niedziela, 22 lipca 2012

Gregory David Roberts - "Shantaram"




Szukałam czytadła, które by mnie wciągnęło i proszę - wreszcie znalazłam. Uściślę jednak od razu - jeśli ta książka jest czytadłem to z górnej półki.

Australijczyk Lin, niegdyś pisarz, potem heroinista, wreszcie zbieg z nieźle strzeżonego więzienia, uciekając przed wymiarem sprawiedliwości trafia do Indii. Fałszywy paszport, zerwane więzi, brak możliwości powrotu do rodzinnego kraju. Bombaj, mający być chwilowym schronieniem, od pierwszych chwil kradnie serce Lina i staje się jego domem na kilka lat. Na drodze bohatera pojawiają się przypadkowi ludzie, dzięki którym całe jego życie zyskuje sens. Świat Lina nie jest jednak miejscem spokojnej medytacji. To świat szemranych interesów, współpracy z mafią, pobytów w więzieniu i przepełnionych slumsów, które dają mu schronienie, przyjaźń i bezinteresowną miłość.
Uderzające jest to, jak bardzo Lin wsiąka w Bombaj - dzieje się to właściwie od pierwszych chwil po wyjściu z samolotu - i jak od razu oddaje miastu swoje serce.

"Shantaram" nazwałabym powieścią awanturniczą, zapisem bardzo barwnego życia. Tym, co odróżnia ją od innych książek z cyklu rzucił-wszystko-i-zamieszkał-w-odległym-kraju jest po pierwsze tło tego rzucenia, w tym przypadku wymuszone przez okoliczności, no i sam Bombaj został wybrany chyba nieco na ślepo. Po drugie nie ma tu całej tej wielce uduchowionej otoczki, której po prostu nie trawię - w "Shantaram" jasne jest od początku, że bohater raczej ucieka przed sprawiedliwością niż próbuje zgłębiać pokłady swej duchowości. A że ta ucieczka generuje kolejne przygody i wpędza go w inne kłopoty, to już inna sprawa.

Najciekawsze jest to, że autor oparł fabułę na własnych doświadczeniach. Oczywiście nie wiemy na ile zazębia się ona z rzeczywistością, ponieważ jednak dość często w trakcie lektury dopadała mnie myśl "no nie, to mało prawdopodobne", jestem skłonna uwierzyć, że Roberts spisał po prostu wszystko jeden do jednego. Nie od dziś wiadomo, że rzeczy teoretycznie najmniej możliwe, okazują się stuprocentową prawdą.

Książkę czyta się bardzo dobrze, są momenty, kiedy naprawdę solidnie wciąga. Dla mnie największym hitem są dialogi Lina z Prabakerem, z powodu angielszczyzny tego ostatniego tak absurdalnie zabawne, że nie sposób się głośno nie śmiać. Nie da się jednak ukryć, że Roberts wielkim pisarzem nie jest i kompletnie wykłada się na momentach, kiedy opisuje swoją ukochaną - peany na cześć jej ust przypominających płatki róż są po prostu kiczowate i boleśnie słabe. 
Niemniej "Shantaram" oceniam całkiem wysoko, a już na pewno taki opis Indii przemawia do mnie o wiele bardziej niż uduchowione zachwyty z bestsellerów typu "Jedz, módl się, kochaj".
W powieści Robertsa ujmuje mnie jego zachwyt codziennym życiem Bombaju i nie tylko wierzę autorowi, że w slumsach odnalazł spokój i szczęście, ale i trochę mu zazdroszczę i może sama bym tak chciała…?

