czwartek, 29 lipca 2010

Stosik


Postanowiłam zapoczątkować na tym blogu nową tradycję i od dziś będę wklejać zdjęcia swoich książkowych nabytków. Wrzucam je już wprawdzie na blipa, ale blog książkowy to chyba właściwsze miejsce.

Zazwyczaj zżera mnie zazdrość gdy oglądam zdjęcia Waszych stosików, zatem odbiję to sobie być może budząc zazdrość w kimś innym:-)

Stosik dzisiejszy, świeżo dostarczony przez pana listonosza - w całości upolowany na allegro, za łączną sumę 52 zł (z przesyłką, a jakże).

środa, 28 lipca 2010

Steve Sem - Sandberg - "Teresa"


Ulrike Meinhof była niemiecką dziennikarką o radykalnie lewicowych poglądach. W latach 70-tych porzuciła uporządkowane życie i związała się z niemieckim ugrupowaniem terrorystycznym RAF. Jego członkowie - w proteście przeciw amerykańskiej inwazji na Wietnam - wywołali serię pożarów w miejscach publicznych. Sprawców ujęto, a Meinhof relacjonowała w prasie przebieg procesu sądowego.

Tak poznała założycieli i czołowych działaczy RAF. Wkrótce zatarła się bezpieczna granica i z obserwatora dziennikarka stała się członkiem grupy.


"Teresa" to coś w rodzaju fabularyzowanej biografii. Choć nie do końca. Niewiele bowiem dowiemy się z niej o Meinhof sprzed RAFu. Co spowodowało, że dziennikarka, matka dwóch córek nagle przechodzi na drugą stronę barykady i zamiast pisać kolejne artykuły zaczyna podkładać bomby, napadać na banki i zabijać ludzi? Czy to bezsilność obudziła w niej przekonanie, że nie ma sensu wojować piórem, że niemieckie społeczeństwo przebudzi się tylko w reakcji na kolejne zamachy?

Moim zdaniem autor nie do końca poradził sobie z odpowiedziami na te pytania. Tak naprawdę po lekturze książki nadal nie wiem jaka logika doprowadziła Meinhof na skraj przepaści. Postać dziennikarki jest jakby rozmyta - niby czegoś się o niej dowiadujemy, ale nie budzi to w nas większych emocji. Ani nie polubiłam bohaterki, ani nie uznałam jej za potwora.


Książka przypomina trochę rozsypane puzzle. Fragmenty stenogramów z procesu, już po aresztowaniu głównych członków grupy, w tym Meinhof. Strzępy artykułów i autentycznych wypowiedzi dziennikarki. Gazetowe doniesienia o kolejnych działaniach RAF. A do tego przemyślenia samej bohaterki, a właściwie ich wyobrażenie powstałe w głowie autora. O dziwo taki miks nie tworzy wcale wielkiego bałaganu, całość czytało się dobrze.


Uważam jednak, że osoba nie znająca odpowiedniego fragmentu historii niewiele zrozumie z tej książki. Ja posiłkowałam się internetem - dopiero dzięki znalezionym tam materiałom zrozumiałam kontekst, w jakim Meinhof została osadzona przez rzeczywistość. U podstaw działań RAF, ale też poglądów dziennikarki jeszcze sprzed wstąpienia do organizacji leżał bunt. Bunt przeciw strukturom państwowym - najważniejsze stanowiska w Niemczech obsadzono urzędnikami, którzy jeszcze niedawno byli członkami nazistowskiej partii. A niemieckie społeczeństwo zdawało się nie widzieć w tym żadnego problemu.


"Teresa" przedstawia Meinhof trochę jako ofiarę, kobietę, która zrobiła jeden krok za dużo i tkwi w niefortunnej sytuacji, bo nie bardzo wie jak się z niej wycofać. Tymczasem w rozmaitych publikacjach, które znalazłam jest ona określana mianem współzałożycielki RAF, mózgiem grupy, jednym z jej kluczowych członków.

Dlatego chyba mimo wszystko potraktuję "Teresę" bardziej jak wariację na temat postaci Ulriki Meinhof niż rzetelną biografię.

Książkę polecam - jest naprawdę ciekawa i, przynajmniej tak było w moim przypadku, pozwala poznać mało znany kawałek historii.


wtorek, 27 lipca 2010

Josephine Hart - "Grzech"


Bardzo ciekawy portret kobiety opętanej nienawiścią, może nawet studium pewnego rodzaju obłędu.

