środa, 21 grudnia 2011

George R.R. Martin - "Uczta dla wron"




Nadeszło nieuchronne - po "Uczcie dla wron" został mi już do przeczytania tylko wydany niedawno "Taniec ze smokami". Biorąc pod uwagę tempo w jakim pisze Martin, na kolejne tomy Pieśni Lodu i Ognia przyjdzie mi jeszcze długo poczekać, dlatego na razie odwlekam lekturę "Tańca", choć najchętniej rzuciłabym się na tę książkę już teraz.


"Uczta dla wron" jest jak poprzednie części sagi. Świetnie napisana, wciągająca, pełna akcji i napięcia i po prostu nie sposób się od niej oderwać. Ten tom jest jakby bardziej wyciszony od wcześniejszych, co wynika z faktu, że wojna wydaje się dobiegać końca. Nie ma tu wielkich walk i widowiskowych pojedynków, jest za to krajobraz po bitwie - spalone wioski i pola, groźni banici i gnijące na drzewach trupy. Tym razem akcja skupia się na Westeros, nie dowiemy się niczego o Daenerys, Tyrionie czy o tym co słychać na Murze i za nim. Jak zwykle Martin wprowadza na pierwszy plan nowych bohaterów i bez sentymentów pozbywa się tych, do których czytelnik już przywykł. Tym razem najbardziej zainteresował mnie wątek Jaimiego (który to już raz okazuje się, że bohaterowie Pieśni nie są ani trochę jednowymiarowi...) i przygody Brienne, z zaciekawieniem śledziłam też losy małej Aryi.

Uważam za to, że książka nic by nie straciła, gdyby nie było w niej Sansy - chyba taka jest specyfika tej postaci, że jest najbardziej bezbarwna i zwyczajnie nudna, może w kolejnych tomach pisarzowi uda się coś z niej wykrzesać, choć jakoś w to wątpię.


Nie bardzo wiem co więcej napisać o "Uczcie dla wron", by nie powtarzać tego czym dzieliłam się z Wami opisując poprzednie części. Clou jest takie, że każdy kolejny tom wciąga mnie do swojego świata właściwie od pierwszej strony i najchętniej nie przerywałabym lektury ani na minutę.

Cały cykl jest po prostu rewelacyjny. Pozostaje mi tylko trzymać kciuki za wenę pana Martina - oby go nie opuściła i oby kolejna książka jak najszybciej ujrzała światło dzienne.


2 komentarze: