poniedziałek, 30 sierpnia 2010

F. Scott Fitzgerald - "Po tej stronie raju"


Po "Wielkim Gatsbym", który bardzo mi się spodobał, nabrałam ochoty na kolejne spotkanie z prozą Fitzgeralda. Padło na jego powieściowy debiut, który przyniósł pisarzowi sławę i uznanie i podobno do dziś uznawany jest za jedną z najlepszych amerykańskich książek o dojrzewaniu. Hm, może i tak, lecz ja tej opinii nie podzielam.


Bohaterem powieści jest Amory Blaine - urodziwy, inteligentny i skrajnie w siebie zapatrzony młodzieniec, wzrastający w przeświadczeniu, że jest kimś absolutnie wyjątkowym. Gdy chłopak dorasta, postanawia rozpocząć studia na Uniwersytecie Princeton. Tradycyjna nauka szybko go jednak nudzi i Amory postanawia studiować raczej życie niż książki. Robi to jednak z takim samym zapałem, a raczej brakiem zapału, z jakim uczęszcza na wykłady, toteż efekty są raczej mizerne. Amory nie odnosi znaczących sukcesów ani jako poeta, ani dziennikarz studenckiej gazety, ani nawet jako dusza towarzystwa. Cała jego wyjątkowość jest, na moje oko, wymysłem matki uwielbiającej swojego jedynego syna.


Książka, o dość mętnej i irytującej konstrukcji, jest zapisem uniwersyteckiej codzienności Amory'ego oraz jego miałkich przemyśleń. Nie porwała mnie ta lektura zupełnie i nie zobaczyłam w niej niczego wyjątkowego, a nie przerwałam w połowie tylko dlatego, że nie mam takiego zwyczaju.

Wybitnie mi to dzieło Fitzgeralda nie leży, co po pozytywnym wrażeniu wywołanym lekturą "Wielkiego Gatsby'ego" dość mocno mnie zaskoczyło.


wtorek, 24 sierpnia 2010

Joyce Carol Oates - "Nadobna dziewica"


Szesnastoletnia Katya spędza wakacje w ekskluzywnym nadmorskim kurorcie, pracując jako niania dwójki dzieci. Ta praca to dla niej szansa na zarobienie pieniędzy, ale też możliwość podpatrywania i uczestniczenia w życiu, o jakim wcześniej mogła tylko marzyć. Bogaty dom i wycieczki jachtem to całkiem nowe doświadczenie dla dziewczyny, której ojciec ulotnił się wiele lat temu, a dla matki liczy się tylko hazard i kolejne romanse.

Podczas wizyty z dziećmi w centrum handlowym Katya poznaje Marcusa Kiddera - starszego, siwowłosego pana o dystyngowanym wyglądzie, który najwyraźniej ma wobec dziewczyny jakieś plany.

To spotkanie będzie początkiem dziwnej relacji jaka połączy Katię z panem Kidderem. Relacji nieoczywistej, lecz podszytej w jakiś sposób erotyzmem. Katya - niby cwana i przemądrzała, lecz w gruncie rzeczy będąca typową, naiwną nastolatką - czuje na zmianę fascynację i obrzydzenie. Z jednej strony chciałaby na stałe wejść do świata, w jakim obraca się Marcus Kidder i inni mieszkańcy kurortu, z drugiej - nie za wszelką cenę. Początkowo dziewczyna jest przekonana, że panu Kidderowi chodzi o seks, z czasem okazuje się, że stawka w grze, w którą ją wciągnięto jest zupełnie inna.


"Nadobna dziewica" to zdecydowanie najsłabsza z książek Oates, jakie do tej pory przeczytałam. Nie zmienia to faktu, że Oates w słabej formie wciąż trzyma poziom, który dla większości popularnych pisarek jest nieosiągalny nawet gdy są u szczytu swych możliwości. Właściwie nie wiem czego mi w tej powieści zabrakło - fabuła jest interesująca i ciekawie prowadzona, a portret psychologiczny głównej bohaterki jak najbardziej wiarygodny. Są emocje, które dla mnie stanowią o sile prozy Joyce Carol Oates, lecz chyba tym razem pisarka postanowiła obejść się z czytelnikiem delikatniej niż zwykle.