Ruth wzrasta w dostatnim domu wypełnionym miłością. Od zawsze jednak towarzyszy jej zadra w postaci kuzynki, Elizabeth, która została osierocona i przygarnięta przez rodziców Ruth jeszcze przed jej narodzeniem. Początkowo zazdrość dziewczynki o względy rodziców przejawia się w złośliwych lecz niewinnych żartach, stopniowo jednak narasta, przekształcając się w palącą nienawiść. Kiedy kuzynki dorosną, Ruth przestanie zadowalać się wyobrażeniami cierpień zadawanych Elizabeth i zapragnie zadać jej prawdziwy ból. Wykorzystując swoją urodę i czar będzie uwodzić kolejnych mężczyzn Elizabeth. Prawdziwym ukoronowaniem jej planu zniszczenia kuzynki będzie nawiązanie romansu z jej mężem - przez lata Ruth syci się widokiem ciotecznej siostry, nieświadomej tego, że zdradzają ją dwie najbliższe osoby.


Przyznam, że nie całkiem zrozumiałam motywy kierujące Ruth. Rodzice traktują obie dziewczynki z taką samą czułością i miłością - zazdrość Ruth jest więc zupełnie pozbawiona racjonalnych przesłanek. Ale czy zazdrość w ogóle jest racjonalna?


Josephine Hart stworzyła fascynujący obraz kobiety żyjącej w dekoracjach - całe jej codzienne życie wydaje się pełnić funkcję przykrywki dla prawdziwych motywów. Ruth zakłada własną rodzinę tylko po to, by nikt nie podejrzewał, że tak naprawdę żyje życiem swojej kuzynki. Jedynym celem i sensem życia kobiety jest doprowadzenie Elizabeth do cierpienia i w konsekwencji zniszczenie jej.


Mam do pisarki lekkie pretensje o zbytnią jednowymiarowość głównych bohaterek - jedna jest w tak oczywisty sposób dobra, a druga zła, że nie jest to zbyt wiarygodne. Wolałabym jednak żeby postaci nie były tak jednoznacznie określone, byłoby ciekawiej i na pewno bliżej prawdziwego życia.

"Grzech" jest jednak dobrą, a nawet bardzo dobrą książką, którą warto przeczytać. Polecam.


poniedziałek, 26 lipca 2010

Agata Christie - "Pięć małych świnek"



Może to dziwne, ale zupełnie nie znam książek Agaty Christie. W czasach licealnych przeczytałam ze dwie, może trzy i na tym koniec. Kiedy więc ostatnio nabrałam chęci na lekką lekturę, sięgnęłam właśnie po książkę autorstwa królowej kryminału.


W "Pięciu małych świnkach" detektywem tropiącym mordercę jest Herkules Poirot. Na pozór safandułowaty starszy pan, a naprawdę superinteligentny i spostrzegawczy człowiek, którego uwadze nic nie umknie. Tym razem Poirot dostaje zlecenie zbadania zbrodni sprzed kilkunastu lat i sprawdzenia czy aby na pewno wyrok sądu w tej sprawie był właściwy. Więcej nie powiem żeby nie psuć przyjemności ewentualnym czytelnikom.

Nie udało mi się odgadnąć kto był mordercą, choć byłam przekonana, że typuję trafnie:-) A ponieważ gdzie jak gdzie, ale w kryminałach element zaskoczenia jest bardzo ważny to na pewno przeczytam jeszcze niejedną z książek pani Christie.

środa, 21 lipca 2010

Mary Morrissy - "Matka Pearl"


Opowieść o trzech kobietach, połączonych pewnym wydarzeniem. Irene - była pensjonariuszka szpitala dla chorych na gruźlicę, wychodzi za mąż za człowieka, którego właściwie nie zna. Kobieta marzy o dziecku, którego mąż nie może jej dać. Potrzeba macierzyństwa jest tak silna, że Irene porywa ze szpitala niedawno urodzoną dziewczynkę. Po kilku latach prawda wychodzi na jaw, Irene trafia do więzienia, a dziecko wraca do biologicznej matki - Rity. Ta jednak nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji - opłakała już stratę swojego dziecka, przekonała siebie samą, że dziewczynka nie żyje, ma drugą córkę. Mary - ofiara porwania - dorasta w poczuciu dezorientacji. Nic nie wie o tym, że została uprowadzona, prześladują ją jednak strzępy obrazów z czasów, których nie pamięta. Nie znając prawdy o swojej przeszłości, a jednak przeczuwając, że coś jest nie tak, dziewczyna nie jest w stanie określić własnej tożsamości.


