wtorek, 31 maja 2016

Lauren Groff - "Fatum i furia"



O tej książce słyszałam i czytałam tyle dobrego, że oczekiwałam chyba co najmniej wielkiego dzieła. A jak było? Hm.
Rozpisana na dwa głosy historia związku Lotta i Mathilde. Poznają się na studiach, po zaledwie dwóch tygodniach biorą ślub, na zawsze, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Pierwsza część opowiedziana jest z perspektywy Lotta, uroczego, rozpieszczonego lekkoducha wychowanego w cieplarnianych warunkach. Małżeństwo z Mathilde oznacza dla niego koniec dawnego życia, nie tylko dlatego, że odtąd nie istnieją inne kobiety, ale przede wszystkim z powodu wydziedziczenia przez matkę. Koniec z pieniędzmi, płynącymi dotąd wartką strugą na każde zawołanie, koniec z udawaniem, że materialna strona życia nie istnieje. Cóż to jednak znaczy w obliczu prawdziwej, wielkiej miłości?
W drugiej części patrzymy na tę samą historię oczami Mathilde. Pięknej, zimnej, niedostępnej kobiety bez rodziny i bez przeszłości, która jednak wytrwale wspiera Lotta w jego próbach zostania zawodowym aktorem, nigdy nie ma pretensji, bierze na siebie ciężar utrzymania rodziny wtedy gdy jest to konieczne. I jest taką samą opoką także wtedy, gdy jej mąż odkrywa w sobie nowy dar i zostaje wziętym, świetnie opłacanym dramaturgiem. 
Ta dwójka stanowi zamkniętą całość, wydaje się, że jedno bez drugiego nie może istnieć i spełniać się w jakiejkolwiek dziedzinie.

Groff bierze pod lupę związek dwojga ludzi na przestrzeni kilkudziesięciu lat. I pokazuje, że mimo niewątpliwej miłości albo przywiązania (czy to zresztą nie wszystko jedno?) między bohaterami, mimo wielkiej bliskości, ostatecznie okazują się dla siebie wielkimi enigmami. Przemilczenia, kłamstwa i tajemnice są obecne w życiu tej dwójki tak samo jak w życiu każdego człowieka. Nic nowego. 
Jest to bez wątpienia dobrze napisane i dobrze się czyta, ale jak dla mnie mamy tu do czynienia po prostu z dobrą, rzemieślniczą robotą. Daleka jestem od przyłączenia się do zachwytów nad wybitnością tej powieści, ale na pewno czas przeznaczony na jej lekturę trudno uznać za stracony.


piątek, 27 maja 2016

Alex Marwood - "Dziewczyny, które zabiły Chloe"


Jeden z tych kryminałów, które czytasz w ciągłym oczekiwaniu aż wreszcie wydarzy się coś strasznego. Albo aż wreszcie poczujesz więź z którymś z bohaterów. Albo aż po prostu cię wciągnie. A potem okazuje się, że to już koniec i nic, nic się nie wydarzyło. 
Taka sobie historyjka o dwóch dziewczynkach, zamkniętych w poprawczaku za zabicie trzeciej dziewczynki. Po latach, już jako dorosłe kobiety o starannie wypracowanych życiorysach, spotykają się znowu. Ponownie wplątane w zbrodnię i zdecydowane walczyć o kruchy spokój, który sobie wreszcie zapewniły.
Czytałam wiele pozytywnych opinii o tej książce, ale jakoś zupełnie mnie nie wciągnęła. Poprawnie napisana, tak, ale poza tym przeciętna. Nic szczególnego.
 

Justine Levy - "Nic takiego"


Kolejna udana lektura, będąca częścią charakterystycznie wyglądającej serii wydawnictwa Sonia Draga. 
Francuska pisarka bierze na warsztat bardzo zwyczajną historię, którą chyba każdy przerabiał na własnej skórze - dwoje ludzi zakochuje się w sobie i wiedzie wspólnie udane życie, aż w którymś momencie wydarza się coś co kończy ten związek. Dla co najmniej jednej ze stron jest to absolutny koniec świata, skutkujący długotrwałą depresją i zobojętnieniem na życie. Aż do czasu kiedy się okazuje, że upłynęło już wystarczająco wiele miesięcy i że kolejny poranek nagle nie jest tak samo szary jak wszystkie poprzednie. 
Louise, główna bohaterka tej powieści, jest po prostu kolejną dziewczyną, której nie poszło w życiu tak jak się spodziewała, a jej bezradność wobec zderzenia z przykrymi okolicznościami nie różni się od tej, jaką możemy obserwować u swoich przyjaciółek, sióstr albo u siebie samych. Dlatego lubimy Louise i chcemy żeby jej się w końcu poprawiło.

Jak wszystkie książki z tej serii nie jest to duża, ważna literatura. Raczej kobiece czytadło, ale smaczne, dobrze napisane, bardzo przyjemne w odbiorze. Można pisać o codziennych sprawach i wielkich emocjach bez zadęcia, zupełnie po prostu. Polecam.