poniedziałek, 25 stycznia 2010

Tomasz Piątek - "Przypadek Justyny"


Podeszłam do tej książki z dużym zaufaniem i oczekiwaniami - podczas którychś zakupów w Taniej Książce polecił mi ją mój M. Ponieważ dotychczas nasze gusty literackie były raczej spójne, uznałam, że nie pożałuję i kupiłam "Przypadek Justyny" za całe 8 złotych:)


Szczątkowa fabuła tej książki dotyczy historii znanego psychiatry, który zostaje poproszony o pomoc w śledztwie mającym wyjaśnić serię zagadkowych zgonów. Taki zaczątek potencjalnie obiecującej akcji jest dla autora tylko punktem wyjścia do licznych dygresji na temat zdarzeń z życia bohatera/narratora. Narracja jest tak poszatkowana, że fabuły równie dobrze mogłoby nie być wcale, toteż na jej temat nie będę się szczególnie rozwodzić.


Nie znam innych utworów pana Piątka, ale czytając "Przypadek Justyny" nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jedynym powodem napisania tej książki była chęć autora do pokazania światu jak potrafi zgrabnie układać zdania. Styl Piątka początkowo mnie zainteresował, niestety nadzieja, że służy on opowiedzeniu ciekawej historii okazała się płonna. Choć autor jest sprawnym rzemieślnikiem i zgrabnie posługuje się słowem cała książka, choć krótka, była dla mnie raczej męcząca. Kompletnie nic z niej nie wyniosłam. Sięgnę kiedyś pewnie po inną powieść Piątka żeby mieć porównanie, ale "Przypadek Justyny" plasuje się bardzo nisko na liście moich literackich trofeów.


piątek, 22 stycznia 2010

Herta Müller - "Dziś wolałabym siebie nie spotkać"


Od pierwszych zdań tej książki wiedziałam, że mam do czynienia z LITERATURĄ. Wątpię żeby był ktoś zdolny przejść przez lekturę pisarstwa Herty Müller bez cienia refleksji. Moje pokolenie i tak jest w dobrej sytuacji, bo koszmar świata, który dla Müller był codziennością możemy sobie tylko wyobrażać - ale niezwykły talent pisarki znacznie to wyobrażanie ułatwia.


"Dziś wolałabym siebie nie spotkać" to nie jest powieść. Nie ma tu fabuły prowadzącej bohaterów z punktu A do punktu B. Jeśli przeczytać notę biograficzną noblistki to od razu wiadomo, że pisząc mocno czerpie ze studni własnych doświadczeń.

Zatem - fabuły jako takiej brak. "Zostałam wezwana. Czwartek, punkt dziesiąta". Tak brzmią pierwsze zdania książki, cytowane w większości recenzji. Trudno się dziwić - ja także uważam, że to świetny początek. Obok początku "Pani Dalloway", mój ulubiony.


Bohaterką i narratorką jest kobieta żyjąca w Rumunii za dyktatury Ceausescu. Nie wiemy jak ma na imię. Jedzie tramwajem na przesłuchanie do rumuńskiej bezpieki, obserwując pasażerów i wspominając wydarzenia ze swojego życia. Z tych wspomnień czytelnik układa puzzle - dowiaduje się, że kobieta pracowała w fabryce tekstylnej, stopniowo poznaje absurdalny powód kolejnych przesłuchań, na które bohaterka musi się stawiać kilka razy w tygodniu. Wspomnienia pierwszego małżeństwa narratorki mieszają się ze wspomnieniami przyjaciółki, która została zabita podczas próby ucieczki z kraju. Poznajemy także historię rodziców i dziadka bohaterki oraz dzieje jej drugiego, aktualnego małżeństwa z Paulem.

Ciągły strach, poczucie beznadziei i niepewność towarzyszą kobiecie na codzień. Przesłuchania są częścią jej życia, nic nie zrobiła, a jednak kilka razy w tygodniu musi stawić się w siedzibie tajnej policji punkt dziesiąta. Major Albu, który ją przesłuchuje nie jest nawet brutalny - co najwyżej zmiażdzy jej palce przy powitalnym pocałunku w rękę, szarpnie za włosy albo podrzuci do torebki odcięty, lekko gnijący ludzki palec. Bohaterka nigdy nie wie czy kolejne przesłuchanie nie skończy się zatrzymaniem jej w areszcie. Całe jej życie toczy się jakby w zawieszeniu, w oczekiwaniu na zdarzenia, na które nie może mieć wpływu.


Zachwycił mnie język Herty Müller. Czytając, co chwilę miałam ochotę zakreślać ołówkiem kolejne zdania, bo wydawały mi się po prostu idealne.