"Matka Pearl" to niezły portret trzech pogubionych w życiu osób. W ich życiu nic nie układa się tak jak planowały. Bohaterki ogarnięte są albo jakąś obsesją, albo tęsknotą za czymś nieokreślonym, ale lepszym niż sytuacja, w której się znajdują. Nie są ani szalone, ani normalne, sprawiają wrażenie funkcjonowania na granicy dwóch światów.

Nie mogę powiedzieć żeby mnie ta książka jakoś szczególnie porwała, ale na pewno było to ciekawe spojrzenie na meandry kobiecej psychiki. Czyli bez szaleństw, ale ogólnie na plus.


Lucy Maud Montgomery - "Emilka ze Srebrnego Nowiu"


Kiedy byłam małą dziewczynką uwielbiałam książki Lucy Maud Montgomery. Cykl o Ani przeczytałam kilka razy, ale to Emilkę darzyłam prawdziwą miłością.

Jakiś czas temu nabrałam ochoty na ponowne spotkanie z książkami Montgomery - ciekawa byłam jak je odbiorę po tylu latach.

Zaczęłam od "Emilki ze Srebrnego Nowiu". Nie będę szczegółowo opisywać fabuły, bo trudno mi uwierzyć w istnienie kobiet, które nie znają tych książek... Dość powiedzieć, że to historia osieroconej dziewczynki, która trafia pod dach rodziny ze strony matki - rodziny, której wcześniej nie znała. Jak to u tej pisarki bywa, dziewczynka jest obdarzona ogromną wyobraźnią i nie ma oporów przed wygłaszaniem swoich opinii na rozmaite tematy - także wtedy, gdy nikt nie chce ich słuchać. W nowym domu Emilka zaprzyjaźnia się z różnymi ludźmi i przeżywa mnóstwo przygód, niejednokrotnie pakując się w kłopoty.


Czytanie "Emilki" było nadzwyczaj przyjemnym relaksem. Wprowadziła mnie w nastrój podobny nieco do tego, który wywołuje lektura Jeżycjady. Lekki uśmiech i ciepło rozlewające się wokół serca. Bezpretensjonalna, ciepła opowieść o wrażliwym dziecku, momentami bardzo wzruszająca. Przyjemnie było wejść znów w świat Emilki - cieszę się, że na półce czekają na przeczytanie dwie kolejne części cyklu o jej przygodach.

poniedziałek, 19 lipca 2010

William Styron - "Poranek w Tidewater"


Trafiłam na tę książkę przypadkiem, szukając na allegro "Wyboru Zofii" Williama Styrona. "Poranek w Tidewater" to trzy opowieści, w których autor powraca do czasów swojego dzieciństwa i młodości. Wszystkie w jakiś sposób związane są ze śmiercią.

Amerykańska prowincja, czasy Wielkiego Kryzysu i II Wojny Światowej (każda z opowieści dotyczy innego fragmentu życia narratora). Tytułowy "Poranek w Tidewater" opowiada o trzynastolatku, który spędza lato pracując jako roznosiciel gazet w małym miasteczku. Ciężka praca i dostarczający stresu szef - właściciel lokalnego sklepu - to nie jedyne zmartwienia chłopca. W domu bowiem od wielu miesięcy umiera na raka jego matka. Wspomnienia i rozważania snute przez trzynastolatka pozwalają czytelnikowi przyjrzeć się bliżej relacjom panującym w rodzinie chłopca. Napięte stosunki między rodzicami, gniew ojca skierowany w stronę Boga, bezsilność dziecka obserwującego sytuację bez wyjścia.

Dwa pozostałe opowiadania dotyczą tego samego chłopca w wieku dziesięciu i dwudziestu lat.

Najbardziej podobał mi się "Szadrach" - o starym człowieku, niegdyś niewolniku, przybywającym do Tidewater by umrzeć na ziemi, która należała do jego dawnych panów.


Całość jest dobrze napisana i znakomicie oddaje klimat amerykańskiej prowincji u progu wojny. Podobała mi się czułość i szacunek z jaką Styron traktuje swoich bohaterów. Godne polecenia.


wtorek, 13 lipca 2010

Joyce Carol Oates - "Czarna topiel"


