poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Haruki Murakami - "1Q84, tom 2"


Pierwszy tom trylogii "1Q84" rozczarował mnie wolnym tempem akcji, drugiemu na szczęście już nie mogę tego zarzucić. Murakami podejmuje swą opowieść w punkcie, w którym przerwał ją w pierwszej części, mamy więc ciągłość akcji i żadnych "dziur" w fabule.


Fukaeri, nastoletnia bohaterka "Powietrznej poczwarki" znika, Tengo pracuje nad własną książką, a Aomame ma się zmierzyć z ostatnim i najtrudniejszym zleceniem w swej karierze morderczyni. Tym razem trzeba wyeliminować groźnego lidera tajemniczej sekty, o której wiemy już co nieco po lekturze pierwszej części.

Nasilają się zagadkowe zjawiska, bohaterowie zaczynają zdawać sobie sprawę z tego, że trafili do jakiegoś dziwnego świata, który - choć bliźniaczo podobny do tego, w którym dotychczas żyli, jest znacznie dziwniejszy i bardziej tajemniczy, a co gorsza najwyraźniej nie ma z niego powrotu.

Drugi tom jest mroczniejszy od pierwszego. Znikają kolejne osoby z otoczenia Tengo, pogoda płata dziwne figle, na niebie wiszą dwa księżyce, a przeczucie nadciągającej katastrofy jest niemal namacalne.

Platoniczne, wzruszające uczucie łączące Tengo i Aomame wysuwa się na pierwszy plan, ale nadal nie dochodzi do spotkania tej dwójki. Kto wie, może Murakami zaplanował sobie, że ich miłość nigdy się nie spełni?


Czekam na trzeci tom znacznie bardziej niecierpliwie niż czekałam na drugi. Ciekawi mnie, w którą stronę popchnie akcję autor i jak się to wszystko skończy.



poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Jurgen Thorwald - "Stulecie chirurgów"


Zadziwiająco fascynująca historia narodzin chirurgii. Jurgen Thorwald znalazł na strychu zapiski swojego dziadka, popracował nad nimi i tak powstało "Stulecie chirurgów" - rzecz o nauce, którą czyta się jak niezłą powieść grozy.

Przenosimy się do czasów kiedy lekarze nie bardzo mieli pojęcie o ludzkiej anatomii, a w zasadzie jedyną wykonywaną operacją były amputacje. Wyobraźcie sobie surduty sztywne od ropy i krwi, pomyślcie o nadżartych rdzą narzędziach, których nikt nie zamierza nawet przetrzeć ścierką, zwizualizujcie sobie jakiegoś nieszczęśnika leżącego na lepiącym się od cudzej krwi stole, przywiązanego do tegoż stołu linami i przytrzymywanego przez "asystentów" lekarza. Nie, to nie opis horroru, to tylko zwyczajny dzień w zwyczajnym szpitalu zaledwie nieco ponad sto lat temu.

To świat, w którym o znieczuleniu nikt nie słyszał, mycie rąk przed operacjami nikomu nie przychodziło do głowy i nikt nie zawracał sobie głowy niemal stuprocentową umieralnością pacjentów - uważano bowiem, że gorączka ropna jest naturalnym następstwem operacji i tylko od opatrzności zależy czy pacjent przeżyje.

Ci, którzy nieśmiało zaczynali przebąkiwać, że może wysoka umieralność pacjentów ma jakiś związek z wszechobecnym brudem, skazani byli na utratę szacunku środowiska lekarskiego, które wcale nie było szczególnie zainteresowane zmianą istniejącego stanu rzeczy.


Znajdziecie tu nie tylko soczyste opisy usuwania kamieni nerkowych (bez znieczulenia i bez dokładnej znajomości anatomii...), ale i portrety zapaleńców, którzy latami walili głową w mur lekarskich zabobonów i w końcu doprowadzili do powszechnego stosowania znieczulenia czy choćby sterylizacji rąk i narzędzi chirurgicznych.

Dziś, kiedy znieczulenie u dentysty jest dla nas oczywistością trudno uwierzyć, że tak kiedyś wyglądała medycyna. Staje się to z lekka przerażające, gdy uświadomimy sobie, że rzeczywistość opisywana przez Thorwalda to nie jest jakieś "dawno, dawno temu", a zaledwie nieco ponad sto lat temu...


Zdumiewające, przerażające i bardzo wciąga.



sobota, 13 sierpnia 2011

Jeanette Winterson - "Dyskretne symetrie"



Mam na półce "Namiętność" Jeanette Winterson, ale nie jestem pewna czy ją czytałam, chyba nie. Traktuję więc "Dyskretne symetrie" jako pierwsze spotkanie z tą autorką.

