piątek, 25 czerwca 2010

Karen Blixen - "Uczta Babette i inne opowieści o przeznaczeniu"


Od razu się przyznam, że nie przepadam za opowiadaniami. Nie zdarzyło się jeszcze żeby jakiś autor porwał mnie nie powieścią, a właśnie opowiadaniami. Z krótkich form doceniam i lubię reportaże, felietony, ale opowiadania - jakoś nie bardzo.


Twórczości Karen Blixen nie znam w ogóle. Tak, tak - nie czytałam słynnego "Pożegnania z Afryką", a jeśli czytałam to już zapomniałam. Zbiór pięciu opowiadań duńskiej pisarki kupiłam przy okazji allegrowych wędrówek, zachęcona tytułową "Ucztą Babette", której ekranizacja dawno temu zrobiła na mnie wrażenie. Pozytywnie nakręcona okładkowym opisem szafującym określeniami typu "szczyt literackiego wyrafinowania i wrażliwości" zasiadłam do lektury i... No właśnie, i nic.

Opowiadanie tytułowe mnie zawiodło, a pozostałe, delikatnie mówiąc, nie powaliły. Najbardziej podobała mi się "Nieśmiertelna opowieść" o zamożnym kupcu, który postanawia urzeczywistnić coś w rodzaju krążącej po świecie urban legend, manipulując w tym celu ludźmi - lecz do zachwytu i tak mi daleko.

Możliwe, że to wynik mojej czytelniczej niedojrzałości, ale jakoś Karen Blixen nie zrobiła na mnie wrażenia, a i obiecywanej głębi i metafizyki w jej opowiadaniach nie odnalazłam. Dodatkowo irytował mnie dość archaiczny język pisarki, dziwny jeśli wziąć pod uwagę, że pierwsze wydanie opowiadań ukazało się w 1958 roku.


Jeśli ktoś lubi Karen Blixen to pewnie i "Uczta Babette" zrobi na nim wrażenie. Ja raczej nie zostanę fanką twórczości tej pisarki.


niedziela, 20 czerwca 2010

Anna Gavalda - "Pocieszenie"


Słyszałam, a właściwie czytałam wiele dobrego o tej książce. Z drugiej strony nie mam zaufania do wydawnictwa, które wypuściło ją na nasz rynek - Świat Książki kojarzy mi się głównie z przeciętnymi powieściami obyczajowo - romansowymi, choć ma na koncie kilka chlubnych wyjątków. Sięgnęłam więc po "Pocieszenie" z mieszanymi uczuciami.


Charles Balanda, architekt w średnim wieku, przeżywa życiowy kryzys. Czuje się przepracowany, wypalony, a w jego małżeństwie wieje chłodem. Życie Charlesa, złożone z pracy i nudnych rodzinnych kolacji wydaje się być jałowe i pozbawione znaczenia. Coś w nim jednak drgnie gdy pewnego dnia mężczyzna dostanie list z informacją o śmierci Anouk - matki przyjaciela z dzieciństwa, najważniejszej kobiety w jego życiu, z którą wiele lat temu utracił kontakt. Chcąc dowiedzieć się czegoś o losach Anouk i szczegółach jej śmierci pan architekt wyrusza w sentymentalną podróż, w której przyjdzie mu się zmierzyć nie tylko ze smutnymi faktami, ale także z własną przeszłością. Przy okazji pozna interesującą kobietę i... No właśnie - dla czytelnika nie będzie odtąd żadnych zaskoczeń.


Książka jest jakby podzielona na dwie części - pierwsza to w kółko te same opisy emocjonalnych stanów głównego bohatera przeplatane ze wspomnieniami z przeszłości, dzięki którym poznajemy Anouk. Druga to głównie wątek romansowy plus pogodzenie bohatera z samym sobą. Oraz nadzieja na nową, lepszą przyszłość.


"Pocieszenie" jest po prostu czytadłem. Przyznam, że nie całkiem tego się spodziewałam czytając natchnione opinie o skomplikowanej narracji i psychologicznej głębi. Gavalda szatkuje swą powieść na mnóstwo kilkuzdaniowych fragmentów - niestety także wtedy, gdy jest to zupełnie nieuzasadnione narracyjnie. Liczne wielokropki kończące zdania mają, w opinii niektórych, świadczyć o pozostawieniu czytelnikowi pola do domysłów i interpretacji, ale prawda jest taka, że nie bardzo jest się nad czym namyślać. Facet w średnim wieku nie czuje się szczęśliwy w rzeczywistości jaką sobie stworzył i tyle - autorka przedstawia to tak łopatologicznie, że doprawdy nie bardzo jest co dopowiadać. Temat jak temat, na obyczajową powieść w sam raz, tyle że rozciąganie go na prawie trzysta stron owocuje znudzeniem u czytelnika, przynajmniej u mnie. Pozostałe drugie tyle miejsca, poświęcone wątkowi romansowemu, początkowo jest odświeżające, później już tylko budzi uśmiech - przewidywalne, wtórne, mdłe.

