czwartek, 25 lutego 2010

Amelie Nothomb - "Biografia głodu"


Wiedząc co nieco o życiu Amelie Nothomb łatwo wyciągnąć wniosek, że często w swoich książkach wykorzystuje własne doświadczenia. Ale "Biografia głodu" to chyba pierwsza jej książka (a przynajmniej pierwsza, którą ja przeczytałam) tak jawnie autobiograficzna.

Pisarka opisuje swoje życie od wczesnego dzieciństwa. Japonia, Chiny, Nowy Jork, Bangladesz - ciągłe przeprowadzki związane z pracą rodziców w dyplomacji. Na doświadczenia małej Amelie patrzymy przez pryzmat szeroko pojętego głodu. Głodu słodyczy, ale także wody, książek, alkoholu (kilkuletnia dziewczynka całkiem śmiało poczyna sobie z wyskokowymi trunkami), nowych doświadczeń. Mała Amelie to dość, przyznam, irytująca postać, przekonana o swojej wyjątkowości czy wręcz boskości. Dopiero Amelie nastolatka, borykająca się najpierw z otyłością, a później z anoreksją, wzbudziła moją sympatię.

Z całą pewnością jednak dzieciństwo i młodość Nothomb były wyjątkowe.

Co do samej książki to czyta się tak samo dobrze jak inne dzieła pisarki. Bardzo lubię jej zwięzły, zabawny styl. Zawsze się zastanawiam jak to jest, że w tak małych objętościowo powieściach potrafi pomieścić gęstą fabułę z rzetelnym rozwinięciem i zakończeniem, które nie sprawia wrażenia pisanego na kolanie.

"Biografia głodu" bardzo mi się podobała i nie mam jej nic do zarzucenia, ale wolę chyba właśnie te bardziej fabularne powieści Nothomb.


środa, 10 lutego 2010

Raymond Queneau - "Ćwiczenia stylistyczne"


Fenomenalna choć niepozorna książeczka dla wielbicieli literatury. Jedna historia o mężczyźnie w autobusie, opowiedziana na 99 sposobów. Treść opowieści jest błaha i mało istotna, tak naprawdę chodzi o zabawę językiem.


Mamy tu to samo zdarzenie napisane biernie, trzynastozgłoskowo, ściśle, sprawozdawczo, wzrokowo, geometrycznie, animistycznie, filozoficznie i na wiele, wiele innych sposobów.

Bardzo zabawna lektura pozwalająca zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo atrakcyjność formy wpływa na odbiór treści. Teoretycznie wszyscy to wiemy - manipulując językiem możemy wpływać na odbiór danej historii przez słuchaczy czy czytelników. Ale dopiero "Ćwiczenia stylistyczne" uświadomiły mi jak ogromne możliwości daje język.


Książka, napisana w latach czterdziestych XX wieku, dopiero kilka lat temu doczekała się polskiego wydania. Twórczość autora uchodzi za wyjątkowo trudną do tłumaczenia - i rzeczywiście, tyle tu niuansów i smaczków, że tłumacz musiał się nieźle napocić. A i tak żałuję, że nie znam francuskiego żeby zapoznać się z oryginałem.


Książeczka - smaczek, moim zdaniem lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy naprawdę kochają książki.


wtorek, 9 lutego 2010

Richard Yates - "Droga do szczęścia"


Nie przepadam za książkami z "filmowymi" okładkami. No bo tak - jeśli nie widziałam filmu to taka okładka powoduje, że podczas czytania bohaterowie, czy chcę czy nie, mają już dla mnie twarze aktorów. A jeśli najpierw widziałam film to podczas czytania staram się go wyrzucić z pamięci i wymyśleć twarze bohaterów, co filmowa fotka na obwolucie skutecznie mi utrudnia. Tyle marudzenia tytułem wstępu:)


April i Frank Wheelerowie to młode małżeństwo, mieszkające na typowo mdłym, amerykańskim przedmieściu. Mamy lata 60-te. Co rano Frank jeździ do nudnej pracy, w której sam nie wie o co chodzi i za co jest odpowiedzialny. April w tym czasie zajmuje się domem i dwójką małych dzieci. Popołudnia upływają im na mało ciekawych rozmowach z przyjaciółmi z sąsiedztwa oraz sączeniu kolejnych drinków. Pozornie wszystko dobrze się układa. Jednak w miarę czytania czytelnik zaczyna się zastanawiać jak to się stało, że ta para w ogóle się pobrała? Jedyną rzeczą jaka ich łączy wydaje się być codzienne narzekanie na bezbarwność życia na przedmieściach. Oceniając życie sąsiadów jako przeciętne, Wheelerowie zdają się nie zauważać, że sami są kwintesencją przeciętności. Frank wygłasza kwieciste przemowy pozbawione treści, a April niewiele ma światu do zaoferowania poza swoją urodą i wdziękiem.