"Paul przysunął swoje krzesło tuż do mojego, pocałował mnie z pianą z piwa na ustach. Byłam jeszcze odurzona jazdą, doszły do tego pocałunki. Moje serce uderzało tam i z powrotem na najcieńszej nitce."


"Niebo wisiało czerwono - niebieskie i nieprzyczepione już porządnie na górze, a rzeka kręciła brązowe szpule z wody."


"W mieszkaniu panowała cisza, która rozciąga człowieka od podłogi do sufitu, a tam przecież nie można przebywać."


"Światło w łazience rzuciło twarz w lustro. Stało się to tak szybko, jakby ktoś cisnął garść mąki na szybę."


To tylko próbka stylu pisarki.

Jeszcze przed Noblem dla Müller "Gazeta Wyborcza" zrobiła z nią wywiad. Pisarka nie zgodziła się wtedy na sesję zdjęciową. Powiedziała "Zawsze, kiedy stoję przed fotografem, kiedy mówi: w prawo, w lewo, uśmiech, nie uśmiechać się, jego słowa, nawet jeśli wymawiane szeptem, zmieniają się w krzyk rumuńskich oficerów bezpieki. Przesłuchań Securitate, rumuńskiej służby bezpieczeństwa, się nie zapomina. Zamiast drzew, na tle których fotograf chce mi zrobić zdjęcia, widzę ciemny pokój i błysk flesza. Tracę oddech. Zdarza się, że płaczę."


I chyba właśnie to, ta świadomość piekła, przez które przeszła Herta Müller, czyni jej literaturę tak przejmującą i prawdziwą. Naprawdę mocna rzecz.



wtorek, 19 stycznia 2010

Sara Gruen - "Woda dla słoni"


Jacob Jankowski ma 90 lat - albo 93, jak sam mówi. Kto by pamiętał? Choć ma pięcioro dzieci, mieszka w domu starców, gdzie toczy wojny z jednym z pensjonariuszy oraz narzeka na kiepskie jedzenie. Pewnego dnia do miasta przyjeżdża cyrk i rozbija namiot tuż obok domu starców. W życie współmieszkańców Jacoba wprowadza to ogromne ożywienie, dla niego samego jest to okazja do zatopienia się we wspomnieniach młodości.


Dowiadujemy się, że młody Jacob stracił rodziców w wypadku, odebrano mu też rodzinny majątek. Przybity i zrozpaczony chłopak porzuca studia weterynaryjne tuż przed egzaminami końcowymi i rozpoczyna wędrówkę. Kiedy wskakuje do jadącego pociągu okazuje się, że przypadkiem znalazł się w cyrku kolejowym. Tak rozpoczyna się kilkumiesięczna przygoda Jacoba w rzeczywistości zupełnie innej od tej, którą zna. Dziwny świat cyrku, mocno odmienny od naszych kolorowych wyobrażeń, przepełniony brutalnością i niesprawiedliwością, przysporzy Jacobowi kłopotów i upokorzeń, ale także przyniesie przyjaźń i miłość.


Nie jest to jakaś wybitna literatura, ale historia bohatera wciąga, a narracja jest bardzo płynna. Fajne, ciekawe czytadło.


poniedziałek, 18 stycznia 2010

Sarah Waters - "Muskając aksamit"


Akcja powieści toczy się w Anglii pod koniec XIX wieku. Poznajemy Nancy - córkę handlarza ostryg, której życie kręci się głównie wokół pracy w rodzinnej tawernie. Któregoś dnia Nancy i jej siostra jadą na przedstawienie w teatrze rewiowym i życie dziewczyny zyskuje nowy wymiar. W teatrze bowiem nasza bohaterka widzi Kitty Butler, artystkę występującą w męskim przebraniu, która urzeka wdziękiem i pięknym głosem. Zauroczona Nancy przychodzi na występy Kitty tak często jak może, w końcu zostają sobie przedstawione i z czasem się zaprzyjaźniają. Dla Nancy to coś więcej niż przyjaźń, marzenia dziewczyny mają charakter erotycznych fantazji. Kiedy Kitty dostaje propozycję pracy w Londynie, Nancy porzuca rodzinę i wyjeżdża z nią w charakterze garderobianej. Szybko okazuje się, że Kitty odwzajemnia uczucia przyjaciółki. Potajemny związek, pierwsze seksualne doświadczenia, miłość ukrywana przed światem. Przypadek sprawia, że Nancy staje na scenie obok ukochanej, razem zyskują coraz większą sławę i uznanie. Bajka nie trwa długo - Kitty nie potrafi przyznać się przed światem do swojej miłości, na pierwszym miejscu stawia karierę i sławę, nie chce skandalu. Zdruzgotana Nancy rozpoczyna nowe, samotne życie. W wielkim mieście, pozbawiona przyjaciół, przeżywa kolejne upokorzenia i walczy o przetrwanie. Zmagania Nancy z przeciwnościami losu oraz własnymi uczuciami to chyba najciekawsza część powieści - związek z Kitty jest tu tylko punktem wyjścia dla całej historii, przynajmniej w moim odbiorze.