Podsumowując - dobra książka, a w porównaniu z większością dostępnej literatury nawet bardzo dobra, ale liczę na to, że następne spotkanie z prozą Oates dostarczy mi znowu tych doznań co choćby "Czarna topiel".


No i jeszcze jedno - "ręcznik kompielowy"? "Podawając napoje"? Nie wiem gdzie był korektor albo redaktor, ale od takich kwiatków aż oczy bolą.


Stosik kryminalny plus kot:-)

czwartek, 19 sierpnia 2010

John Steinbeck - "Tortilla Flat"


Mówi się o Steinbecku, że jest niedocenianym Noblistą i przyznam, że sama po lekturze "Tortilla Flat" nieszczególnie tego Nobla rozumiem. Zdaje się, że na pierwsze spotkanie ze Steinbeckiem wybrałam po prostu niewłaściwą książkę - ale choć podobała mi się średnio to jednak jest w stylu tego pisarza coś co każe mi podejrzewać, że mogłabym się zachwycić jego innymi dziełami.


Powieść, której akcja toczy się w dzielnicy Tortilla Flat w kalifornijskim Monterey, opowiada historię Danny'ego i grupki jego przyjaciół. Jest to zbiorowisko włóczęgów, pijaczków i nierobów, dla których głównym celem życia jest zdobycie pieniędzy na kilka galonów wina i raczenie się nim przez resztę dnia. Gdy Danny dziedziczy po dziadku dwa domy sytuacja zmienia się jedynie o tyle, że on i jego kumple nie muszą już spać pod gołym niebem. Bohaterowie żywią się resztkami z zaprzyjaźnionej restauracji i kurami kradzionymi sąsiadce, lecz taki stan rzeczy nie spędza im snu z powiek. Poszczególne rozdziały opisują kolejne przygody przyjaciół, czasem zabawne, czasem wzruszające.

Jest coś rozczulającego w tej grupie społecznych wyrzutków, którzy kierują się swoistym kodeksem honorowym i ponad wszystko stawiają wzajemną przyjaźń - choć jest to przyjaźń niekonwencjonalnie pojmowana.


Książka nawiązuje podobno swoją budową do legendy o Królu Arturze i jego rycerzach, ale nie jestem w stanie tego ocenić, gdyż legendę znam tylko z wersji filmowej.

Taka sobie, całkiem sympatyczna książeczka, do przeczytania, ale bez zachwytu.


sobota, 14 sierpnia 2010

Charlotte Link - "Echo winy"


Opis na okładce sugerował, że kupuję mroczny kryminał, a tymczasem nic z tego. Powiedziałabym, że "Echo winy" to bardziej powieść obyczajowo - psychologiczna z wątkiem kryminalnym.


Virginia i Fryderyk spędzają wolny czas w domku na wyspie Skye. Fryderyk to zamożny bankier z politycznymi ambicjami, Virginia jest domatorką, zajmującą się kilkuletnią córką i domem. Gdy w pobliżu wyspy rozbije się łódź niemieckiego małżeństwa, Nathana i Livii, które straci w wypadku cały dobytek, dobroduszna Virginia zapragnie pomóc rozbitkom. Zaproponuje im tymczasowy pobyt w domku na Skye, podczas gdy sama wróci z rodziną do domu na angielskiej prowincji.

Dom ten to ogromna posiadłość otoczona ciemnym parkiem. Miejsce dość nietypowe dla młodej kobiety, a jednak uwielbiane przez Virginię do tego stopnia, że najchętniej by z niego nie wychodziła. W dodatku większość czasu kobieta spędza tam wyłącznie w towarzystwie córki - Fryderyk na codzień pracuje w Londynie i z żoną widuje się głównie w weekendy.


