czwartek, 25 września 2014

Zadie Smith - "Londyn NW"



Podobno najlepiej pisać o tym co zna się najlepiej i tak właśnie zrobiła Zadie Smith, zawężając miejsce akcji swojej najnowszej powieści do dzielnicy, którą zna jak własną kieszeń. Północ Londynu, niby jakby przedmieścia, ale sąsiadujące z centrum, miejsce zamieszkane głównie przez emigrantów. Jeśli wierzyć Smith - raczej ponure blokowisko z wyrastającymi gdzieniegdzie oazami zieleni.
Z tym miejscem związana jest czwórka bohaterów, dwie kobiety i dwóch mężczyzn w okolicy trzydziestki. Dawniej szkolni znajomi, dziś będący w różnych miejscach życia, jedni spełniający wciąż te same młodzieńcze marzenia, inni z konieczności przystosowani do sytuacji, której nie przewidzieli.

To książka o tym jak, mimo takiego samego startu, różnie mogą potoczyć się ludzkie losy.  Keisha, która tak bardzo chce się odciąć od miejsca, z którego pochodzi, że zmienia nawet imię, robi błyskotliwą karierę prawniczą. Jej szkolna przyjaciółka Leah, pracuje w fundacji charytatywnej, gdzie ani nie wykorzystuje swojego potencjału, ani tym bardziej dobrze nie zarabia. Pozornie zaprzyjaźnione, kobiety tak naprawdę specjalnie za sobą nie przepadają, a ich relacja podtrzymywana jest właściwie z przyzwyczajenia. Żadna nie rozumie wyborów drugiej, obie odkrywają, że tak naprawdę nie chcą żyć życiem jakie wiodą. 
Jest jeszcze Nathan i Felix. Pierwszy z nich, niegdyś szkolna gwiazda i obiekt uwielbienia szkolnych koleżanek, dziś bezdomny narkoman. I drugi, niespełniony artysta, któremu wreszcie zaczyna się układać - dopóki los z niego nie zakpi. 

Wzajemne relacje tej czwórki plączą się i mieszają ze sobą, a autorka opisuje je z perspektywy każdego z bohaterów, co z jednej strony pozwala nam spojrzeć na świat oczami każdego z nich, z drugiej - nikogo nie poznajemy dobrze i do końca. 
Nie ma w tej powieści żadnych fajerwerków, ja widzę ją po prostu jako lekko rozmytą, momentami chaotyczną, choć jednak gdzieś składającą się w całość opowieść o zwykłych, normalnych ludziach z ich mniejszymi i większymi dramatami, którzy wciąż nie do końca wiedzą kim chcą być kiedy dorosną.
Dobra robota.

środa, 17 września 2014

Yoyo Moyes - "Zanim się pojawiłeś"



Nie poświęciłabym tej książce ani minuty uwagi (głównie z powodu tytułu i okładki) gdybym nie pamiętała fali pozytywnych recenzji, jaka przetoczyła się przez książkowe blogi długie miesiące temu. A z tej fali zapamiętałam przede wszystkim, że o książce Yoyo Moyes pisały dobrze nawet te osoby, które - całkiem tak jak ja - nie pałają sympatią do tak zwanej literatury kobiecej. Dlatego w końcu, trochę przy okazji,  kupiłam tę powieść.

Lou jest uroczym lecz nieporadnym nieudacznikiem. W wieku 27 lat nadal mieszka z rodzicami, właśnie straciła pracę w kawiarni, a do tego tkwi w związku z facetem, który nieprzesadnie się nią interesuje, na pewno też nie jest jej wielką miłością. 
Szukająca nowego zajęcia Lou dostaje ofertę pracy jako opiekunka niepełnosprawnego mężczyzny, którym okazuje się Will - do czasu wypadku hiperaktywny yuppie uprawiający wszystkie możliwe sporty, śpiący na pieniądzach, przystojny pożeracz niewieścich serc. Po wypadku po prostu człowiek na wózku, sparaliżowany, wymagający nieustannej opieki i zdecydowany pożegnać się z życiem, które utraciło sens i smak. 
Spotkanie tej dwójki jest, o dziwo, całkiem interesujące, bo oto w życie zrezygnowanego (lecz doskonale wiedzącego czego chce) faceta na wózku wkracza dziewczyna o wielkim potencjale, który najprawdopodobniej nigdy nie rozkwitnie, z jednej strony pełna życia i szurniętych pomysłów, z drugiej już nauczona przez los, że nie zawsze układa się po naszej myśli.
Oczywiście tę dwójkę, pomimo początkowej niechęci, połączy specyficzna więź. Nie ma zaskoczeń, bo to jednak powieść bardzo konkretnego gatunku, skoro jest książę, choćby i nadszarpnięty przez życiowe zakręty, to musi być i księżniczka, i pewne utarte scenariusze.

