środa, 25 czerwca 2014

Laurent Gaude - "Huragan"



Kameralna i stonowana opowieść o wielkich emocjach, których tłem jest huragan Katrina. Kilkoro bohaterów, kilka trudnych historii. Samotna matka, nie potrafiąca kochać swojego synka. Stara Murzynka, która żyje dość długo, by pamiętać nienawiść białych do czarnych i która z upodobaniem jeździ miejskimi autobusami, tymi samymi, do których kilkadziesiąt lat wcześniej nie miała wstępu. Ksiądz, który co tydzień odwiedza miejscowe więzienie, by głosić słowo boże, tak naprawdę przesiąknięty obrzydzeniem i nienawiścią do "czarnuchów". I mężczyzna, którego dręczą wspomnienia strasznego wypadku na platformie wiertniczej, przez co nie jest w stanie normalnie żyć.
Na wieść o zbliżającym się do Nowego Orleanu huraganie postanawia natychmiast tam pojechać, by odszukać kobietę, którą kiedyś kochał.
Potężny żywioł nieubłaganie nadciąga, z jednych wydobywając to co najlepsze, dla innych stanowiąc usprawiedliwienie do popełniania najbardziej plugawych uczynków.

Gaude pisze bardzo prosto i oszczędnie, bez histerii. Taki styl doskonale sprawdza się w historiach jak ta, które mają taki ładunek emocji, że nie potrzebują już dodatkowych fajerwerków w postaci wydumanego języka.
Warto przeczytać.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Michał Witkowski - "Zbrodniarz i dziewczyna"



Zachwycona "Drwalem" niecierpliwie czekałam na kolejną powieść Michała Witkowskiego, spodziewając się poziomu co najmniej drwalowego, ale jednak się przeliczyłam.
"Drwal" obfitował w kapitalne spostrzeżenia dotyczące naszego tu i teraz, wyśmiewał wszystko i wszystkich, bardziej był powieścią obyczajową niż kryminałem, do tego napisaną potoczyście i lekko, czytało się to naprawdę fantastycznie.
 W "Zbrodniarzu i dziewczynie" Witkowski większą wagę przywiązuje do warstwy kryminalnej, ale z drugiej strony nie potrafi zrezygnować z tego, co dla niego charakterystyczne, czyli przede wszystkim ze swojego ulubionego tematu jakim jest Michał Witkowski. W "Drwalu" miało to urok, tym razem jest i wtórne, i, sama nie wiem, jakby wysilone. Tam czuło się dystans, który tutaj niby i jest, ale jakby podszyty fałszem, jakby udawany, jakby Michaśka - trochę obśmiewająca swoje literackie nagrody i samą siebie - przestała wierzyć, że to dobry temat do żartów. Ze "Zbrodniarza" dowiadujemy się, że Witkowskiego wszyscy czytają, wszyscy rozpoznają i wszyscy chcą znać. Ten samozachwyt jest tu niestety mocno wyczuwalny i wydaje się, że mimo prób prześmiewczego pisania o nim, autor podchodzi do sprawy bardzo serio i faktycznie sodówa trochę mu do głowy uderzyła.

Zaczyna się mimo wszystko zachęcająco - pisarz Witkowski, upojony sukcesami i upasiony trochę hedonistycznym trybem życia, a trochę antydepresantami, snuje się po Wrocławiu. Pomiędzy własnym mieszkaniem, siłownią, na której pod okiem trenera ma odzyskać formę i dawne kształty, a knajpą, gdzie poznaje Studencika, do którego od pierwszej chwili coś go przyciąga, najwyraźniej z wzajemnością. Studencik jednak pojawia się i znika, całymi dniami nie pokazuje się w knajpie, a Witkowski wysiaduje nad pieczoną kaczką i tęsknie wpatruje się w drzwi.
Tu romans krzyżuje się z kryminałem, dowiadujemy się, że po mieście grasuje seryjny morderca o specyficznych upodobaniach, przy okazji psychofan pisarza Witkowskiego (oczywiście), a Studencik przebywa w knajpie w celach wywiadowczych, pracuje bowiem w policji. Akcja nabiera rumieńców, autor/narrator zostaje współpracownikiem policji i u boku Studencika po pierwsze tropi mordercę, a po drugie pracuje nad rozwojem obiecującego romansu. Albo odwrotnie.