Wkrótce po powrocie Virginii ze Skye w okolicy zaczyna dochodzić do przerażających zbrodni. Ktoś porywa, a następnie gwałci i morduje małe dziewczynki. W tym samym czasie u drzwi Virginii pojawia się Nathan... Tu wątek kryminalny schodzi na drugi plan i fabuła skupia się na relacjach jakie połączą tę dwójkę. Choć cała okolica żyje w strachu przed mordercą Virginia jakby nie zdaje sobie z tego sprawy, a za to coraz bardziej koncentruje się na znajomości z przystojnym i uwodzicielskim Nathanem. Opowiada mu o sobie rzeczy, których nie mówiła nawet swojemu mężowi. Okazuje się, że kobieta ma za sobą skomplikowaną przeszłość, z którą nie potrafi sobie poradzić, a jej małżeństwo i zaszycie się w domu na odludziu to coś w rodzaju terapii jaką sobie zafundowała. Spotkanie z Nathanem powoduje jednak odblokowanie przydeptywanych latami emocji i Virginia zaczyna robić niezbyt rozsądne rzeczy, nie myśląc o tym, że rani w ten sposób najbliższe osoby. Kiedy kobieta skupia się na romansie z Nathanem, morderca ponownie uderza...


"Echo winy" to dobrze napisana książka, z interesującą fabułą, choć niezbyt zaskakującym zakończeniem - mam tu na myśli wątek kryminalny. Natomiast bardzo mi się ta lektura podobała jako psychologiczny portret kobiety chowającej w szafie trupa, z którym w końcu musi się zmierzyć. Nie była to książka, od której nie mogłam się oderwać, ale jej czytanie sprawiło mi dużą przyjemność.


Na koniec kilka uwag technicznych - bardzo ładna ilustracja na okładce książki ma się nijak do jej treści. Wydaje mi się, że to jakiś toskański krajobraz, tymczasem rzecz dzieje się w mglistej, chłodnej Anglii. To raz, a dwa - rozumiem, że w książce mogą sporadycznie pojawiać się literówki, ale kwiatki w rodzaju "wyszczerzone oczy" czy "stróżki łez" uważam za niewybaczalne:-)


piątek, 13 sierpnia 2010

Stosik


Najnowszy stosik:-) Jedną z książek zdążyłam już przeczytać, pozostałe czekają na swoją kolej. Jak zwykle ostatnio książki kupiłam na allegro. "Nadobna dziewica" to prezent od Zosi z bloga Lekturki.

wtorek, 10 sierpnia 2010

Doris Lessing - "Martha Quest"


"Martha Quest" to pierwszy tom serii "Dzieci przemocy" i zarazem moje drugie spotkanie z Doris Lessing. Spotkanie, dodam, bardzo udane.


Tytułowa bohaterka to młoda dziewczyna, mieszkająca z rodzicami na farmie w brytyjskiej kolonii gdzieś w Afryce. Martha dorasta obserwując otaczający ją rasizm i społeczną nierówność. Buntuje się także przeciw rodzicom - ojciec dziewczyny żyje wyłącznie wspomnieniami z I Wojny Światowej, a matka próbuje przelać na córkę własne, niespełnione marzenia i ambicje. Szukając własnej drogi Martha opuszcza rodzinny dom i przenosi się do miasta, gdzie podejmuje pracę w kancelarii adwokackiej. Samodzielne życie dziewczyny, w zamyśle oparte na samodoskonaleniu i robieniu kariery, sprowadza się jednak głównie do pasma nocnych potańcówek. Choć Martha buntuje się przeciw podłemu traktowaniu rdzennych mieszkańców kolonii, tak naprawdę nie ma odwagi głośno wyrażać swoich poglądów. Niby czasem coś przebąknie, ma się to jednak nijak do jej pełnych pasji i zapału przemyśleń.

Szukając swojego miejsca w życiu, Martha pozostaje bierną, pozbawioną jakiejś iskry osobą. Z jednej strony wyprowadza się od rodziców wbrew ich woli - czyli można przypuszczać, że ma silną osobowość. Z drugiej - wszystkie plany i ambicje, o których gorączkowo rozmyśla, przegrywają w konkurencji z atrakcyjnym życiem towarzyskim. Martha jest dla mnie osobą, która robi mnóstwo planów, ale żadnego nie realizuje. Zamierza robić karierę, ale z chodzenia do szkoły rezygnuje pod byle pretekstem, a kurs dla sekretarek, na który się zapisuje szybko przestaje ją interesować. Nawiązuje kontakt z grupą ludzi o podobnych na kwestie społeczne poglądach, ale nie idzie na kolejne spotkanie, bo ludzie wydają jej się nudni. W końcu wychodzi za mąż za mężczyznę, którego ani nie kocha, ani nie szanuje, a na samo małżeństwo nie ma najmniejszej ochoty. A wszystko to bez słowa sprzeciwu.