Ale, o zgrozo, jakoś tak jest to napisane, że nie tylko nie powoduje zgrzytania zębami, ale wręcz nieświadomy uśmiech i jakoś tak wciąga, i nie irytuje, i w ogóle jest bardzo pozytywnie. Całość zmierza do smutnego, acz wielce wzruszającego finału - przyznaję, nawet ja uroniłam ze trzy łzy.
I taka to jest rzecz, że niby nic szczególnego, a na pewno nic oryginalnego. W związku ze stanowiącym istotną część fabuły problemem eutanazji przez niektórych uznawana za ważną, mocną książkę - ja uważam, że to wciąż kategoria czytadeł. Ale czytadeł dobrze napisanych, bez pretensji (mam wrażenie, że niektórzy niepotrzebnie dorabiają tam trzecie sensy i drugie dna), czasem zabawnych, a czasem autentycznie wzruszających, z niezłą postacią Lou, której nie sposób nie polubić i ze świetnym Willem, którego nie można nie szanować za determinację i samoświadomość.
Ta książka dała mi dwa wieczory zdumionych wzruszeń i zainteresowania losami bohaterów, a to znacznie więcej niż dostaję od popularnych czytadeł jeśli już na nie trafiam. I choć nie jest to coś co dostarcza materiału do długich przemyśleń i siedzi człowiekowi w głowie miesiącami, to na pewno nie jest też stratą czasu.
Z czystym sercem polecam - wielbicielkom gatunku spodoba się na pewno, a niewielbicielki  pozytywnie zaskoczy. 

środa, 10 września 2014

Robert Galbraith - "Wołanie kukułki"



Po wielkim sukcesie książek o Harrym Potterze, J.K. Rowling wzięła się za pisanie dla starszego odbiorcy. Jej pierwsza powieść dla dorosłych zebrała mieszane recenzje, czyli z jednej strony bez zachwytów, ale z drugiej bez mieszania z błotem i w ogólnym rozrachunku przeszła raczej bez echa.
W drugim podejściu pisarka zmierzyła się z nowym dla niej gatunkiem, kryminałem, i pod pseudonimem wydała pierwszą część zaplanowanego cyklu przygód prywatnego detektywa, Cormorana Strike'a. Nie wiadomo czy napięcia nie wytrzymał wydawca czy sama Rowling, w każdym razie po zaledwie kilku miesiącach od ukazania się książki na rynku, kiedy stało się jasne, że sprzedaż jest bardzo słaba, objawiono światu, że za nazwiskiem Galbraith skrywa się tak naprawdę autorka szaleńczo popularnego cyklu o Potterze. I poszło już z górki.
Piszę o tym, bo ta sytuacja doskonale pokazuje w jakiej kondycji jest rynek wydawniczy, nie tylko brytyjski, ale także nasz - i że o ile znane nazwisko właściwie gwarantuje wysoką sprzedaż książki nawet jeśli jest ona chłamem, to debiutujący autor ma nikłe szanse na przedarcie się do masowej świadomości i nieważne, że napisał coś dobrego.

