Och, jak ja lubię te mroczne, pokręcone światy Cormaca McCarthy'ego. Jak dotąd nie zawiodła mnie żadna z jego książek i nie inaczej rzecz ma się z "Dziecięciem bożym".
Tym razem McCarthy serwuje nam opowieść o Lesterze Ballardzie, prymitywnym, niesympatycznym typku stopniowo pogrążającym się w szaleństwie. Ballard to społeczny wyrzutek, żyjący najpierw w rozsypującej się chacie, potem w jaskini, człowiek bez pracy, bez rodziny, bez towarzyskich kontaktów, którego egzystencja sprowadza się do zaspokajania najbardziej pierwotnych instynktów.
Po kilku książkach pisarza przywykłam już do jego oszczędnego, precyzyjnego języka, ale wciąż robi on na mnie wielkie wrażenie. Przerażające, ohydne uczynki Lestera autor opisuje jakby bez emocji, zupełnie jakby je relacjonował, natomiast zupełnie odpuszcza ocenianie swojego bohatera i dociekanie dlaczego tak się stało, co sprawiło, że Lester stał się taki a nie inny. To sprytny zabieg - nie podając niczego na tacy, McCarthy w pewnym sensie wymusza na czytelniku zastanowienie się nad losami Ballarda. Czy winny jest on sam, czy może jakaś część jego zbrodni obciąża społeczeństwo, które wyrzuciło Lestera poza swój nawias?
Precyzyjne, wyważone sprawozdanie z kolejnych uczynków bohatera sąsiaduje z pięknymi, soczystymi opisami przyrody, jakby podkreślając, że chłód leśnego strumienia i rozgwieżdżone niebo są takie same i dla obłąkanego mordercy, i dla jego praworządnych sąsiadów. Jest tu też charakterystyczne dla prozy McCarthy'ego zawieszenie poza miejscem i czasem - trudno powiedzieć gdzie i kiedy rozgrywa się akcja powieści, może to być tak samo początek XX wieku, jak jego schyłek - ale uniwersalność historii w ogóle ustalania takich ram nie wymaga. Są także odwołania do Biblii i Boga, który jak zwykle u pisarza jest okrutnym, złośliwym bóstwem, starotestamentowym sadystą czerpiącym perwersyjną przyjemność z bawienia się swoimi ludzkimi marionetkami.
Moja rozkochana w dusznej, ciężkiej atmosferze książek pisarza czytelnicza dusza jest tą lekturą wielce uszczęśliwiona. Czytałam na jednym oddechu, a kiedy skończyłam, zapragnęłam więcej i więcej, i więcej.