Tym razem Oates sięga po fakty - pod koniec lat sześćdziesiątych senator Edward Kennedy spowodował wypadek, w którym śmierć poniosła młoda kobieta, sekretarka braci Kennedych. To wydarzenie staje się dla pisarki punktem wyjścia do historii, którą nam przedstawia - jest to opowieść o początkującej, zaangażowanej politycznie dziennikarce imieniem Kelly. Na przyjęciu u przyjaciół dziewczyna przypadkowo poznaje znanego senatora, którym od lat jest zafascynowana. Napisała na jego temat pracę magisterską, teraz ma szansę poznać go osobiście. Oczarowana Kelly wdaje się w imprezowy flirt z politykiem - flirt, który owocuje postanowieniem wspólnego opuszczenia przyjęcia. Pijany senator gubi drogę na bagnach i powoduje wypadek, samochód wpada do śmierdzącej wody, a sprawca zdarzenia ucieka. Cała książka to zapis myśli i wrażeń uwięzionej w powoli topiącym się samochodzie ofiary. To dzięki retrospekcjom poznajemy nie tylko przebieg feralnego wieczoru, ale też historię życia Kelly. Unieruchomiona we wraku samochodu dziewczyna do końca nie traci wiary w to, że jej towarzysz wróci z pomocą - tymczasem ten szuka ratunku, ale przedstawia taką wersję wydarzeń, która nie nadszarpnie zbytnio jego reputacji. Właściwie od początku czytelnik przeczuwa, że Kelly umrze, ale dzięki zabiegom Oates prawie do końca nie traci nadziei na jej uratowanie.


To kolejna niewielka objętościowo książka tej pisarki, w której kłębią się emocje. Klaustrofobiczne wnętrze tonącego samochodu opisano tak sugestywnie, że sama podczas lektury miałam ochotę na zaczerpnięcie głębokiego oddechu. Emocje, emocje - to jest największa siła Joyce Carol Oates. Zupełnie nie cacka się z czytelnikami, nie przejmując się jak poradzą sobie z opisanymi traumami, sypie piaskiem prosto w oczy - a jeśli akurat nie włożyłeś okularów, cóż - to już twój problem.

Jak dotąd jestem zachwycona prozą tej pani. Polecam szczerze.


sobota, 10 lipca 2010

Vladimir Nabokov - "Ada albo Żar. Kronika rodzinna."



Najokazalsza i najbardziej ambitna z książek Nabokova, którego twórczość, nawiasem mówiąc, znam dość wybiórczo. Zwieńczenie jego literackiej kariery, podobno równie często chwalone jak ganione przez krytyków.

Książka, którą czyta się z niesamowitą przyjemnością, smakując każde zdanie - i z ciągłym żalem, że jest już o to zdanie mniej do końca lektury.

Podtytuł "Kronika rodzinna" jest lekko mylący - tak naprawdę dobrze poznajemy trzy, może cztery postaci i to na nich skupia się Nabokov, choć nie ulega wątpliwości, że każdy z mniej lub bardziej drugoplanowych bohaterów jest świetnie zarysowaną, pełnokrwistą postacią.

Powieść to przede wszystkim historia uczucia Ady i Vana - oficjalnie kuzynów, a naprawdę rodzeństwa. Kazirodczy romans rozpoczyna się gdy Van ma 15, a Ada 12 lat i trwa przez całe życie bohaterów. Ani wieloletnie rozstania, ani małżeństwo Ady nie unicestwią zakazanego związku, który dla dwójki bohaterów wydaje się być sensem istnienia. Łącząca ich namiętność i miłość są ponad konwenansami i nawet gdy - co nieuniknione - przestanie być tajemnicą, w gruncie rzeczy niewiele się zmieni.


Myli się jednak ten kto sądzi, że "Ada" to romans - nic z tych rzeczy. Ta książka to wyzwanie nawet dla wytrawnego czytelnika. Mnóstwo tu filozoficznych rozważań, literackich i filmowych aluzji, zabaw gatunkami. Miejscami czytamy książkę w książce - gdy dorosły Van przytacza wydane przez siebie rozprawy naukowe. Zasadniczo narratorem jest Van, ale pojawiają się też dopiski i uwagi Ady, samego Vana, a czasem też fikcyjnego wydawcy. Wystarczy powiedzieć, że nie dość uważny czytelnik może przegapić nawet fakt, że główni bohaterowie są rodzeństwem (i to wcale nie przyrodnim), a co dopiero mówić o połapaniu się w gąszczu innych niuansów. Do tego bardzo częste wtrącenia, czasami całe fragmenty po rosyjsku, angielsku albo francusku.

Powieść można poniekąd zaliczyć do fantastyki, miejscem akcji jest bowiem Antyterra - miejsce bliźniaczo podobne do Ziemi, a jednak Ziemią nie będące. Zamiast Boga mamy Loga, zamiast telefonu hydrogram, a nazwy geograficzne są często dziwacznymi hybrydami nazw miejsc, które wszyscy znamy. To samo z nazwiskami pisarzy czy aktorów.