Trudno mi zakwalifikować tę książkę do jakiejś jednoznacznej kategorii. Nie jest to romans. Nie jest to powieść erotyczna, scen erotycznych nie ma tu wiele i nie szokują. Chyba najtrafniej będzie uznać ją za obyczajową opowieść mocno osadzoną w historycznych realiach. Dbałość autorki o szczegóły jest godna podziwu, odmalowała obraz XIX - wiecznego Londynu tak, że czytając czułam się jakbym tam była. Naprawdę widać, że Sarah Waters zna się na rzeczy i nie bez powodu uchodzi za specjalistkę od powieści wiktoriańskiej.


Kawał porządnej, dobrze napisanej beletrystyki - na pewno przeczytam kolejne książki tej autorki. Polecam.


czwartek, 14 stycznia 2010

Josephine Hart - "Skaza"


"Skaza" jest jednym z moich ukochanych filmów, z tych obejrzanych kilkukrotnie, zawsze z przyjemnością. I gdyby nie krótka notatka na czyimś blipie, zapomniałabym, że film jest adaptacją książki. Natychmiast zapłonęłam chęcią jej przeczytania i w dwa dni później listonosz przyniósł mi "Skazę" do domu.

Książka ukazała się w Rebisie w serii "jej portret", co mnie nieco zdziwiło, ponieważ jak dla mnie jest to przede wszystkim portret mężczyzny - ale nie czepiajmy się szczegółów.


Stephen Fleming jest dojrzałym mężczyzną, lekarzem robiącym karierę polityczną. Ma piękną żonę, dwoje dorosłych dzieci, wspaniały dom. Wszystko co nazywamy dobrym, dostatnim życiem. Któregoś dnia w to życie wkracza Anna, narzeczona jego syna. W jednej chwili starannie wypracowany spokój i codzienny ład przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Potajemne schadzki, obsesyjna namiętność - nagle wcześniejsze życie jawi się Stephenowi jako puste i pozbawione znaczenia. Anna to kobieta fatalna - milcząca, naznaczona tragiczną przeszłością, odległa. Jest jak przedmiot, którego się pragnie, którego można dotykać, ale nigdy nie będzie się go tak naprawdę miało. Stephen jest gotów porzucić rodzinę i rozpocząć nowe życie z kochanką, ale to nie jest rodzaj związku, o jaki chodzi Annie.


Dla mnie to jest powieść o namiętności. Obezwładniającej, noszącej znamiona szaleństwa namiętności, która może prowadzić tylko do katastrofy. Namiętności, przy której lojalność wobec najbliższych traci na znaczeniu.

Uderzające jest to, że nie ma tu mowy o miłości - Stephen mówi o obsesji, potrzebie posiadania Anny, dotykania jej, ale nigdy nie wspomina o miłości. Bohater pędzi ku autodestrukcji i w końcu staje się tragedia.

To jest historia, z której nikt nie wychodzi cało. Nie można odwrócić biegu wydarzeń, nie da się odkupić win. Odtąd Stephen będzie skazany na samotne życie i przeżywanie bólu każdego dnia na nowo. I tylko Anna wydaje się zdolna prowadzić dalej swoje, naznaczone skazą, życie.


Świetna książka.



sobota, 9 stycznia 2010

Dario Fo - "Miasteczko nietoperzy"


Jakiś czas temu uświadomiłam sobie, że niezbyt dobrze znam twórczość literackich laureatów nagrody Nobla i postanowiłam powoli to nadrabiać. Zaczęłam od Dario Fo, który Nobla dostał w 1997 roku. Niezbyt fortunnie, bo Fo jest przede wszystkim autorem sztuk teatralnych, a nie pisarzem, ale o tym jeszcze wtedy nie wiedziałam:)

"Miasteczko nietoperzy" to niewielka książeczka, w której autor opowiada o swoim dzieciństwie i, częściowo, młodości. Ojciec przyszłego artysty był kierownikiem stacji kolejowej. Często dostawał rozkaz przeniesienia i rodzina Fo ciągle się przeprowadzała. Okres, o którym opowiada książka dotyczy w większości czasu, gdy mały Dario z rodzicami mieszkali nad lombardzkim jeziorem, na pograniczu Włoch i Szwajcarii. Mieszanka różnych kultur, język niespotykany nigdzie indziej, kraina jakby oderwana od reszty świata. A gdzieś w tle partia faszystowska, zapowiedź wojny, szwajcarscy anarchiści.

