sobota, 12 września 2015

John Irving - "W jednej osobie"



John Irving jest jednym z tych autorów, którzy przez całe życie piszą jedną książkę. Jego powieści prawie zawsze mają te same składowe – dojrzewanie, trudne relacje rodzinne, zapasy jako chętnie uprawiany sport, ciągoty pisarskie u którejś z postaci, dwuznaczność seksualną w relacjach między bohaterami.
A jednak nie męczą mnie jego powieści, więcej nawet – czekam na nie i czytam za każdym razem z jednakową przyjemnością. Bo jakoś tak się dzieje, że ten specyficzny irvingowski klimat i galerie oryginalnych postaci sprawiają, że na kilka godzin wsiąkam i przepadam, przeżywając z bohaterami ich wzloty i potknięcia. Nie przeszkadza mi nawet to, że zagęszczenie dziwaków jest u Irvinga trudne do uwierzenia w prawdziwym życiu.
„W jednej osobie” przenosi nas do chłopięcej szkoły z internatem, gdzie wzrasta Billy, przyszły pisarz, a równocześnie narrator wspominający swoje życie. Skomplikowane relacje i rodzinne tajemnice, poszukiwanie własnej tożsamości, przyjaźń na całe życie, pierwsze kontakty seksualne, mierzenie się z homofobią i AIDS - to wszystko całkiem sporo żeby nie znudzić czytelnika.
Wiem, że Irving należy do pisarzy, których albo się bardzo lubi, albo nie trawi. Że jego balansowanie na styku tragedii i groteski nie wszystkim przypada do gustu. Ja bardzo jego twórczość lubię i bardzo też podobało mi się „W jednej osobie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz