piątek, 24 lutego 2012

Dana Kollmann - "Nie bierz do ust ręki umarlaka"


Jednym z moich wstydliwych sekretów jest fakt, że uwielbiam seriale z cyklu "CSI: Kryminalne zagadki". Oczywiście doskonale wiem (albo raczej - od zawsze przeczuwałam), że rzeczywistość serialowych laborantów jest mocno podkoloryzowana na potrzeby filmowej produkcji i oczywiście strasznie mnie bawią te wszystkie bazy danych w pół minuty porównujące miliard kawałków papieru, i oczywiście uśmiech politowania zakwita na mych ustach na widok marnej jakości nagrania video wyostrzanego tak, że widać na nim najmniejszy paproch, a wszystko to w mgnieniu oka i z obowiązkowym "piiiip" w tle.

Wszystkie te "oczywiście" nie zmieniają faktu, że kocham CSI i nic tego nie zmieni:-)


Dana Kollmann zna rzeczywistość laboratorium kryminalistycznego z zupełnie innej, zdecydowanie prawdziwszej strony - przez 11 lat była bowiem jego pracownikiem. W swojej książce opisuje te sprawy, które najbardziej zapadły jej w pamięć i przy okazji rozprawia się z mitami, które narosły wokół jej zawodu dzięki serialom takim jak CSI.

W boleśnie prawdziwy sposób opisuje miejsca zbrodni, w których odziana w szpilki i wąską spódnicę pani detektyw nie miałaby najmniejszych szans. Miejsca, które dalekie są od obrazu względnie uporządkowanego pokoju ze zwłokami schludnie ułożonymi na podłodze. Nie bez powodu maseczka ochronna i czapka to podstawowy element wyposażenia technika kryminalistycznego. Jeśli nie jesteście w stanie znieść opisów części ludzkiego ciała walających się po podłodze i spływających z sufitu, jeśli brzydzą was informacje o stopniach rozkładu zwłok - darujcie sobie tę lekturę. Jeśli jednak fascynuje was to wszystko choć trochę tak jak mnie - będziecie tą książką zachwyceni.

Kollmann pisze co najmniej sprawnie, co w połączeniu z bliskim mi rodzajem czarnego humoru sprawia, że czyta się to świetnie. Autorka nie upiększa, nie próbuje dodawać swojej pracy splendoru. Opisuje zarówno ciekawe sprawy jak i absurdalne sytuacje, których w trakcie jej kariery nie brakowało.

Ze wspomnień Dany Kollmann wynika jasno - praca w laboratorium kryminalistycznym to czasem bardzo ciekawe sprawy, ale na codzień to przede wszystkim żmudne zbieranie mało interesujących dowodów i ohydna babranina w ludzkich wydzielinach. Ale przy tym wszystkim jest to praca, którą się kocha, nawet jeśli większość ludzi nie potrafi tego zrozumieć.


Dla mnie - świetna lektura. Polecam.


czwartek, 16 lutego 2012

Cormac McCarthy - "W ciemność"


Nie wiem o co chodzi z tym McCarthy'm, że każda jego kolejna książka wydaje mi się lepsza od poprzedniej. Po świetnej "Drodze" zachwyciłam się "Strażnikiem sadu", a teraz znów na łopatki rozłożyła mnie ta powieść.


W prostej chacie na skraju lasu mieszka młode rodzeństwo. Dziewczyna, Rinthy, rodzi tam dziecko. Jej brat, Holme, wynosi chłopczyka do lasu, by go tam porzucić, a siostrze mówi, że noworodek zmarł. Rinthy domyśla się jednak prawdy i w tajemnicy przed bratem rozpoczyna poszukiwania swojego synka. Gdy Holme odkrywa nieobecność siostry, on także wyrusza w drogę, by odnaleźć Rinthy.

Oboje wędrują bez planu, bez pieniędzy, bez jakiegokolwiek dobytku. Na swej drodze spotykają różnych ludzi. Jak na świat według McCarthy'ego obcy są zadziwiająco przyjaźnie nastawieni do dwójki bohaterów - a to ktoś ich nakarmi, a to zaproponuje pracę albo nocleg. Od nikogo jednak nie dostają tak naprawdę ciepła i życzliwości, nikogo nie interesuje też jak poradzą sobie dalej.

Nieporadna, niesamodzielna Rinthy snuje się w łachmanach od miasteczka do miasteczka, Holme'a zaś prześladuje trójka tajemniczych, groźnych mężczyzn znaczących trasę swojej wędrówki kolejnymi trupami wiszącymi na drzewach.