Fo snuje opowieść o mieszkańcach miasteczka, z których część była prawdziwymi oryginałami. Niektóre z tych historii brzmią tak nieprawdopodobnie, że po prostu musiały wydarzyć się naprawdę.

Fantastycznie opisuje swoich sąsiadów, rodzinę - przede wszystkim ojca i dziadka.

Bohater historii dorasta, idzie do szkoły plastycznej, potem zostaje wcielony do wojska skąd stara się jak najszybciej uciec - wojna się kończy i szanse na przeżycie na froncie są marne.


Trochę się bałam tej książki. Bo ze wspomnieniami jest tak, że najczęściej są interesujące głównie dla osób, których bezpośrednio dotyczą. Niejeden raz rozczarowały mnie takie wspomnieniowe opowieści. Ale "Miasteczko nietoperzy" przeczytałam z prawdziwą przyjemnością.


Sam Dario Fo musi być fascynującą postacią. W swoich sztukach koncentruje się głównie na tematach politycznych i społecznych. W wikipedii wyczytałam, że ostatnio stworzył sztukę o zamachu bombowym, którego ofiarami zostają Berlusconi i Putin. Na skutek błędu lekarskiego fragment mózgu Putina zostaje zaszyty w głowie Berlusconiego... Autor takiego przedstawienia po prostu musi być kimś interesującym.



czwartek, 7 stycznia 2010

Stieg Larsson - trylogia "Millennium"




Staram się trzymać z daleka od tak zwanych bestsellerów. Ilekroć bowiem daję się skusić i sięgam po coś z pierwszych miejsc list sprzedaży, kończy się to rozczarowaniem. Ale czasem się łamię - kiedy na różnych stronach internetowych i blogach czytam entuzjastyczne opinie na temat jakiejś książki, rodzi się we mnie chęć skonfrontowania ich z moimi własnymi odczuciami. Tym sposobem trafiłam na Stiega Larrsona i jego słynną trylogię "Millennium". Zachowałam resztki zdrowego rozsądku i dwie pierwsze części nabyłam na allegro, choć zwykle nie kupuję używanych książek. Trzeci tom dostałam w prezencie gwiazdkowym:)


Wydawca pisze o trylogii "Te książki można czytać na wielu płaszczyznach: jak kryminały pełne mrocznych i nierzadko politycznych tajemnic, jak doskonałe, wielowątkowe powieści współczesne, pełne prawdziwych zdarzeń i osób, i w końcu jak thriller psychologiczny".

To moim zdaniem przesada. Książki są faktycznie wciągające i czyta się je bardzo szybko - każdy tom zajął mi dwa popołudnia. Ale nie przesadzałabym z tymi wieloma płaszczyznami. Są to po prostu sensacyjne czy też kryminalne historie, zgrabnie opisane i osadzone w realiach. Główni bohaterowie to dziennikarz śledczy Mikael Blomkvist (a na drugim planie cała zgraja jego współpracowników) i aspołeczna, młoda hakerka, oczywiście genialna, Lisbeth Salander. Nie będę się zagłębiać w opisywanie intrygi, bo trochę by to trwało, to raz. A dwa, że nie chcę psuć zabawy ewentualnym przyszłym czytelnikom - o ile są jeszcze ludzie, którzy Larssona nie znają:)

Recenzenci zachwycali się świetnie skonstruowaną postacią Salander. No nie wiem, znam chyba dużo lepsze literackie portrety kobiet. W ogóle wszystkie te zachwyty uważam za przesadzone. Owszem, czytałam te książki z przyjemnością, ale oceniać je można wyłącznie w kategoriach kryminalnego czytadła, trochę mnie śmieszy doszukiwanie się w nich jakiejś psychologicznej głębi. Larsson zgrabnie posługiwał się językiem, to na pewno. Choć nie uniknął błędów - okropnie irytowały mnie opisy w stylu - wyszła z domu ubrana w czarne spodnie, czerwoną bluzkę i ciemnoszary żakiet. Niczemu to nie służy, a powtarza się dość często.

No i wkurzający product placement... Nie wiem czy autor osiągnął z tego tytułu jakieś profity czy po prostu taką miał manierę, ale prawie wszędzie tam, gdzie wystarczyło napisać po prostu "komputer" wstawiał dokładną nazwę, nierzadko z opisem konfiguracji. Nad wyraz denerwujące, przynajmniej dla mnie - tym bardziej, że są to szczegóły bez znaczenia dla fabuły.

Więcej grzechów nie pamiętam:)


Generalnie polecam - na długie zimowe wieczory jak znalazł. I czyta się naprawdę dobrze.





Od czegoś trzeba zacząć...



Nie wiem na jak długo wystarczy mi chęci i wytrwałości, no i czy w ogóle umiem pisać o książkach... Ale spróbuję. Choćby po to, żeby pamiętać. Startuję z nowym blogiem:)