Co mi w tej książce zgrzytało? Poza samozachwytem autora, o którym już wspominałam i który wydaje się niestety bardzo serio, zupełnie nie jestem w stanie uwierzyć w obraz codzienności kreowanej przez Witkowskiego. Być może źle oceniam rodzimych stróżów prawa, ale jakoś nie kupuję wizji, w której policjant całkiem otwarcie romansuje z facetem i nie spotykają go z tego powodu żadne szykany ani durne przytyki. Rozbawiła mnie też scena, w której nieudolnie ogolona na łyso Michaśka zagaduje do lokalnych dresiarzy, a ci, rozpoznawszy w Misiu kolesia ze zgoła innej grupy społecznej, nie tylko nie spuszczają mu łomotu, ale jeszcze dobrotliwie rechoczą. Może się czepiam, ale. 

Witkowski jednak pozostaje Witkowskim, ma coraz bardziej rozpoznawalny styl, pisze świetnie, może to tylko moje za wysokie po "Drwalu" oczekiwania? Docenić trzeba poważne podejście autora do tematu kryminału. Pisząc o sekcjach zwłok w toku śledztwa, Witkowski wie o czym mówi, w ramach przygotowań do pracy sam asystował, a podobno i przeprowadzał sekcje zwłok. To jak pisze o rozkładzie ciała, o autopsji samej w sobie, wydaje się rzetelne i robi wrażenie - inna sprawa, że lubość, z jaką teraz opowiada o tym we wszystkich możliwych wywiadach, zdaje się mocno dyskusyjna.

Czekając na kolejną książkę Michała Witkowskiego trzymam kciuki, by poziomem bliższa była "Drwalowi" niż tej pozycji. A w międzyczasie śledzę jego poczynania blogerki modowej, w których prawdziwość nadal nie wierzę i liczę, wciąż liczę na to, że skrywają drugie dno.

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Marek Niedźwiecki - "Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie"




Z jednej strony wiedziałam, że muszę tę książkę mieć, z drugiej bałam się rozczarowania, w końcu poprzednia książka Niedźwiedzia ukazała się całkiem niedawno. Bałam się wałkowania od nowa tych samych anegdot, opowiadania historii, które już znamy. 
I wprawdzie część historii faktycznie się powtarza, ale jest tu też wiele nowego, są też kolorowe fotografie, których zabrakło w poprzedniej książce, dzięki temu czyta się to z przyjemnością i bez cienia nudy.
"Radiota" to opowieść o tym jak nieśmiały chłopiec z prowincjonalnego Szadku wymarzył sobie pracę w radiu, w dodatku bardzo konkretnym, jak do tego powoli, acz uparcie dążył i jak osiągnął cel wtedy, kiedy już wydawało się, że jest na to zwyczajnie za stary. Obraz człowieka trochę naiwnego, "fafuły" jak sam o sobie mówi. A jednak w tym cichym, spokojnym Marku jest wielka siła, a raz obrany cel determinuje całe jego życie. Bardzo świadomy jest wybór, by poświęcić rodzinę na rzecz pracy. Po prostu - miłość do radia i zaangażowanie w pracę nie miały nigdy szans konkurować z tak zwaną szarą codziennością, a wizja posiadania żony i dzieci nie była w stanie przyćmić opowiadania o muzyce na antenie Trójki. 
Po tej lekturze jest jasne, że oswojona samotność Marka Niedźwieckiego nie jest złem koniecznym tylko naprawdę świadomym wyborem i jeśli jeszcze ktokolwiek miał co do tego wątpliwości, to "Radiota" raczej skutecznie je rozwieje.
Jest tu też sporo o podróżach i o miłości do Australii, a przede wszystkim o uwielbieniu dla muzyki, która wraz z radiem definiuje sedno życia autora. 
Nad wszystkim unosi się chmurka nostalgii za tym co minęło, za czasami, gdy życie płynęło wolniej, gdy z słuchaczami nie było kontaktu innego niż listowny, a przywożone z zagranicy płyty były prawdziwymi rarytasami. 
Dziś świat wygląda trochę inaczej, żyjemy w globalnej wiosce, możemy jechać gdzie chcemy i kupić co chcemy, często bez wychodzenia z domu. Niedźwiecki to wie i rozumie, ale gdzieś pod spodem wyczuwam w nim tęsknotę za dawnymi czasami.

Bardzo fajna książka, lekko napisana, przyjemna w odbiorze, ciekawa.