Pierwsza część książki, zawierająca opisy pierwszych zbliżeń Ady i Vana, ale przede wszystkim będąca kroniką narastającego uczucia jest bardzo zmysłowa, druga wydała mi się bardziej filozoficzną rozprawą. Fenomenalnie oddana atmosfera wiejskiego majątku Ardis, w którym toczy się spora część akcji. Leniwe letnie popołudnia, pikniki wśród drzew, wszystko opisane tak, że prawie czuć zapach traw i słychać szum rzeki.

Co ciekawe nie ma w tej książce nic szokującego, nawet gdy znajemy sobie sprawę z tego, że w erotyczny związek wchodzi tu dwójka dzieci, do tego rodzeństwo. Nie wiem jak Nabokov to robił - pamiętam, że przy "Lolicie" też w ogóle nie czułam się zniesmaczona - a w każdym razie nie wiekiem tytułowej bohaterki.


Chyba pierwszy raz przeczytałam większość przypisów do książki - są bardzo pomocne. Ale i tak zdaję sobie sprawę, że wyłapałam pewnie połowę wszystkich smaczków i niuansów. To nie jest powieść do szybkiego połknięcia, to rzecz do powolnego czytania, wymagająca (przynajmniej ode mnie) wracania do niektórych fragmentów w celu ich zrozumienia. Ale warto, jeszcze jak warto.


Prawdziwa literacka uczta.


piątek, 2 lipca 2010

Mary Roach - "Duch. Nauka na tropie życia pozagrobowego."


Najfajniejsze w Mary Roach jest to, że nie jest ekspertem w dziedzinach, o których pisze. Jej książki są więc napisane przystępnym, prostym językiem, a do tego autorka zadaje pytania, często naiwne z punktu widzenia naukowców, które i czytelnik chciałby zadać gdyby miał okazję. Lecz prawdopodobnie by tego nie zrobił z obawy przed zbłaźnieniem się:) Roach w ogóle się nie przejmuje poirytowanymi i zdziwionymi naukowcami tylko pyta, pyta i jeszcze raz pyta.


W "Duchu" pisarka tropi ludzką duszę - czy w ogóle istnieje, a jeśli tak to czym dokładnie jest, co się z nią dzieje po śmierci człowieka etc. Jedzie do Indii by z miejscowym profesorem szukać dowodów na istnienie reinkarnacji, opisuje eksperymenty z ważeniem ludzi w chwili śmierci, zapisuje się na kurs, który ma ją nauczyć komunikacji ze zmarłymi i tak dalej, i tak dalej. Dowiadujemy się czym była popularna w poprzednim stuleciu ektoplazma i natychmiast pozbywamy się romantycznych złudzeń w temacie seansów spirytystycznych - ektoplazma bowiem okazuje się kawałkiem szmaty lub owczych wnętrzności, a wirujące stoliki i głosy z zaświatów to jedynie efekt "pracy" zręcznego oszusta występującego w roli medium.


Roach nie próbuje przeciągnąć nikogo na swoją stronę - sama jest dość otwarta i chętnie uwierzy w istnienie duchów, jeśli tylko nauka dostarczy jej choć częściowo przekonujących dowodów... Muszę przyznać, że to podejście jest mi bliskie, niestety po lekturze "Ducha" raczej nie nastąpi we mnie żaden przełom:) Kurs mediumiczny, który opisuje autorka to tylko kilkudniowe spotkanie przypadkowych ludzi, którzy chodzą z dyktafonami po krzakach nasłuchując głosów z zaświatów - przy odpowiednim nastawieniu i autosugestii takie głosy można usłyszeć nawet w czajniku z gotującą się wodą. Słynne 21 gram jako waga ludzkiej duszy to zwykła legenda - mimo powtarzania pomiarów osiągano różne wyniki, czasem ciało w chwili śmierci traciło na wadze, czasem zyskiwało, zatem eksperyment jest z punktu widzenia nauki bezwartościowy. Najciekawsze i najbardziej profesjonalne wydały mi się badania z podróżami poza ciałem w czasie śmierci klinicznej - jednak zwolennicy tej teorii nie poczują się usatysfakcjonowani ich wynikami.

Kto wierzy w życie pozagrobowe, będzie w nie wierzył niezależnie od książek takich jak ta, a kto nie wierzy - cóż, w jego światopoglądzie też ta lektura niewiele zmieni.


Jest to jednak bez wątpienia bardzo ciekawa książka, napisana lekko i ze sporym poczuciem humoru. Polubiłam Mary Roach już przy lekturze "Sztywniaka", a teraz tylko się w tej sympatii utwierdziłam.