Strasznie mnie wkurzają etykietki w rodzaju"lesbijska pisarka", "lesbijskie książki". Kierując się nimi można przeczytać książkę i być szczerze zawiedzionym, no bo jak to, żadnych soczystych opisów kobiecej miłości?


W "Dyskretnych symetriach" mamy do czynienia z tym, co mogłoby być banalnym romansem, z historią jedną z miliona, a jednak sposób, w jaki ta historia jest opowiedziana czyni z powieści coś zupełnie wyjątkowego. Oto bowiem miłosny trójkąt - on kocha ją, ona kocha jego, ale przy okazji i jego żonę. To może być zagmatwane albo zupełnie banalne, Winterson robi z tej historii coś frapującego.

Pisząc o prostych relacjach między ludźmi odwołuje się do fizyki czy filozofii, niezbyt uważny czytelnik może się w tym pogubić. Pisarka bada relacje między trójką bohaterów, każdemu dając prawo do głosu, pozwala im wspominać dzieciństwo i młodość, by dać czytelnikowi pełniejszy obraz tego kim są.


Początek tej powieści to zaledwie napomknięcie o fabule. Sporo tu za to okołofizycznych rozważań, jako laik w tej dziedzinie nie potrafię stwierdzić czy mających coś wspólnego z rzeczywistością, czy będących zwyczajnym bełkotem. Przyznam, że ten pseudonaukowy początek nieco mnie zniechęcił, ale chwilę potem już o tym zniechęceniu nie pamiętałam.

Winterson zaczarowała mnie swoją opowieścią. Narracja, która niektórym wyda się pewnie nieznośnie przegadana, do mnie przemówiła i momentami była do głębi poruszająca.

Niektóre ze zdań w tej książce mogłabym sama napisać, gdybym oczywiście była wystarczająco utalentowana;) Są tu spostrzeżenia tak głęboko prawdziwe, że aż zaskakujące.


"A gdy zabiliśmy tych, którymi mieliśmy się stać teraz, co zrobiliśmy z ciałami? To, co czyni większość ludzi - ukryliśmy je pod deskami podłogi i przywykliśmy do smrodu."


Są tu uczucia, które w odpowiednim momencie życia można przypisać każdemu z nas.

"(...) znajdowałam się w stanie odrętwienia, które zdawało się nie przepuszczać żadnych emocji. Zabrakło mi na nie miejsca. Ból nie miał się gdzie przesączyć, nie zdołałabym go już więcej pomieścić. Nowe cierpienie nie przekładało się na razie na większy ból. I tak zewsząd mnie otaczał, nie dawał złapać tchu."


Choć powieść jest stosunkowo krótka, wymaga jednak skupienia. Przyznam, że nie wiem, czy wszystko z niej zrozumiałam, mam tu na myśli fragmenty odwołujące się do nauki i zdaje się, że nie jestem w tym niezrozumieniu odosobniona.

Generalnie jednak książka bardzo mi się podobała, co przyjmuję z pewnym zdziwieniem, bo znając swoje czytelnicze preferencje wiem, że styl Winterson powinien mi się jawić jako wielce pretensjonalny. Tymczasem nic z tych rzeczy, nie dość, że czytałam ze smakiem to jeszcze kolorowymi karteczkami zaznaczałam co zgrabniejsze zdania.

Jak to zamykające powieść:

"Cokolwiek cię popycha, pomaga pokonać ograniczenia własnego życia, by choćby na krótko zaznać absolutnego piękna - to wystarcza".


Nie wiem czy znacie prozę Jeanette Winterson i jak do niej podchodzicie, ale "Dyskretne symetrie" mogę z czystym sumieniem polecić.



wtorek, 9 sierpnia 2011

George R.R. Martin - "Gra o tron"



Jeszcze niedawno nawet nie przyszłoby mi do głowy czytanie książek z gatunku fantasy. Ale najpierw pozytywnie zaskoczył mnie Sapkowski, a potem bardzo spodobał mi się serial HBO "Gra o tron", będący ekranizacją pierwszego tomu sagi Pieśni Lodu i Ognia. Skoro serial mnie tak wciągnął, nabrałam chęci na zapoznanie się z literackim pierwowzorem i cóż mogę powiedzieć, chyba mam szczęście do tego gatunku, bo jak dotąd trafiam wyłącznie na świetne książki.