Jest tu to wszystko, co charakterystyczne dla prozy McCarthy'ego - prości, wręcz prymitywni ludzie, kierujący się najbardziej pierwotnymi instynktami, poczucie totalnej beznadziei i atmosfera wszechobecnej grozy. Bohaterowie, choć samotni i skazani wyłącznie na siebie, nie budzą współczucia ani sympatii, momentami są wręcz odrażający. Dziecko, którego szuka Rinthy jest być może owocem kazirodczego związku - autor nie pisze tego wprost, a jednak coś powoduje, że taki stan rzeczy wydaje się nam oczywisty niemal od początku lektury.

McCarthy snuje swą baśń o świecie bez przyszłości, a każda kolejna strona utwierdza nas w przekonaniu, że nie ma nadziei - ani dla bohaterów, ani dla poszukiwanego dziecka, ani dla świata, w którym żyją. Wędrówka Rinthy i Holme'a prowadzi donikąd.


Powieść napisana jest pięknym językiem, tak jak w "Strażniku sadu" niewyszukany język postaci sąsiaduje tu z kipiącymi życiem, bogatymi opisami rozszalałej przyrody. Niezwykle sugestywnie przedstawia McCarthy świat balansujący jakby na krawędzi nieuchronnej katastrofy.

To książka, której nie byłam w stanie odłożyć dopóki nie skończyłam czytać.

Absolutnie zachwycająca.


poniedziałek, 13 lutego 2012

Pablo De Santis - "Teatr pamięci"


Choć w Polsce ukazało się już kilka powieści Pablo De Santisa, jakoś nigdy nie słyszałam o tym argentyńskim pisarzu. Na "Teatr pamięci" trafiłam przypadkiem na allegro i wiem na pewno, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z panem De Santis.


Do szpitala, w którym pracuje młody neurolog, Martin Nigro, trafia człowiek z amnezją. Mimo wysiłków lekarzy mężczyzna nie jest w stanie niczego sobie przypomnieć. Sytuacja komplikuje się, gdy tajemniczego pacjenta ktoś próbuje zamordować. Próbując rozwikłać zagadkę tożsamości pacjenta i nieudanego morderstwa, Nigro odkrywa, że wszystkie sznurki prowadzą do fundacji doktora Fabrizia - dawnego mentora naszego bohatera.

Nigro niegdyś pracował w fundacji, po śmierci Fabrizia został z niej jednak wykluczony. Teraz ożywa w nim dawna fascynacja nieżyjącym naukowcem. Kontrowersyjne badania, które prowadził dotyczyły istoty pamięci - na ile można nią sterować, na ile jesteśmy w stanie ją posiąść, czy można magazynować wspomnienia i przekazywać je sobie nawzajem?

Sprawa tajemniczego pacjenta to dla doktora Nigro, trochę cynika, trochę melancholika, pretekst, by zgłębić niejasne losy fundacji, ale przede wszystkim, by poznać samego siebie.


To co mnie urzekło w tej powieści to po pierwsze język, jakim została napisana, a po drugie niezwykły miks gatunkowy. Trochę tu kryminału, trochę filozoficznych rozważań, trochę powieści psychologicznej, a wszystko niespieszne i wyważone.

Spokojna lektura, która dostarczyła mi dużo przyjemności.



wtorek, 7 lutego 2012

Doris Lessing - "Fala po burzy"


Mało jest w literaturze bohaterek, które by mnie irytowały tak, jak Martha Quest. Trzeci tom cyklu "Dzieci przemocy" nie przynosi nagłego zwrotu akcji, nie przynosi też niestety przemiany głównej bohaterki - jest ona nadal tak samo bezwolna i głupia jak we wcześniejszych częściach.


Po odejściu od męża i dziecka Martha rzuca się w wir politycznego życia. Tyle tylko, że lokalna grupa komunistyczna skupia się głównie na spotkaniach i czczym gadaniu, a sama Martha wciąż powtarza komunały o równości i braterstwie, równocześnie niewiele robiąc, by słowo stało się ciałem.

W porównaniu z poprzednim tomem właściwie nic się nie zmieniło - Martha wprawdzie podjęła świadomą decyzję o porzuceniu rodzinnego życia, ale zaraz wikła się w kolejny bezsensowny romans i jeszcze bardziej bezsensowne małżeństwo.

