piątek, 24 kwietnia 2015

Patrycja Pustkowiak - "Nocne zwierzęta"


Od czasu do czasu trafiam na książki, które mnie od pierwszej strony zachwycają, wciągają, no po prostu - jestem kupiona od pierwszego strzału. A potem czytam i brnę dalej i zaczynam dostrzegać, że nagromadzenie błyskotliwych metafor, język początkowo wydający się takim świeżym, cała ta chuligańska lekkość staje się nie wiedzieć kiedy zwyczajnie męcząca, a wtedy już tylko krok do odkrycia, że w sumie za całym tym literackim zamieszaniem nie kryje się nic szczególnie godnego uwagi. I trochę tak właśnie miałam z tą lekturą. 
Ale. Mimo wszystko jest w "Nocnych zwierzętach"  to coś. Może to głowna bohaterka, Tamara, która jest trochę zabawna, trochę żałosna, trochę budząca politowanie? Może język? Może historia, prosta i smutna, a może tempo opowieści, rosnące powoli lecz konsekwentnie?
Można czytać powieść Patrycji Pustkowiak jak historię o młodej kobiecie, której udało się zrobić niespecjalnie porywającą, ale przynoszącą satysfakcjonujące pieniądze karierę zawodową i która w pewnym momencie straciła kontrolę nad własnym życiem, zamieniając korpogodziny na rajdy po nocnych klubach. Można też patrzeć na nią bardziej uniwersalnie, jak na studium upadku człowieka, przymus autodestrukcji. Bo Tamara, mimo wyniszczającego trybu życia zachowuje zdolność do trzeźwej oceny własnej sytuacji. Ona po prostu wie, że dzieje się źle i dlaczego tak się dzieje, widzi dramatycznie kurczące się oszczędności, zdaje sobie sprawę, że mogłaby może nie tyle wrócić do dawnego życia ile wrócić do życia w miarę normalnego, ale ignoruje to wszystko, jakby chciała zniszczyć samą siebie. 
Można też dopatrywać się w "Nocnych zwierzętach" krytyki upadku człowieczeństwa w ogóle, czego ucieleśnieniem jest dawna  koleżanka Tamary z pracy, pnąca się po szczeblach nic nie znaczącej kariery, skupiona na robieniu dobrego wrażenia, obsesyjnie dbająca o dietę i własne ciało, zdecydowanie niechętna wchodzeniu w normalne związki. 
Przypadkowe spotkanie tej dwójki doprowadzi do kulminacyjnego punktu powieści, jakby potwierdzając, że na szczerość w relacjach międzyludzkich nie ma co liczyć. 

Trochę mam z tą książką jak z "Morfiną" Twardocha - za dużo językowego szarżowania, za dużo napawania się panowaniem autora nad słowem. Ale Pustkowiak jest debiutantką, więc jej łatwiej wybaczam. Ogólnie bdb.

środa, 8 kwietnia 2015

Alicia Gimenez - Bartlett - "Puste gniazdo"



Kryminały Alicii Gimenez - Bartlett mają tę przewagę nad pozostałymi (których pełno na rynku), że są po prostu inne. Miejscem akcji nie są tu bowiem mgliste, zimne i ponure miasta chociażby Skandynawii, lecz tętniąca życiem, kolorowa, głośna, ciepła Barcelona. Miasto, w którym nie sposób się nie zakochać. 
Jest też mocny duet głównych bohaterów. Petra Delicado i podinspektor Fermin Garzon rozwiązują kolejne zagadki, choć często idzie im jak po grudzie. Mierzą się i z niedostatkami własnego warsztatu, i z opornymi przełożonymi, i z coraz sprytniejszymi przestępcami.

Uwielbiam Petrę Delicado, z jej mocną potrzebą samotności i posiadania własnej przestrzeni, z poplątaną przeszłością pełną byłych mężów i partnerów, którzy wyskakują jak diabeł z pudełka. 
W "Pustym gnieździe" mała dziewczynka kradnie pistolet inspektor Delicado - pistolet, który wkrótce powoduje śmierć tajemniczego mężczyzny. Jaki ma to związek z przemysłem pornograficznym i lokalnymi alfonsami i czy przy okazji pani inspektor może poznać kandydata na kolejnego męża?
Jak zwykle u Gimenez - Bartlett najlepiej wypadają dialogi między Petrą a Garzonem, które są błyskotliwe, zabawne i powodują, że chce się ich więcej i więcej. Ale kryminalna zagadka również trzyma w napięciu, a jej rozwiązanie nie jest wcale oczywiste. 
Jako wielka miłośniczka duetu Garzon - Delicado zdecydowanie polecam.