Wierzę, że dla niektórych "Shantaram" jest powieścią kultową. Jeśli o mnie chodzi dostarczyła mi porządnej rozrywki na dobrym poziomie i jako bardzo dobre czytadło mogę ją z czystym sumieniem polecić.


niedziela, 1 lipca 2012

John Updike - "Uciekaj, Króliku"


Tyle jest książek, które już przeczytałam, a do których chciałabym wrócić. Ale czas. Czas ucieka, czas się kurczy jakoś podstępnie i niepostrzeżenie, a przy tym lista książek "do przeczytania" i kolejne stosiki rosną wciąż i wciąż, i jakoś szkoda dni na powroty do tego, co już znane.
No ale Updike to Updike, zasługuje na specjalne względy. Updike'a uwielbiam od zawsze, a cykl o Króliku to było moje pierwsze zetknięcie z twórczością tego pisarza. Zaowocowało dozgonną miłością, co tu dużo mówić, a mój powrót do przygód Królika po tylu latach tylko to potwierdza.

Harry Angstrom, od czasów liceum zwany Królikiem, niegdyś był dobrze zapowiadającą się gwiazdą szkolnej drużyny koszykówki. Świetny start zakończył się jednak przeciętnym lądowaniem i oto Harry finiszuje jako akwizytor w domu towarowym, obarczony nieciekawą żoną, małym dzieckiem i ciasnym domkiem na smętnym przedmieściu nie za dużej mieściny. Słowem - średnio się Królikowi w życiu powiodło. Punktem wyjścia dla powieści jest moment, kiedy i Harry dochodzi do tego samego wniosku i gdzieś między swoim nędznym mieszkaniem, a domem teściów, z którego ma odebrać syna, postanawia zdezerterować i rozpocząć nowe życie. Początkowo zuchwały, szybko traci rozpęd i mimo śmiałych planów nie ma dość sił, by wyjechać z rodzinnego miasta. Wiąże się z przypadkowo poznaną kobietą, rzuca pracę i  wciela w życie plan, na który wszyscy nieraz mamy dziką chęć - mieć wszystko gdzieś i niczym się nie przejmować.
Sprawa nie jest jednak taka prosta. Królik ma bowiem zobowiązania. Ktoś musi się zająć jego antypatyczną żoną w zaawansowanej ciąży, małym synkiem i utrzymaniem domu. W dodatku szybko okazuje się, że Ruth, nowa znajoma Królika, też oczekuje zaangażowania. Usiłujący uciec od wszystkiego, co kojarzy się z obowiązkiem, Harry sam stawia się w sytuacjach, które go z tym obowiązkiem konfrontują. Ma mgliste wyobrażenia na temat wolności, jest jednak zbyt słaby, by o nią zawalczyć. 
Z frazesem przygotowanym na każdą okazję Harry miota się między żoną, kochanką i własnym sumieniem, w rezultacie krzywdząc każdego kto chce się do niego zbliżyć.

Angstrom to bez wątpienia wybitnie irytująca postać - uciekająca, migająca się od odpowiedzialności, nie do końca wiedząca czego chce. Przyznać jednak trzeba, że i jego żona nie jest wiele lepsza i w zasadzie jej osobowość usprawiedliwia do pewnego stopnia działania Królika. 
Najbardziej wkurzające jest w bohaterze to, że nie dojrzewa. Dramatyczne wydarzenia, których jest częścią, nie prowokują go do przemyśleń nad swoim życiem. I nawet kiedy wydaje się, że to już ten moment, że wreszcie coś zrozumiał, kiedy czytelnik już prawie jest dumny z postępów jakie poczynił Harry, ten wykonuje spektakularny w tył zwrot i po raz kolejny robi to, co wychodzi mu najlepiej - ucieka.

Uwielbiam styl Updike'a, pełen ironicznych spostrzeżeń i zjadliwego humoru, uwielbiam jego pokręconych bohaterów - tu prym wiedzie Królik, ale jest też fantastyczna, drugoplanowa postać pastora, próbującego wyprowadzić Harry'ego na prostą. 
Powrót do tej lektury sprawił mi wiele radości i z przyjemnością przypomnę sobie pozostałe części przygód Królika. 
Polecam:)