollinghurst było mi nieznane do momentu, gdy w "Polityce" czy "Przekroju" natknęłam się na entuzjastyczną recenzję "Obcego dziecka". Kupiłam książkę, bo jej opisy brzmiały wielce smakowicie - angielskie wyższe sfery, saga rodzinna, przemiany społeczno - obyczajowe, czego chcieć więcej.
Chyba jednak miałam zbyt wielkie oczekiwania, bo po lekturze muszę stwierdzić, że czuję się tymi peanami na cześć powieści trochę oszukana.

Zaczyna się obiecująco. Mamy początek XX wieku, do posiadłości Dwa Akry przyjeżdża młody Cecil Valance - poeta, studencki przyjaciel jednego z członków rodziny Sawle, a tak naprawdę jego sekretny kochanek. Wszyscy są Cecilem zauroczeni do tego stopnia, że choć jego wizyta trwa tylko dwa dni, naznacza losy rodziny na resztę życia. Cecil wyjeżdża pozostawiając po sobie poczucie pustki i tęsknotę oraz  kiepski wiersz z kilkoma dwuznacznymi aluzjami. Wkrótce wybucha wojna, Valance ginie, a na przestrzeni kolejnych lat wiersz ten urasta do rangi sztandarowego dzieła poety. Mijają dekady, w trakcie których kolejni biografowie próbują zbadać przeszłość Cecila, a my śledzimy losy starzejących się członków rodziny Sawle.

Najciekawsza jest pierwsza część książki, opisująca życie wyższych sfer z całym ich zakłamaniem i przywiązaniem do konwenansów, późniejsze rozdziały natomiast raczej mnie nie zachwyciły. Owszem, ciekawie było obserwować jak na przestrzeni lat zmienia się podejście skostniałego społeczeństwa do gejów, interesujące było obserwowanie podupadania arystokratycznych rodów, zabrakło mi natomiast czegoś co pozwoliłoby mi uwierzyć, że sam Cecil Valance mógłby być aż tak frapujący dla jakiegokolwiek biografa. Postać poety, a właściwie jego cień, jest tym co spina całą fabułę, rozwleczoną na przestrzeni praktycznie całego stulecia, jednak żadna z licznych postaci zaludniających karty powieści nie jest tak naprawdę interesująca. Dominujące wrażenie podczas lektury jest takie, że jeśli nie każdy to przynajmniej co drugi mężczyzna jest gejem (co ciekawe, nie ma tego wrażenia w odniesieniu do postaci kobiecych), a to dość szybko stało się dla mnie irytujące. 

Najbardziej podobało mi się ukazanie przemijania na przykładzie nieszczęsnego Cecila, który najpierw jest centralną postacią w życiu wielu ludzi, potem legendą, następnie przedmiotem badań i wielkiego zainteresowania, by w końcu stać się niewyraźnym cieniem, istniejącym w świadomości ludzi jako jakiś tam poeta, który kiedyś żył, podobno był gejem i napisał jakiś wiersz o jakimś domu czy coś w tym rodzaju.

Smutna konstatacja, że wszystko mija i za chwilę nikt nie będzie pamiętał nawet o tych, którzy teraz są w centrum zainteresowania jest jednak zbyt oczywista, by mogła wywołać mój zachwyt powieścią. Przeczytałam bez przykrości, choć spodziewałam się wiele, wiele więcej.

czwartek, 7 lutego 2013

Wojciech Chmielarz - "Podpalacz"




Pewnie nie sięgnęłabym po tę książkę z własnej inicjatywy, komiksowa stylistyka okładki działa na mnie raczej zniechęcająco, dostałam jednak "Podpalacza" w prezencie i proszę - dzięki temu przeczytałam bardzo udany kryminał, w dodatku debiut, w dodatku polski, same plusy. Jest to pierwsza część planowanej serii książek o przygodach komisarza Jakuba Mortki, pracownika stołecznego Wydziału Zabójstw.

Punkt wyjścia jest całkiem interesujący. W warszawskiej willi wybucha pożar, w wyniku którego ginie jedna osoba, a druga zostaje ciężko ranna. Początkowo wszystko wygląda na wypadek, ale okazuje się, że w grę wchodzi podpalenie. Komisarz odkrywa, że całkiem niedawno w okolicy doszło do kilku innych pożarów, wygląda więc na to, że w mieście grasuje seryjny podpalacz. Mortka rozpoczyna śledztwo, a przy okazji musi się zmierzyć z naciskającymi na niego zwierzchnikami, lokalnym gangsterem i samym zbrodniarzem, który wkrótce znów atakuje.

Trzeba przyznać, że rzecz jest napisana nad wyraz sprawnie i w sposób bardzo przemyślany - jak coś się dzieje to wiadomo dlaczego, postacie nie są nudne i płaskie, a akcja trzyma się kupy i zmierza ku zaskakującemu finałowi. Słowem - bardzo udany kryminał, a jak na debiut to może nawet bardzo bardzo. 

Oczywiście, mam też zastrzeżenia ;) Komisarz Mortka jest, jakżeby inaczej, oddany swej pracy bez reszty, dzięki czemu ma na koncie rozwód, raczej chłodne stosunki z byłą żoną, brak (mimo chęci) prawdziwego kontaktu z dziećmi i generalnie wiedzie mu się poza pracą raczej kiepsko. Dobrze choć, że autor go oszczędził i nie dołożył do tego wszystkiego alkoholizmu… Swoją drogą mógłby się ktoś pokusić o stworzenie postaci detektywa, który ma szczęśliwe, poukładane życie rodzinne - to by dopiero była odmiana!
Nie podobają mi się też nazwiska, które noszą bohaterowie, także ci drugoplanowi. Wydają mi się zbyt sztuczne i zbyt wymyślone, całkiem jakby pisarz za wszelką cenę chciał uniknąć skojarzeń z prawdziwymi ludźmi. 
Wszystko to jednak jest mało ważne, istotne jest to, że mamy do czynienia z naprawdę dobrą powieścią kryminalną. Jeśli kolejne części przygód Jakuba Mortki będą trzymać ten poziom to tylko pogratulować autorowi.