Dziewczyna, która stale rozmyśla o tym, że ludzie powinni być traktowani równo i sprawiedliwie, jednocześnie bez sprzeciwu żyje w świecie, w którym czarny może być tylko służącym lub kelnerem i zarabiać ułamek tego co biały, a Żyd to gorszy gatunek człowieka, z którym nie wypada się zadawać.


To "rozdwojenie" Marthy irytowało mnie przeokropnie. Do końca lektury nie traciłam nadziei, że ta młoda kobieta w końcu rzeczywiście wcieli swoje poglądy w życie i jakoś o nie zawalczy, że zrealizuje choć jeden ze swoich życiowych planów. Ale nic z tego. Z drugiej strony - czy nie tak właśnie zdarza nam się postępować? Czy nie bywa, że robimy krok ku wyznaczonemu celowi, a potem rezygnujemy z dalszej drogi? Przecież nieraz snujemy ambitne plany, które pochłaniają tyle energii, że nie wystarcza już siły na ich realizację.

Mimo wszystko jakoś nie zapałałam sympatią do bohaterki książki.


Ciekawy portret kobiecy to jedno, ale dla mnie najbardziej interesujące było w tej lekturze tło. Właśnie kwestie traktowania czarnych przez białych, niska pozycja społeczna Żydów, którzy zajmują w książce całkiem sporo miejsca. Lessing opisała świat, w którym rozpuszczony młodzian spędzający czas na balangach znaczy więcej niż ciężko pracujący Żyd. Świat, w którym "czarnucha" za gwałt na białej dziewczynie czeka śmierć. A jednocześnie białemu chłopakowi, który gwałci czarną dziewczynę, każe się tylko zapłacić grzywnę.

I to właśnie kwestie tej nierówności i rasizmu dotknęły mnie podczas lektury "Marthy Quest" najbardziej i dostarczyły najwięcej materiału do przemyśleń. Całkiem tak samo jak książki Coetzeego.

Warto przeczytać, choćby po to żeby spojrzeć na inną Afrykę.


piątek, 6 sierpnia 2010

Katarzyna Grochola - "Kryształowy Anioł"


Leżała ta książka na mojej półce chyba ponad rok i, cóż, mogła leżeć dalej...

Zacznę od tego, że nie jestem specjalną fanką tak zwanej babskiej literatury - z reguły oznacza to naiwne, ocierające się o grafomanię hitoryjki, które kompletnie nic nie wnoszą do mojego życia. Ale czasem jednak po takie książki sięgam choć naprawdę nie wiem dlaczego. Nie dla relaksu w każdym razie - zazwyczaj taka lektura po pierwsze mnie męczy, po drugie wywołuje zażenowanie, a po trzecie wstyd mi za autorki tak jakbym to ja sama spłodziła owe dzieła. Niestety jestem masochistką, a do tego nie mam w zwyczaju przerywać lektury w połowie, więc czytam i zgrzytam zębami.

Wcale nie uważam, że Katarzyna Grochola pisze fatalne książki, nie. Nie znam jej całego dorobku, ale coś tam czytałam i nie było najgorzej, a czasem nawet dość zabawnie. Nie jest to oczywiście wybitna literatura, ale chyba sama pani Grochola zdaje sobie z tego sprawę i chce po prostu pisać książki, które spodobają się jej czytelniczkom. No i się podobają, jeśli zerknąć na listy sprzedaży.