Bo "Wołanie kukułki" jest naprawdę dobre w swoim gatunku. Od pierwszych stron klimat tej opowieści nieodparcie kojarzy się z kinem noir, a przy tym zupełnie nie ma się wrażenia obcowania z tanią podróbką tylko z czymś co doskonale gra pewną konwencją. Kryminalna intryga, choć zszyta solidnymi nićmi, nie ma tu większego znaczenia, bo sercem tej książki są postacie - pierwszoplanowy detektyw, obdarzony odpowiednio traumatyczną przeszłością i męczącą eks narzeczoną - a także drugoplanowa asystentka Cormorana, wynajęta przez agencję pracy tymczasowej na chwilę, a jednak angażująca się w sprawy szefa z wielką werwą i autentycznie pomocna.
O dziwo jakoś zupełnie nie ma znaczenia fakt, że dość szybko udaje nam się rozwikłać zagadkę śmierci pięknej modelki, którą to sprawą Cormoran Strike ma się zająć na zlecenie brata ofiary. Mimo, że moje pierwsze podejrzenia okazały się słuszne, czytałam "Wołanie kukułki" z autentyczną przyjemnością, dając się wciągnąć klimatowi opowieści.
Duże zaskoczenie, znacznie większa radość lektury niż przy okazji Pottera. A dobra wiadomość jest taka, że jeszcze w tym miesiącu na polskim rynku ukaże się drugi tom przygód Cormorana Strike'a. Przeczytam na pewno.

poniedziałek, 8 września 2014

Jerzy Pilch - "Pod Mocnym Aniołem"



Alkoholizm w wersji hard. Bez romantycznych i miło się kojarzących opisów picia wina przy dźwiękach jazzu, za to z zarzyganą pościelą, tygodniami stanowiącymi czarne dziury w pamięci, brudem, smrodem i beznadzieją. Pilch opisuje codzienność alkoholika będącego już właściwie na dnie nałogu. Powtarzające się z zadziwiającą regularnością pobyty na oddziale dla deliryków nie mają na celu wyleczenia narratora z nałogu lecz tylko doprowadzenie go do stanu gdy organizm, hojnie nafaszerowany brakującymi składnikami odżywczymi, będzie w stanie w miarę normalnie funkcjonować. W uwolnienie od nałogu nie wierzą ani współtowarzysze bohatera, ani jego lekarz, ani nawet on sam. 
Oddział dla deliryków to zbiorowisko fascynujących postaci i scena dla ich występów. Narrator/autor traktuje pacjentów jak postacie w literackim utworze, nadaje im chwytliwie brzmiące przydomki i opisuje ich losy jakby byli bohaterami kolejnej książki. Siebie też tak traktuje, jednak o ile w przypadku innych jest brutalny, o tyle o sobie pisze nieco inaczej, jakby mimo wszystko był kimś lepszym. Czym bowiem są pijackie ekscesy byle fryzjera w porównaniu z facetem żyjącym z pisania, który przy łóżku z brudną od potu pościelą trzyma dzieła Prousta czy Manna?
Snuje więc Pilch swoją opowieść, opisując jakby mimochodem swojego bohatera, który zaraz po wyjściu z odwyku dziarskim krokiem zmierza do knajpy "Pod mocnym aniołem", by następnie kontynuować picie do nieprzytomności we własnym mieszkaniu, we własnym towarzystwie. 
Napisane jest to lekko i ze swadą, łatwo zapomnieć, że ma się do czynienia z historią totalnego upadku człowieka. Niby jest dla niego nadzieja, ale czy miłość, w której narrator znajduje odkupienie nie jest aby kolejnym wytworem jego pijackiej wyobraźni?

To nie jest pierwsza książka Pilcha, którą przeczytałam, ale pierwsza, która pozostawiła we mnie wrażenie, że pisarz chciał popisać się swoim talentem. Jakby koniecznie chciał pochwalić się zdolnością do układania pięknych, zgrabnie płynących fraz i jakby to było ważniejsze od tematu. 
Uważam więc "Pod Mocnym Aniołem" za rzecz poruszającą, lecz nie do końca wiem czy wierzę w jej szczerość. Na pewno warto przeczytać, po tej lekturze na długo przechodzi ochota na zbyt swobodne traktowanie picia. 

środa, 3 września 2014

Agatha Christie - "A.B.C."



