wtorek, 30 sierpnia 2016

Jojo Moyes - "Kiedy odszedłeś"


Nie jestem fanką tak zwanej literatury kobiecej, ale dla Jojo Moyes robię wyjątek. Lubię bowiem jej sprawnie napisane historie. Nawet jeśli są przewidywalne to nie próbują udawać czegoś czym nie są, a Moyes nie usiłuje wmówić czytelnikowi jaki to z niej wytrawny znawca ludzkiej duszy i psychiki. Po prostu snuje swoją opowieść, a że robi to z wdziękiem i lekkością to efekt jest więcej niż zadowalający.

Lou Clark próbuje trwać po śmierci Willa (tę historię znacie już z "Zanim się pojawiłeś"). Dzięki pieniądzom, które dostała w spadku może żyć pełnią życia, tak jak obiecała ukochanemu. Ale okazuje się, że to nie takie proste.
Choć teraz kobieta może mieszkać gdzie tylko zapragnie, w gruncie rzeczy nic się nie zmienia. Nadal ma problemy z określeniem własnych potrzeb i pragnień, a dojmująca tęsknota za Willem zupełnie odbiera jej radość życia. Zamiast skupiać się na tu i teraz, Lou we wszystkim wypatruje śladów mężczyzny, którego dane jej było kochać zbyt krótko. Ląduje w kiepskiej pracy, wieczory spędza z butelką wina i nawet nie próbuje udawać, że jej pierwsze własne mieszkanie jest prawdziwym domem. 
Życie nabiera tempa gdy rodzice zmuszają Lou do uczestnictwa w grupie wsparcia dla osób w żałobie, a po drugie okazuje się, że Will zostawił po sobie coś bardzo namacalnego.

Jest coś wzruszającego w tej historii o radzeniu sobie ze stratą. Nawet jeśli sporo w tym naiwności i filmowych, mocno przewidywalnych scenariuszy to jednak czuć, że całość dotyka czegoś ważnego.
Miło się czytało.

środa, 24 sierpnia 2016

Neil Gaiman - "Amerykańscy bogowie"







Bardzo interesujący miks kryminału, fantasy, powieści drogi i odrobiny horroru. 
Po odsiedzeniu trzyletniego wyroku mężczyzna zwany Cieniem szykuje się do wyjścia na wolność. Okazuje się jednak, że jego ukochana żona zginęła w wypadku samochodowym i tak naprawdę nie ma do czego wracać. W tej sytuacji Cień decyduje się przyjąć ofertę pracy od przypadkowo poznanego, tajemniczego pana Wednesdaya. Podczas podróży po Stanach mężczyźni odwiedzają dziwnych znajomych mocodawcy Cienia. Pozornie są oni zwykłymi, starymi ludźmi, w rzeczywistości jednak to dawni, coraz bardziej zapomniani bogowie. 
Ponieważ ich życie zależy od tego na ile ludzie pielęgnują pamięć o nich, Wednesday dąży do krwawej konfrontacji z nowymi  bogami - mediów, internetu, narkotyków. Tylko kim tak naprawdę jest pan Wednesday i dlaczego wybrał do pomocy akurat Cienia?

To pierwsza książka Gaimana, którą przeczytałam, ale na pewno nie ostatnia. Była to bowiem świetna rozrywka. Mnóstwo humoru, zgrabny język, a przede wszystkim pokręcona, wciągająca fabuła. Za każdym razem gdy autor wyjaśnia skąd wzięło się w Ameryce kolejne z celtyckich, słowiańskich czy afrykańskich bóstw, czyni to w sposób nie tylko wiarygodny, ale przede wszystkim bardzo zajmujący.
Superowa książka, aż pożałowałam, że już tak długo nie czytałam fantastyki. 

czwartek, 18 sierpnia 2016

Magdalena Parys - "Tunel"


Dość głośno ostatnio o Magdalenie Parys, jej książki zbierają dobre recenzje, a styl pisarki chwalony jest za świeżość. "Tunel" to moje pierwsze spotkanie z autorką i szczerze mówiąc nie wiem, mimo tych wszystkich zachwytów, czy będą kolejne. 
Sama historia jest interesująca - podzielony murem Berlin, dwóch różniących się od siebie braci, beznadziejnie zakochana w jednym z nich kobieta i kopany nielegalnie tunel, mający połączyć dwa światy i umożliwić ucieczkę do tego lepszego. Kilkoro bohaterów opowiada tę samą historię z własnej perspektywy, właściwie są to ich osobiste historie z tunelem w tle, a wszystkie narracje zbiegają się jakoś tworząc pełniejszy obraz i konkretnego czasu oraz miejsca, i uwięzionych w nim ludzi. Rzeczywiście jest to dobrze napisane (choć nie powiedziałabym, że świetnie, a i tej zachwalanej wszędzie świeżości nie zauważyłam), ale jakoś zupełnie mnie nie porwało. Chyba wolałabym żeby "Tunel" do końca był tym, na co się zapowiadał - powieścią psychologiczną, zamiast skręcać w którymś momencie w stronę kryminału, co niekoniecznie wychodzi mu na dobre. Niezła rzecz, powiedziałabym gdyby ktoś mnie zapytał, ale raczej nie przyszłoby mi do głowy polecać tę książkę komukolwiek. 
Nawiasem mówiąc, wydawnictwo Świat Książki znów mnie nie zawiodło, puszczając do druku coś z kilkoma spektakularnymi błędami, naprawdę mogliby wreszcie zainwestować w dobrych redaktorów i korektę. Za to okładka bardzo ładna.


piątek, 12 sierpnia 2016

Cormac McCarthy - "To nie jest kraj dla starych ludzi"



McCarthy to mój literacki numer jeden. Pisze fenomenalnie, zawierając maksimum treści w minimalnej ilości słów i już za to tylko mogłabym go kochać, gdyby nie to, że ta minimalna ilość słów jest tak bardzo w punkt. I dlatego "kocham" nie wyczerpuje mojego stosunku doń, nie - ja go po prostu wielbię.