"Kryształowy anioł" to jednak rzecz okropna. Przykro mi, ale nie znajduję innego słowa na określenie tej powieści. Jej bohaterką jest Sara, młoda kobieta i tak zwana życiowa ofiara. Typowe popychadło rozstawiane po kątach przez wszystkich dookoła, zdradzane przez narzeczonego i przyjaciółkę, słowem - chodzące nieszczęście. Do tego owo nieszczęście ma jeszcze wadę wymowy, w związku z czym w ogóle w siebie nie wierzy i tak dalej. W końcu Sara wychodzi za mąż i przenosi się do Warszawy. Mąż pnie się po szczeblach kariery, ognisko domowe ledwo zipie, a Sara zaczyna pracę w lokalnej stacji radiowej. Oczywiście pracę w charakterze popychadła, czyli osoby od wszystkiego. Podczas nocnych dyżurów nasza mało przebojowa bohaterka zwierza się ze swoich zmartwień mikrofonowi (brzmi idiotycznie, wiem, ale nie ja to wymyśliłam...). Oczywiście mikrofon przypadkiem jest włączony, a rzecz idzie w eter. Oczywiście "audycja" Sary zyskuje ogromną popularność, choć sama dziewczyna nic o tym nie wie. Oczywiście na jej drodze wkrótce stanie wspaniały facet (bo małżeństwo, oczywiście, przeżywa kryzys). I tak dalej, i tak dalej. Bohaterka jest irytującą ciamciaramcią, fabuła tak wydumana, że nie byłam w stanie się w nią wciągnąć mimo szczerych chęci, a do tego całość nieudolnie napisana. Gdyby autorka nie pisała po polsku zwaliłabym winę na tłumacza, a tak - nie ma zmiłuj.


Spośród wszystkich książek Grocholi, które przeczytałam, ta jest zdecydowanie najgorsza. Nie wiem dlaczego pisarka wypuściła w świat coś takiego, bo stać ją na więcej. Może wydawca domagał się nowego hitu, może kredyt trzeba było spłacić, nie wiem. Wiem tylko, że te sześćset stron było drogą przez mękę. Dwa zmarnowane wieczory. Nie polecam.


wtorek, 3 sierpnia 2010

Sebastian Fitzek - "Terapia"


W kilku miejscach natknęłam się ostatnio na entuzjastyczne recenzje twórczości Sebastiana Fitzka, uznałam więc, że czas sprawdzić kto to taki i co pisze. Dodatkowym impulsem był fakt, że to literatura niemiecka, której właściwie nie znam.


"Terapia" to sprawnie skonstruowany thriller ze świetnie budowanym napięciem. Oto mamy sławnego psychiatrę, którego córka cierpi na tajemniczą chorobę. Diagnozy brak mimo przeprowadzenia licznych badań. Podczas wizyty u kolejnego lekarza dziewczynka znika, a lekarz twierdzi, że nie widział małej pacjentki od dłuższego czasu.

Ojciec dziewczynki załamuje się i zamyka praktykę. Mijają cztery lata, psychiatra wyjeżdża do domku na wypie na Morzu Północnym. Zamierza tam dojść do siebie i ostatecznie rozliczyć się z traumatycznymi przeżyciami. Wkrótce jego spokój zostaje zburzony - w domu psychiatry pojawia się tajemnicza, piękna kobieta, która utrzymuje, że została tam skierowana przez swojego lekarza. Kobieta jest pisarką cierpiącą na schizofrenię - twierdzi, że prześladuje ją mała dziewczynka, postać z jej książki. Narasta atmosfera grozy, a wyspa zostaje odcięta od świata przez szalejący sztorm. Zaczynają dziać się dziwne rzeczy...

Kim naprawdę jest kobieta i czy mówi prawdę? Jak poradzi sobie nasz bohater?


Książka składa się z krótkich rozdziałów, a każdy kończy się tak, że koniecznie chce się sprawdzić co będzie dalej. Tym sposobem przeczytałam ją w ciągu jednego wieczoru:-)

Wprawdzie dość szybko wpadłam na rozwiązanie zagadki, a w każdym razie na jego większą część, ale i tak czytałam tę książkę z dużą przyjemnością.

Bardzo fajny thriller, polecam. A na półce mam jeszcze "Makabryczną grę" tego samego pisarza:)


niedziela, 1 sierpnia 2010

F. Scott Fitzgerald - "Wielki Gatsby"


Bardzo lubię literaturę amerykańską, co zresztą często podkreślam. Starając się nadrobić braki w jej znajomości, sięgnęłam po najsłynniejszą powieść Fitzgeralda - bo, o zgrozo, dotąd nie znałam dokonań tego pisarza. Od razu powiem, że bardzo mi się podobało.