Po długiej przerwie znów sięgnęłam po kryminały Agathy Christie - tyle ich jest, że mam na półce jeszcze całkiem sporo nieprzeczytanych.
Tym razem Herkules Poirot ma do rozwiązania sprawę zagadkowego, seryjnego mordercy. Wybiera on przypadkowe ofiary i zabija je w porządku alfabetycznym, a jego motywy pozostają dla detektywów prowadzących sprawę wielką niewiadomą.
"A.B.C." różni się trochę od książek z Poirotem, które już czytałam. Narratorem jest bowiem nie sam detektyw, a jego przyjaciel, który pomaga mu w rozwikłaniu zagadki i to z jego perspektywy obserwujemy śledztwo. Całkiem ciekawy zabieg, dzięki któremu możemy przyjrzeć się Poirotowi trochę z boku. A jest co obserwować, bo pan Poirot poza oczywistym talentem do rozwiązywania kryminalnych spraw jest wielce interesującą osobą. Trochę zakochany w sobie, próżny na tyle, by farbować siwe włosy i przekonany o własnej nieomylności - potrafi być naprawdę wkurzający, a jednocześnie jego zdolności budzą respekt otoczenia.
Poza tym Christie to Christie - jej książki zawsze czyta się błyskawicznie i z przyjemnością i nie inaczej było tym razem. Bardzo fajny, klimatyczny kryminał na jeden wieczór, czysta przyjemność lektury.

poniedziałek, 1 września 2014

Ignacy Karpowicz - "Ości"



Po długim urlopie trudno wraca się do codziennej rutyny, oj trudno. Sierpień mocno mnie rozleniwił. Przeczytałam tego lata kilka książek, w tym cykl o Harrym Potterze (jednak!), ale do pisania o wrażeniach z lektur "na świeżo" jakoś nie mogłam się zmotywować. 

Jeszcze w lipcu po raz pierwszy zetknęłam się z prozą Ignacego Karpowicza, mocno popularnego, a jednak dotąd jakoś mi to nazwisko umykało. Książka jak puzzle, w której losy kilkorga postaci żyjących współcześnie w dużym mieście przeplatają się ze sobą, a czasem tylko o siebie ocierają. Bohaterowie Karpowicza to niezły miks oryginałów i postaci wystających nieco ponad przyjętą normę. Mamy tu gejów, szczęśliwą - nieszczęśliwą mężatkę rozmawiającą z domową fretką, zaradnego biznesmena, ojca i męża, prowadzącego drugie życie jako drag queen. Wszyscy uwikłani w skomplikowane relacje, żyjący w podwójnych związkach, łaknący więcej i lepiej - budują nowe, ale wcale nie chcą rezygnować z tego co już mają. Nawet jeśli małżeństwo przechodzi kryzys to nie po to żeby się rozpaść, lecz by ostatecznie powiększyć rodzinę o kolejnych członków - kochanka żony i nową miłość męża.
Jest to więc powieść o więziach, ale i o stereotypach, uprzedzeniach, skłonności do etykietowania wszystkiego. I w tym kontekście Karpowicz przygląda się wzajemnym relacjom swoich bohaterów, którzy teoretycznie, tkwiąc w pułapce własnych uprzedzeń i przekonań, nie powinni się do siebie zbliżyć, a jednak to się dzieje. Niektórzy potrafią te uprzedzenia nazwać, inni postanawiają udawać, że nie widzą problemu i mimo tego świadomego zakłamania potrafią żyć szczęśliwie w nowej sytuacji.
Trochę nie przekonuje mnie łatwość życia nieprzeciętnych bohaterów "Ości", to, że geje nie spotykają się z chamskimi uwagami, a skomplikowane damsko męskie układy nie budzą podejrzanych spojrzeń sąsiadów. Może dlatego, że rzecz dzieje się w stolicy? To jednak jedyne co mi lekko zgrzytało.
Poza tym powieść czyta się świetnie, jest zabawna, czasem wzruszająca, napisana świeżym, ciekawym językiem. 
Jeszcze się spotkamy, panie Karpowicz.