Centralnym punktem życia Marthy jest partia, to wokół niej toczy się teraz życie bohaterki, poza tym jednak w gruncie rzeczy wszystko pozostaje po staremu.


To rzadki i w literaturze i w życiu portret osoby, która właściwie się nie zmienia. Nie dojrzewa, nie dorasta, nie szuka odpowiedzi. Zamiast tego po prostu bezwładnie unosi się na fali. Wszystko w jej życiu jest powierzchowne, przypadkowe. Za politycznym zaangażowaniem Marthy nie idzie potrzeba zgłębienia tego, w czym uczestniczy. Zresztą cała opisywana grupa komunistów przypomina bardziej dzieci bawiące się w aktywistów niż faktycznie zaangażowane w sprawę osoby. Towarzysze Marthy zgodnie na przykład krytykują trockizm, nie wiedząc nawet co to pojęcie tak naprawdę oznacza.


Tak, Martha Quest to zdecydowanie najbardziej wkurzająca mnie bohaterka literacka.

Czekam na polski przekład kolejnej części cyklu - mój masochizm nie pozwoli mi odpuścić sobie tej lektury.


sobota, 4 lutego 2012

Danuta Wałęsa - "Marzenia i tajemnice"


Z lekturą tej książki poczekałam aż przez media i blogi przetoczy się fala wypowiedzi na jej temat. Dopiero gdy minął cały ten zgiełk postanowiłam ją przeczytać.

Książkę opowiedzianą przez panią Danutę, a zapisaną przez Piotra Adamowicza, czyta się zaskakująco łatwo i szybko. Język pani Danuty jest prosty - krótkie, treściwe zdania, żadnych metafor czy upiększania faktów.

Równolegle z lekturą obejrzałam w internecie kilka filmików z panią Wałęsą, tych sprzed lat i tych z teraz, związanych z promocją książki. Zarówno spisane wspomnienia jak te filmiki pozostawiły po sobie to samo wrażenie - pani Danuta to osoba bardzo prostolinijna, ujmująca. A do tego bardzo ładnie się starzeje.


Książka ma absolutnie koszmarny tytuł, przywołujący na myśl brazylijskie telenowele, ale w środku nie jest na szczęście tak źle. Czytałam ją po pierwsze jako opowieść o czasach, których tak naprawdę nie pamiętam tylko znam z relacji rodziny, a po drugie, i to chyba było dla mnie znacznie ważniejsze, jako relację kobiety, która przez całe życie była tak naprawdę sama.

Pani Danuta mówi wprost - byłam młodą dziewczyną, wyrwałam się ze wsi, wyszłam za pierwszego mężczyznę, a potem tak się jakoś złożyło, że mąż został ważną osobą, a ja co chwilę rodziłam dzieci i musiałam się nimi zajmować. Nie widzę w tej opowieści miłości. Widać, że żona szanuje męża, bo tak ma być, ale chyba ani razu w tej książce nie pada stwierdzenie - wyszłam za mąż z miłości, kochałam i kocham swojego męża. To nie zarzut, po prostu mnie to uderzyło.

Cała ta historia o niesamowitym życiu pełnym ludzi, dzieci, pełnym wiecznie nieobecnego męża, jest naprawdę przejmująca i warta poznania.


W moim domu Lech Wałęsa nie był kimś szczególnie ważnym - owszem, wiedziałam kim jest i czego dokonał, ale nie miałam do niego stosunku emocjonalnego. Najbardziej pamiętam czasy licealne i komentowaną przez wszystkich debatę Wałęsa - Kwaśniewski. Pamiętam też, że po obejrzeniu tej debaty Wałęsa był dla mnie synonimem żenady, kimś, kto nie potrafi się zachować i odnaleźć w trudnych sytuacjach. Oczywiście teraz, po latach, patrzę na to szerzej, ale nadal Lech Wałęsa nie jest dla mnie super ważną osobą.


Po lekturze tej książki mam dwa dominujące odczucia. Po pierwsze - że Danuta Wałęsa to twarda babka, która pewnie mogłaby niejedno osiągnąć, gdyby jej życie potoczyło się inaczej. Nie jest jednak bezwolnym dziewczątkiem i skoro jest jak jest, to znaczy, że tego chciała i się na to godziła, i kiedy pisze, że jest szczęśliwa i zadowolona to ja jej wierzę.