Młody mężczyzna, Nick, po skończeniu studiów przyjeżdża "na wschód", gdzie postanawia spróbować sił w zawodzie maklera. Wynajmuje mały domek na przedmieściach Nowego Jorku, nawiązuje kontakt ze swoją kuzynką Daisy. Sąsiadem Nicka jest Jay Gatsby - mężczyzna mieszka w ogromnym choć niezbyt gustownym domu, przez który dniem i nocą przewalają się tabuny ludzi. Nieustające pasmo przyjęć, wspaniałe jedzenie, muzyka na żywo, znane aktorki i producenci filmowi, trzeba przyznać, że to robi wrażenie. Sam Gatsby na swoich przyjęciach pokazuje się rzadko, a większość jego gości nigdy z nim nawet nie rozmawiała. Mężczyzna jest głównym tematem towarzyskich rozmów i plotek, mówi się, że dorobił się na przemycie alkoholu, krążą też informacje, że ma na sumieniu morderstwo. Słowem - jest to bardzo tajemnicza postać, która w nowojorskim światku pojawiła się jakby znikąd, z wielkim majątkiem nieznanego pochodzenia. Nick, który niebawem zostaje zaproszony na jedno z przyjęć, jest oczywiście zafascynowany Gatsbym. Wkrótce mężczyzn połączy przyjaźń. Okaże się także, że Gatsby ma ukryty cel, a jest nim kuzynka Nicka. Daisy to bowiem dawna miłość Gatsbyego - pięć lat wcześniej ich pączkujący związek przerwało wcielenie mężczyzny do wojska. W tym czasie kobieta wyszła za mąż i urodziła dziecko, podczas gdy Gatsby wciąż żyje nadzieją, że odzyska ukochaną.

Zgromadzenie wielkiego majątku miało dla niego tylko jeden cel - zwabienie Daisy. Kobieta, której małżeństwo nie należy do udanych, nie odejdzie jednak od męża. Nie z przyzwoitości, o nie. Po prostu nie chce ryzykować utraty statusu materialnego w razie gdyby podejrzenia rzucane przez niektórych na Gatsbyego okazały się prawdą. Spotkanie po latach będzie początkiem końca mężczyzny, który - nawet ostatecznie odrzucony - zrobi wszystko by chronić swoją ukochaną.


Bardzo podobała mi się postać Gatsbyego, muszę przyznać. Bezwzględny w interesach (czego możemy się domyślać ze strzępów rozmów telefonicznych, które prowadzi) jest w gruncie rzeczy naiwnym, prostym człowiekiem, któremu wydaje się, że wszystko można kupić. Owładnięty wizją romantycznej miłości nie potrafi pogodzić się z porażką i do końca nie traci nadziei. Zupełnie natomiast nie rozumiem jego wyboru obiektu uczuć - Daisy to pusta, infantylna baba, dla której luksusowe życie jest tak ważne, że gotowa jest akceptować zdrady męża byle tylko było jej wygodnie. Wykorzysta naiwność i dobroć Gatsbyego, ostatecznie doprowadzając do jego upadku. A potem po prostu zniknie, nie mając pewnie nawet wyrzutów sumienia.


"Wielki Gatsby" niby nie jest książką szczególną. W warstwie fabularnej nie mówi nam niczego, czego byśmy już nie czytali - ot, romantyczna miłość, człowiek targany emocjami, zdrada. Sam Gatsby to ucieleśnienie amerykańskiego snu, czyli od pucybuta do milionera. Jest jednak w tej książce coś co spowodowało, że będę ją zaliczać do swoich ulubionych lektur, i chyba do końca sama nie wiem dlaczego.

Uwielbiam książki, przy lekturze których mam wrażenie jakbym oglądała film - i ta powieść taka jest. Bardzo plastyczne opisy Nowego Jorku, ale bardziej przez pryzmat ludzi niż samego miasta. Świetne dialogi. Atmosfera rozbawionego, żywego miasta - już po wojnie, jeszcze przed Wielkim Kryzysem.

Są książki, które po prostu należy znać i uważam, że "Wielky Gatsby" do nich należy. Moim zdaniem warto.