Doszłam do wniosku, że wystarczy po prostu odrzucić uprzedzenia, a wtedy okaże się, że te "fantastyczne bajki" opowiadają o tym samym co wszystkie inne książki, tyle tylko, że w innej formie. Cóż z tego, że akcja toczy się w zmyślonym świecie zamieszkałym nie tylko przez ludzi, ale i przez dziwne stworzenia, skoro chodzi o to samo co zawsze - żądzę władzy, karierę, miłość, pożądanie, szczęście i nienawiść?


"Gra o tron" przenosi nas do Westeros, dziwnego świata, który w pewnym stopniu przypomina Średniowiecze. Zamki, polowania, rycerze i kruki w roli listonoszy - oto westeriańska codzienność. Westeros podzielone jest na kilka królestw, po stronie północnej oddzielone niebosiężnym murem, mającym chronić ludzi przed tajemniczymi Innymi. To świat, w którym zima trwa całymi latami, a znaki zwiastujące jej nadejście napawają wszystkich przerażeniem. W powieści poznajemy trzy główne rody - Starków, Lannisterów i Targanyenów.

Starkowie to ci z północy - Ned Stark zostanie poproszony przez króla o objęcie funkcji królewskiego namiestnika i będzie to początek rozgrywek niczym w sycylijskiej mafii.

Szybko okaże się, że królewski dwór to istne gniazdo żmij, a chętnych do przejęcia tronu jest niemało.


Każdy rozdział opisuje wydarzenia z perpektywy innej osoby - bohaterów jest sporo, to prawda, ale dzięki temu czytelnik poznaje różne punkty widzenia, daje to też bardzo szczegółowy opis świata, w którym żyją.


Mimo niemałych rozmiarów książkę czyta się szybko, jest bowiem świetnie napisana, a do tego akcja wciąga i po prostu chce się wiedzieć co będzie dalej.


Okazuje się, że ekranizacja dość wiernie trzyma się literackiego pierwowzoru, dlatego jeśli oglądaliście serial to lekturę możecie spokojnie zacząć od drugiego tomu. Jeśli o mnie chodzi to po prostu lubię czytać części różnych sag po kolei. Nie żałuję, bo mimo, że znałam fabułę z serialu to i tak wsiąkłam w świat stworzony przez George'a Martina i na pewno wkrótce przeczytam kolejne tomy z serii.




niedziela, 7 sierpnia 2011

Jo Nesbo - "Czerwone gardło"


Zdaje się, że pan Nesbo jest bardzo popularny w naszym kraju, nadeszła pora żebym i ja zapoznała się z jego twórczością.

Bardzo udane to zapoznawanie, muszę przyznać. "Czerwone gardło" to pierwsza część "trylogii z Oslo", choć teraz to już chyba więcej niż trylogia, zdaje się, że cykl się trochę rozrósł.


Policjant Harry Hole trafia na trop przestępstwa, którego korzenie sięgają czasów II Wojny Światowej. Sprawa wydaje się mieć związek ze środowiskiem norweskich neonazistów, giną kolejni ludzie, wszystko wskazuje na to, że ktoś szykuje zamach na ważną osobistość. Kto, dlaczego i przede wszystkim - kto ma być głowną ofiarą?


Nie brzmi to może zbyt porywająco, ale wierzcie mi, że jest tu wszystko co lubią wielbiciele dobrych kryminałów, czyli wyrazisty główny bohater (samotnik zmagający się z alkoholizmem, a jakże), trzymająca się kupy fabuła i narracja, która powoduje, że nie chcemy tej książki odkładać dopóki nie dowiemy się jakie jest rozwązanie zagadki. Dobrze napisana rzecz, zaskakująco dobrze narysowany portret głównego bohatera, właściwie same pozytywne wrażenia mam po lekturze tej książki.

I już poluję na kolejne części cyklu.



wtorek, 2 sierpnia 2011

Nadeem Aslam - "Bezowocne czuwanie"


Dla odkrywania takich książek warto chadzać na spotkania klubu czytelników.

Naprawdę pięknie napisana powieść o stracie, miłości, poczuciu winy i szukaniu odpowiedzi na trudne pytania.

We współczesnym Afganistanie splatają się losy Marcusa, Anglika, który spędził tu większość życia, Rosjanki Lary, Davida - byłego agenta CIA i fanatycznego wyznawcy islamu, Casy.

Żona i córka Marcusa zostały przed laty zabite przez talibów, mężczyzna wciąż opłakuje ich śmierć, a wszystkie siły koncentruje na odnalezieniu wnuka, którego nigdy nie poznał. Z kolei Lara szuka zaginionego brata, żołnierza sowieckiej armii, po którym ślad znika właśnie w Afganistanie. Przypadek sprawia, że do domu Marcusa trafi Casa, nienawidzący Amerykanów gorliwy muzułmanin, chętny do dokonania samobójczego zamachu w obronie swojego kraju i religii przed wpływami Zachodu.