Po drugie - że Lech Wałęsa to niestety ograniczony, szowinistyczny buc, który poza czubek swego nosa nie zerka i nawet mu w głowie nie postało, że wypadałoby współuczestniczyć w wychowaniu dzieci chociażby.

Taki obraz rodziny Wałęsów mam w głowie po przeczytaniu "Marzeń i tajemnic", na ile jest on przerysowany - nie wiem.

Mogę tylko powiedzieć, że podziwiam hart ducha kobiety, która z pokorą brała na siebie coraz więcej obowiązków, mając świadomość, że na wsparcie męża nie ma co liczyć.

Nie jestem w stanie szanować faceta, który zamiast zapytać żonę o zdanie, komunikuje jej kolejne zadania do wykonania, a kiedy znika z domu (abstrahując od powodów, które były tak zwaną siłą wyższą) nie przyjdzie mu do głowy zainteresować się z czego niepracująca żona utrzyma dom i dzieci.


Irytowało mnie jednak, gdy pani Danuta co chwilę pisała "nie wiem, nie pamiętam". Biorąc pod uwagę wspomnieniowy charakter książki to zadziwiająco dużo jest tych "nie pamiętam". Zgrzyty wkradają się też we fragmenty opisujące spotkania pani Danuty z ważnymi osobistościami tego świata. Z książki wynika, że jedynie Jan Paweł II robił na pani Wałęsie wrażenie. Być może cynizm przeze mnie przemawia, ale jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że prosta kobieta nie czuje stresu przed spotkaniem z brytyjską królową chociażby.


Pomijając to wszystko, polecam lekturę tych wspomnień. Są mniej lub bardziej ciekawe, ale ważne jest jedno - dają głos kobiecie, która przez lata istniała tylko jako cień swojego męża.




piątek, 3 lutego 2012

Francoise Sagan - "Witaj, smutku"



Niepozorna książeczka, która w 1954 roku uczyniła wschodzącą gwiazdę literatury z młodziutkiej Francoise Sagan, a przy okazji wywołała niemały skandal.


Siedemnastoletnia Cecylia spędza wakacje nad morzem w towarzystwie ojca i jednej z jego szybko zmieniających się kochanek. Wkrótce dołącza do nich Anna - kobieta dojrzała, stateczna, odnosząca się krytycznie do stylu życia Cecylii i jej ojca. Dość szybko młoda kochanka idzie w odstawkę, a jej miejsce u boku ojca zajmuje Anna. W dodatku okazuje się, że nie będzie to przelotny romans (ojciec Cecylii ogłasza jej decyzję o rychłym ślubie), a sama Anna ma wobec dziewczyny konkretne wymagania - zamiast całymi dniami zbijać bąki na plaży Cecylia ma uczyć się do egzaminu poprawkowego.

W młodej bohaterce wzbiera bunt. Trochę ze złości, a trochę z nudów zaczyna snuć intrygę, wykorzystując przy tym zakochanego w niej chłopaka i porzuconą kochankę ojca. Choć manipulowanie ludźmi wychodzi Cecylii całkiem nieźle to jednak sytuacja w pewnym momencie ją przerasta i dochodzi do tragedii.


Książka napisana jest prościutkim językiem, widać też, że pisała ją nastolatka. Sporo tu egzaltacji, sporo "głębokich myśli" odkrywających to co oczywiste.

Czytanie tego to jednak ciekawe doświadczenie - "Witaj, smutku" to idealne narzędzie do uświadomienia sobie zmian, jakie przez 60 lat zaszły zarówno w literaturze, jak w obyczajowości.

Powieść, która wywołała duży skandal, a gdzieniegdzie była wręcz zakazana, dziś nie jest w stanie zaszokować chyba nikogo. Cóż bowiem ekscytującego w bohaterce, która pali papierosy i pije wino w towarzystwie ojca, a wieczory spędza z nim na okolicznych potańcówkach? Nawet Cyryl, pierwszy kochanek Cecylii, bardziej przypomina staroświeckiego dżentelmena niż zdemoralizowanego studenta czychającego na czyjąś cnotę.


Ot, opowiastka o rozwydrzonej nastolatce, która sama nie wie czego chce, a gdy doprowadza swoimi działaniami do dramatu, nie stanowi to dla niej pretekstu do zastanowienia się nad sobą.

Bardzo przeciętna książka, ale zważywszy na miejsce jakie zajmuje w historii literatury, warta przeczytania. Tym bardziej, że jej lektura nie zajmuje wiele czasu.