To April wpada na pomysł żeby rzucić wszystko i wyjechać do Francji. Ma prosty plan - podczas gdy ona będzie pracować, jej mąż będzie miał czas na "szukanie siebie". Wreszcie uciekną od otaczającej ich szarości i nudy, wreszcie będzie tak, jak być powinno od początku. Wreszcie małżonkowie udowodnią światu swoją wyjątkowość.

Jest to jednak plan, o którym od początku wiadomo, że nie doczeka się realizacji. April sprawia wrażenie osoby, która potrafi samą siebie oszukać - przeglądając przewodniki i zamawiając bilety może naprawdę wierzy w swój rewolucyjny pomysł. Frank pozostaje bierny. Wprawdzie w rozmowach z żoną zmusza się do entuzjastycznego podejścia do sprawy, ale w tym samym czasie zgadza się przyjąć projekt, który uziemi go w pracy na kolejne lata. Perspektywa wyjazdu do Francji jest dla niego interesująca tak długo, jak długo ogranicza się do kanapowych rozmów o wyjeździe. April natomiast myśli o Europie jak o czymś w rodzaju ziemi obiecanej, która odmieni jej życie i zapewni upragnione szczęście.

Do wyjazdu nie dochodzi kiedy okazuje się, że April jest w ciąży. To rodzi między małżonkami konflikt większy od wszystkich poprzednich. Bohaterowie prostą drogą zmierzają do katastrofy.


Wszystkie relacje w tej książce są udawane albo niechciane. Wheelerowie to tak naprawdę obcy sobie ludzie, którzy okłamują się i zdradzają, choć noszą na twarzach wystudiowane uśmiechy. W tym związku nigdy nie było miłości i bliskości. Przyjaciele z sąsiedztwa to po prostu towarzystwo, które wypada mieć, ale którym w istocie się pogardza. Dzieci są złem koniecznym, budzącym zniecierpliwienie i przeszkadzającym w realizacji marzeń. Nikt tu nie dba o innych. Kiedy w końcu Frank zmusza żonę do zachowania ciąży, po chwili okazuje się, że tak naprawdę sam nie chce kolejnego dziecka. Małżeństwo Wheelerów to w gruncie rzeczy para niedojrzałych ludzi, którzy nie wiedzą czego chcą od życia i przepełnionych rozgoryczeniem i złością z powodu układu, w jaki sami się wpakowali.


Powieść napisana jest prostym językiem i skonstruowana bardzo "filmowo" - wydaje mi się, że przeniesienie jej na ekran nie było szczególnie trudne. Zachowana jest ciągłość akcji, narracja pozbawiona dygresji. Czyta się bardzo dobrze. Jedyne co mnie zirytowało to bezsensowne tłumaczenie tytułu. Oryginalne "Revolutionary road" brzmi moim zdaniem o wiele lepiej.


czwartek, 4 lutego 2010

Janusz Głowacki - "Z głowy"


Złożyło się tak jakoś, że dotąd znałam Janusza Głowackiego głównie jako scenarzystę. To znaczy owszem, wiedziałam, że jest uznanym dramaturgiem, ale poza "Antygoną w Nowym Jorku" nie kojarzyłam jego twórczości. Kojarzyłam za to samego pisarza z różnych programów i wywiadów. Jawił mi się Głowacki jako inteligentny, elokwentny facet o krzywym, lekko ironicznym uśmiechu.


"Z głowy" to coś w rodzaju autobiografii w formie krótkich historyjek - błysków. Nie ma tu ciągłości czasu i miejsca, teraźniejszość miesza się z czasami komuny, a momentami autor zahacza nawet o czasy wojenne. Wspomnienia bujnej młodości, w dużej mierze upływającej w warszawskich knajpach, przeplatają się ze wspomnieniami początków nowojorskiego życia pisarza. Mamy tu mnóstwo anegdot z życia autora oraz jego znajomych, często znanych twórców i aktorów. Czasem są to historie wybitnie zabawne, czasem tragikomiczne. Wszystko to napisane barwnym, lekkim językiem. Czyta się świetnie. Polecam, zwłaszcza wielbicielom felietonów oraz po prostu - fanom dobrej literatury.