Jak dla mnie najciekawszy był wątek Anouk, co do głównego bohatera natomiast - cóż, literatura zna o wiele lepsze męskie portrety psychologiczne.


Książkę przeczytałam szybko, choć nie mogę powiedzieć żeby mnie specjalnie wciągnęła. Ot, taka sobie lektura do pociągu, kojarzyła mi się trochę z Jodi Picoult. W kategorii czytadeł niczego sobie, ale oczekiwać, że dostarczy materiału do wielodniowych przemyśleń raczej nie należy.


poniedziałek, 14 czerwca 2010

Graham Greene - "Spokojny Amerykanin"


Thomas Fowler, brytyjski korespondent, od dłuższego czasu mieszka w Sajgonie, komentując trwający właśnie konflikt francusko - wietnamski. Świat, który go otacza jest dla niego bardziej prawdziwym domem niż środowiskiem pracy. W Anglii nic na niego nie czeka, nawet jego małżeństwo istnieje już tylko formalnie. Czas w Sajgonie wypełnia mu głównie romans z piękną Fuong - młodą kobietą marzącą o małżeństwie z człowiekiem z Zachodu. Gdy do Sajgonu przybywa Alden Pyle, pracownik amerykańskiej misji ekonomicznej, wszystko się komplikuje. Mężczyźni zaprzyjaźniają się ze sobą, jednak wkrótce Pyle zakochuje się we Fuong, a niedługo potem ginie w tajemniczych okolicznościach. Książka jest w dużej mierze historią tej znajomości opowiadaną przez Thomasa. Opowieścią o skomplikowanej miłości do Fuong, ale też relacją ze zderzenia dwóch kultur, które wprawdzie mogą się przenikać, ale nie są w stanie zrozumieć się nawzajem.


Podczas gdy główną zasadą Thomasa jest brak zaangażowania, Pyle - z głową nabitą wyzwoleńczymi ideałami, wikła się w polityczne sprawy kraju, o którym tak naprawdę niewiele wie. Tocząca się między mężczyznami rywalizacja o Fuong jest zderzeniem młodości z dojrzałością, cynizmu z idealizmem, doświadczenia z głodem nowych wrażeń. Thomas, mówiący sam o sobie, że nie ma właściwie żadnych poglądów, że on tylko relacjonuje wydarzenia wokół, a wojna, która się właśnie toczy nie jest jego wojną, ostatecznie będzie musiał opowiedzieć się po którejś ze stron.


Bardzo sugestywnie opisany świat Wschodu, z dziwnymi dla nas obyczajami i hierarchią wartości. Krwiste, mocno zarysowane postaci. Wojna, której echo słychać wciąż w tle.

Czytało się świetnie.


piątek, 11 czerwca 2010

Sarah Waters - "Niebanalna więź"


Margaret Prior, młoda dama z tak zwanego towarzystwa, cierpi po śmierci ojca. Chcąc zapomnieć o smutnych wydarzeniach, postanawia znaleźć sobie jakieś zajęcie i zaczyna odwiedzać żeńskie więzienie Millbank. Jako dama wizytująca ma rozmawiać z osadzonymi kobietami, najlepiej o Biblii i zasłużonej karze za popełnione winy. Wśród więźniarek znajduje się Selina Dawes - spokojna, milcząca dziewczyna, z którą Margaret stopniowo się zaprzyjaźnia. Na wolności Selina święciła triumfy jako medium. Podczas któregoś z seansów spirytystycznych pewna kobieta zmarła, przestraszona przez ducha - a przynajmniej tak twierdzi Selina, która uważa też, że nie powinna znaleźć się w więzieniu...


Polubiłam Sarę Waters, choć "Niebanalna więź" podoba mi się, jak dotąd, najmniej. Trudno powiedzieć dlaczego, bo powieść jest dobrze napisana. Świetnie oddana atmosfera dziewiętnastowiecznego więzienia - zimne mury, ciemne korytarze, ciasne cele i duszne, śmierdzące powietrze. Kilka ciekawych portretów kobiecych. Całość jednak wydała mi się zbyt infantylna, jak powieść dla dorastających panienek.