Fascynująca opowieść o kraju będącym przez lata w stanie wojny - najpierw Sowieci, później talibowie, wreszcie Amerykanie.To co dla części Afgańczyków jest wyzwoleniem, dla religijnych fundamentalistów jest niszczeniem narodowej tożsamości i musi zaowocować śmiercią jak największej liczby amerykańskich obywateli.


Czytanie tej książki momentami aż boli. Teoretycznie wiem co nieco o reżimie talibów, ale czytanie o tym w tak skondensowanej formie to zupełnie inna bajka. Oto świat, w którym kobiety, okutane burkami, muszą spuszczać wzrok w towarzystwie mężczyzny. Świat, w którym kobieta wykrwawia się na śmierć na progu domu lekarza, a on nie może jej pomóc, bo jest mężczyzną. Oto miejsce, w którym za słuchanie muzyki, oglądanie obrazów, czytanie książki czy nawet gwizdanie można zginąć - takie frywolności obrażają bowiem Allaha. Oto absurdalna rzeczywistość, gdzie ofiara gwałtu musi udowodnić, że została zgwałcona.


"Wędrowiec uciekł. Powiedziała, że została zgwałcona, ale nikt jej nie uwierzył. Duchowny z meczetu domagał się, by przedstawiła - jak tego wymaga islamskie prawo w wypadku zbeszczeszczonych kobiet - czterech świadków, którzy muszą być mężczyznami i muzułmanami, by poświadczyli, że nie przyzwoliła na to, co się stało. To było przykazanie Allaha i nie można go było kwestionować."


Choć wkroczenie do kraju wojsk amerykańskich obaliło reżim talibów, to jednak niewiele się zmieniło, zdaje się mówić Nadeem Aslam. To wciąż kraj, w którym na śmierć zasługuje "postępowa" nauczycielka i w którym wciąż i wciąż pojawiają się rzesze młodych mężczyzn, chętnych wysadzić się w powietrze w przekonaniu, że bronią swojej wiary. Mężczyzn, dla których zabicie niewinnych ludzi nie jest problemem, a tylko ubocznym skutkiem "męczeńskiego zamachu".


Świetnie skonstruowani bohaterowie. Marcus, od lat żyjący w Afganistanie, w którym zamieszkał z miłości do żony, tak naprawdę dla mieszkańców jest kimś obcym, z zewnątrz, a jego wieloletnie małżeństwo z Qatriną w jednej chwili zostaje uznane za nieważne. To człowiek, któremu talibowie odebrali wszystko co kochał, a jednak pozostał w tym dziwnym kraju - z powodu wnuka, którego odnalezienie jest teraz dla niego życiowym celem, ale chyba także dlatego, że nigdzie indziej nie byłby "u siebie".

Jest także David, niegdyś kochający córkę Marcusa. Człowiek czujący, że przyczynił się do zmian w Afganistanie, ale dręczony wyrzutami sumienia. Może gdyby Amerykanie nie wkroczyli do kraju, opętani nienawiścią do Zachodu fundamentaliści nie organizowaliby krwawych zamachów, w których giną niewinni ludzie?


Są w tej książce obrazy, które wstrząsają czytelnikiem.


"Pewnego wieczoru stał na ulicy, obserwując między chałupami dwójkę dzieci uczestniczących w zabawie w chowanego. Kucały obok rozlewającego czarną zawartość rynsztoku, ze wzrokiem skupionym na drzwiach, z których miał się prawdopodobnie wynurzyć szukający, a w powietrzu unosił się zapach dymu i chleba. David przyglądał się, jak dzieci poderwały się na równe nogi i złapały małego chłopca, który wyszedł z chaty, żując nadal dopiero co skończony posiłek. Tamci poprowadzili go za róg, a potem szybko, zanim David zdołał uwierzyć w to, co widzi albo zareagować, napastnicy wsadzili palec do gardła zniewolonego malca, a pojawiające się rzygowiny zebrali w dłonie i zaczęli pochłaniać niestrawione pożywienie. Mały chłopiec odszedł oszołomiony, zataczając się; przewrócił się, oczy miał błyszczące od łez nawet w świetle zmierzchu. A David pognał szeroką na nieco ponad metr uliczką, starając się znaleźć wyjście z tego labiryntu. Sam pomógł stworzyć to wszystko."


To chyba najbardziej poruszająca książka jaką przeczytałam, od długiego, długiego czasu. Przejmująca, prawdziwa, ważna. Piękna.