Ta książka to w zasadzie gotowy scenariusz filmowy, nie dziwi więc jej świetna ekranizacja. 
Gdzieś na amerykańsko - meksykańskiej granicy Llewelyn Moss, podczas polowania na antylopy, znajduje kilka ciał, samochód wyładowany heroiną i walizkę z dwoma milionami dolarów. Zabiera pieniądze, choć doskonale wie, że od tej pory jego życie będzie ciągłą ucieczką. 
I tak właśnie się staje. Moss, ścigany przez przerażającego Antona Chigurha, melduje się w kolejnych motelach, opuszczając je zanim jeszcze zdoła dobrze przyjrzeć się wzorom na zasłonach. Ścigającemu go Chigurhowi nie chodzi o pieniądze i przez to właśnie jest tak przerażający. Moss jest od początku skazany na śmierć, nie wykpi się od niej paczkami banknotów, bowiem Chigurh nie jest zwyczajnym mordercą. Nie interesuje go odzyskanie własności mocodawców, jest raczej czymś na kształt ręki Losu. Kimś, kto pilnuje, by czyny na pewno miały swoje konsekwencje. Kimś, kto gotów jest dać swojej ofierze szansę - rzucając monetą i w ten sposób decydując o jej przeżyciu (lub nie). 
Ludzie są mali, a ich kruchość bezdyskusyjna. Życie kończy się znienacka i nie ma w tym nic wzniosłego ani uduchowionego. 
Nie ma tu prostego podziału na dobrych i złych, Moss tak samo jak Chigurh wydaje się mieć więcej niż jeden wymiar. Jedynie szeryf Bell niesie jakąś nadzieję. Prosty człowiek z prostymi zasadami, jasne wartości, chęć czynienia dobra. Szeryf to najczystsza z postaci w tej powieści, człowiek, dla którego pojęcia takie jak honor, sprawiedliwość, uczciwość faktycznie mają znaczenie. 

Co więcej napisać. Świetnie opowiedziana historia człowieka postawionego w niecodziennej sytuacji. I, jak to u McCarthy'ego, opowieść o Złu. Które, jak zwykle u niego, wcale nie jest jednoznacznie warte potępienia.

czwartek, 4 sierpnia 2016

Maria Nurowska - "Bohaterowie są zmęczeni"


Całkiem niezła książka o bardzo ciekawej historii dwóch braci - Leona i Ludwika Niemczyków. Od zawsze rywalizujących ze sobą, choćby o względy matki, ale jednak jakoś sobie bliskich. Wspólnie uczestniczyli w Powstaniu Warszawskim, choć to Ludwik był bardziej zaangażowany, a na pewno więcej znaczył. 
Po wojnie Ludwik zajął się przerzutem ludzi na Zachód. W jednej z takich ucieczek brał udział Leon. Tym razem poszło źle i obaj zostali aresztowani. Nigdy więcej się nie spotkali.
Ludwik spędził kilka ciężkich lat w ubeckim więzieniu, Leon wyszedł na wolność po paru dniach. Został aktorem - zagrał kilkaset świetnych ról, był mistrzem zapadających w pamięć epizodów, choć tak naprawdę nigdy nie został przez polskie kino dostatecznie wykorzystany i doceniony. Do tego pełen uroku kobieciarz i gawędziarz obdarzony sporą fantazją, trudno dociec, która z opowiadanych przez niego wersji własnego życia była tą najprawdziwszą.

Obaj bracia opowiadają o tych samych wydarzeniach, ich wersje różnią się jednak od siebie. Najciekawsze w tej historii jest nagłe zerwanie wszelkich kontaktów między mężczyznami. Poczucie zdrady i doznanej krzywdy było w obu tak silne, że na zawsze przekreśliło ich relacje. A przy tym żaden z nich nie próbował dociekać prawdy, przez całe życie obwiniali się nawzajem tak naprawdę mając w zasięgu ręki dowody, które mogły doprowadzić do pojednania.
Interesująca, choć gorzka historia. Tym ciekawsza, że prawdziwa. I że jeden z jej bohaterów to powszechnie znana postać. Ta opowieść zmusza do refleksji.


wtorek, 2 sierpnia 2016

Jeffrey Eugenides - "Intryga małżeńska"



Klasyczna historia miłosnego trójkąta plus lata osiemdziesiąte, plus dojrzewanie do prawdziwego życia, plus uczelniane tło. No nie jest to specjalnie porywające, ale ja lubię takie powieści, wycinki z jakiegoś okresu życia kilku osób i obserwowanie co się w tym czasie wydarzy, jak się zmienią (albo nie). 
Mitchell, wrażliwiec i intelektualista,  kocha się w zgłębiającej zawiłości wiktoriańskiej literatury Madeleine, która z kolei interesuje się wyłącznie cierpiącym na chorobę dwubiegunową Leonardem. Każdy z bohaterów próbuje odnaleźć się w gąszczu własnych uczuć i ze względnym powodzeniem wejść w  dorosłość.
Wyjeżdżają do Indii, próbują pracy naukowca, decydują się na małżeństwo. Dokonują świadomych wyborów albo po prostu chcą tkwić w tym, co znane. 

Nic wielkiego i nie zachwyca, ale czytałam z przyjemnością.