Bardzo przyzwoite czytadło, ale według mnie zdecydowanie nie jest to najlepsza książka pisarki.


niedziela, 6 czerwca 2010

Kenzaburo Oë - "Sprawa osobista"


Młody mężczyzna ma zostać ojcem. Ptak (bo tak zwą naszego bohatera) niegdyś pracował na uniwersytecie, ale jego dobrze zapowiadająca się kariera naukowa została zaprzepaszczona przez alkoholowy epizod. Teraz Ptak przygotowuje do egzaminów wstępnych przyszłych studentów i marzy o podróży do Afryki. Nie wydaje się być szczęśliwy w małżeństwie, ożenił się, bo taka jest kolej rzeczy; ma zostać ojcem, bo tak się złożyło.


Dziecko, które przychodzi na świat okazuje się być niepełnosprawne, ma poważną wadę neurologiczną. Dla lekarza, który o dziecku mówi "rzecz", dla teściów Ptaka, a także dla niego samego od początku jest oczywiste, że najlepiej by było gdyby jego syn umarł. W końcu tak naprawdę nie bardzo chciał zostać ojcem, a co dopiero ojcem "potworka". Mężczyzna chce więc pozbyć się dziecka, ale najlepiej w taki sposób żeby nie obciążało to jego sumienia, żeby "nie pobrudzić sobie rąk". Odmawia zgody na zalecaną przez lekarzy operację, tłumacząc to brakiem pewności, że po niej dziecko będzie "normalne", dogaduje się z personelem szpitala żeby dziecko karmić wodą zamiast mlekiem. Przez kolejne dni Ptak wyczekuje telefonu ze szpitala z informacją, że jego syn umarł. Wtedy życie potoczy się dalej dawnym torem i będzie można wrócić do mrzonek o Afryce.

Ale sytuacja nie jest wcale taka prosta. Sumienie, które Ptak usiłuje przydeptywać w pierwszych dniach po narodzeniu dziecka, powoli dochodzi do głosu. W końcu bohater książki jest gotowy przyznać, że tak naprawdę nie wie dlaczego tak bardzo broni się przed przyjęciem do swojej codzienności chorego syna - w jego życiu bowiem nie ma nic, co byłoby tego warte.


Jak dla mnie "Sprawa osobista" to książka o strachu, niedojrzałości i o nauce brania na siebie odpowiedzialności.

O uczeniu się jak stawiać czoła problemom, które dopadają nas gdy najmniej tego oczekujemy.

Świetna, mięsista proza zupełnie wyzbyta ckliwości.




środa, 2 czerwca 2010

Ryszard Kapuściński - "Podróże z Herodotem"


Dawno temu przeczytałam "Heban" i to była cała moja przygoda z pisarstwem Ryszarda Kapuścińskiego. Trochę wstyd, zatem postanowiłam nadrobić zaległości i oczywiście nie żałuję.


"Podróże z Herodotem" autor otwiera opisem początków swej reporterskiej kariery. Jako młody pracownik Sztandaru Młodych marzył o wyjeździe zagranicę, po prostu. Wystarczyłaby mu Czechosłowacja, tymczasem redakcja wysyła go aż do Indii i tak zaczyna się jego wielka, dziennikarska przygoda. Na kolejne wyprawy Kapuściński zabiera ze sobą zawsze "Dzieje" Herodota - książka ta umila mu bezczynne popołudnia w hotelach i godziny spędzane w samolotach. I nagle okazuje się, że "Podróże" mają właściwie dwóch autorów i opisują dwie płaszczyzny - jedna to podróżnicze wspomnienia Kapuścińskiego, drugą są obfite cytaty z Herodota oraz ich interpretacja w wykonaniu Kapuścińskiego. Przy czym jedno i drugie napisane jest tak, że nie sposób oderwać się od książki.

Czytając, trudno też nie mieć wrażenia, że Herodot był starożytnym odpowiednikiem współczesnego reportera - Kapuścińskiego. Obaj przemierzali świat po to, by go poznać i aby jak najwięcej dowiedzieć się o ludziach, którzy go zamieszkują. Obaj doznali przy tej okazji zachwytu i zdumienia. Choć dzielił ich bezmiar czasu to tak naprawdę byli do siebie bardzo podobni.


Autor jest wspaniałym gawędziarzem. I choć próżno szukać w tej książce szczegółowych relacji z kolejnych podróży to udaje mu się w każdym z odwiedzonych miejsc uchwycić "to coś". Mgnienie, które jakimś sposobem wydaje się być kwintesencją danego kraju i ludzi.


Jeśli jest jeszcze ktoś kto nie zna książek Ryszarda Kapuścińskiego, radzę mu jak najszybciej nadrobić ten brak. Warto.