czwartek, 12 grudnia 2013

Joanna Bator - "Ciemno, prawie noc"



Najnowszą powieść Joanny Bator czytano jakiś czas temu w radiowej Trójce. Załapałam się na kilka fragmentów, spodobały mi się, pomyślałam - trzeba wreszcie tę Bator ugryźć. Zanotowałam tytuł na swojej liście "do kupienia" i na chwilę zapomniałam. Potem była Nagroda Nike i to mi o książce przypomniało, tym samym złamałam swój zwyczaj czytania nagrodzonych książek długo po tym, jak nagrodę otrzymały. 

Bohaterką książki jest Alicja Tabor (anagram nazwiska pisarki zbyt oczywisty żeby o nim wspominać), wzięta dziennikarka, która po latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać reportaż o zaginionych bez śladu dzieciach. Zlecenie jak zlecenie, ale dla Alicji bardzo trudne, oznacza bowiem powrót do domu, w którym się wychowała i wspomnienia, które dotąd udawało jej się zręcznie wypierać z głowy. Okazuje się, że dramatyczne wałbrzyskie wydarzenia zmuszą dziennikarkę do zmierzenia się z demonami przeszłości - śmiercią ukochanej siostry i matki, której właściwie nie pamięta, a także z postacią ojca zaniedbującego dzieci na rzecz poszukiwania skarbu ukrytego w podziemiach Zamku Książ. 
I zamek, i miasto są kolejnymi bohaterami powieści - ten pierwszy tajemniczy, hipnotycznie piękny i przyciągający do siebie, stanowiący ciche tło nierzadko dramatycznych wydarzeń, to drugie brzydkie i sypiące się, zaludnione albo przez odrażających fanatyków, albo przez malowniczych oryginałów, albo wreszcie przez patologicznych degeneratów.

Tak się składa, że urodziłam się w Wałbrzychu i spędziłam tam większą część dzieciństwa, skojarzenia mam głównie dobre, a samo miasto jawiło mi się w tamtych (karmionych jeszcze działającymi pełną parą kopalniami) czasach jako zadbane, duże i pełne zieleni, może dlatego, że mieszkałam w sąsiedztwie wielkiego parku. Wałbrzych, który odwiedziłam kilkanaście lat później, już jako dorosła osoba, opisałabym pewnie tak jak Joanna Bator - bieda widoczna gołym okiem, domy do rozbiórki stojące prawie w rynku, sypiący się tynk, szarość, brud i ogólna atmosfera przygnębienia.
"Ciemno, prawie noc" czytało mi się więc dobrze dlatego, że kojarzę miejsca, o których pisze autorka, a jeśli nie całkiem kojarzę, to przynajmniej coś mi świta, generalnie ciekawe doświadczenie.

Niestety, w ogólnym rozrachunku nie zachwyciła mnie ta książka.
Nie bardzo rozumiem skąd ta Nike, szczerze mówiąc, bo powieść Joanny Bator nie wydaje mi się szczególnie odkrywcza. Właściwie mamy tu do czynienia z czymś na kształt kryminału psychologicznego i ja rozumiem, że kryminał to tylko konwencja, jaką przyjęła autorka, aby opowiedzieć nam swoją historię, ale umówmy się, że wielkiej głębi to się tam pod spodem nie doszukamy, poza tym tego typu rzeczy przeczytałam już w życiu mnóstwo, co oznacza, że istnieje ich znacznie więcej.
Książkę czytało mi się dobrze (choć przyznaję, że co jakiś czas pojawiało mi się w głowie pytanie - ale za co ta nagroda?) do momentu kiedy konsekwentnie brnęła w horrorowo - kryminalną stylistykę. Gdy pojawiły się elementy, właściwie sama nie wiem czego - fantasy?, ludzie okazujący się duchami albo wytworami zmęczonego umysłu narratorki, czułam już tylko nudę, a mdłe zakończenie ostatecznie pogrzebało jej szansę na pozostawienie po sobie pieczątki "warte uwagi".

Było to moje pierwsze zetknięcie z prozą Joanny Bator. I po usłyszanych w Trójce fragmentach tej konkretnej powieści, i po przeczytanych dobrych opiniach o poprzednich książkach pisarki nastawiłam się na coś w rodzaju uczty, Nagroda Nike tylko zaostrzyła mój apetyt. Teraz więc czuję się trochę tak, jakby zamiast wykwintnego dania podano mi fastfoodową kanapkę.
Jak dla mnie - jako lektura "samolotowa" - idealne. W ogóle jako zapychacz czasu przed snem super, jednak potencjału do nagradzania najważniejszą literacką nagrodą w Polsce to ja tu nie widzę. Ale, jak wiadomo, kto inny przyznaje nagrody:)
Wcale nie wykluczam, że na moją kiepską ocenę książki wpływa fakt, że pani Bator jawi mi się jako mocno pretensjonalna (być może mylnie), co nie budzi mojej sympatii, datego niebawem zmierzę się z "Piaskową Górą", która tkwi na mej półce od lat. 

Zobaczymy, może jeszcze będzie z tego miłość. Na razie - szału nie ma.

wtorek, 10 grudnia 2013

Roy Jacobsen - "Cudowne dzieci"



Tym, co zwróciło moją uwagę na "Cudowne dzieci" był sposób wydania książki -  niebanalny i zupełnie inny niż przywykłam. Powieść zaczyna się już na okładce, ma wielce oryginalny grzbiet, a przede wszystkim jest fenomenalnie zszyta - znacie to uczucie kiedy trzeba wyginać i łamać  grzbiet żeby tom trzymało się wygodnie? Tutaj tego problemu nie ma, co uważam za naprawdę wielki plus.
Tyle o okładce, a co wewnątrz?

Lata 60-te, norweskie blokowisko, a w nim dziesięcioletni Finn i jego mama, Gerd, pracująca na pół etatu w sklepie z butami. Nieżyjący ojciec jest tylko mglistym wspomnieniem z fotografii zamkniętej w szufladzie biurka, a codzienność toczy się ustalonym, spokojnym i bezpiecznym rytmem. Życie chłopca i jego matki zmienia się, gdy w krótkim czasie następują po sobie dwa wydarzenia - do ich blokowego mieszkania wprowadza się sublokator (co ma podreperować rodzinny budżet), a niedługo potem pojawia się Linda, owoc drugiego małżeństwa ojca. Sześcioletnia, pulchna, wycofana i dziwnie otępiała dziewczynka wyzwoli w Finnie i Gerd zupełnie nowe uczucia. Finn z ukochanego syna awansuje na kogoś w rodzaju głowy domu, matka często pyta go o zdanie i oczekuje pomocy w rozwiązywaniu kłopotów związanych z wychowywaniem Lindy. Sam chłopiec wydaje się wprawdzie nad wiek dojrzały, nie zmienia to jednak faktu, że jest tylko dzieckiem, które choć widzi pewne rzeczy, nie zawsze jest w stanie zrozumieć ich sens.
Dorośli w powieści Jacobsena noszą w sobie jakieś sekrety i blizny z przeszłości, które wychodzą na światło dzienne choćby przy okazji rodzinnie spędzanej Wigilii, ale dzieci także mają na koncie mniej lub bardziej traumatyczne przeżycia.
To książka w dużej mierze o magicznej krainie dzieciństwa (absolutnie cudowne są rozdziały opisujące letnie wakacje pod namiotem) pełnej zabaw na podwórku i podziałów na osiedlowe "bandy", ale i o sile zdarzeń, pozornie nieistotnych i drugoplanowych, które z perspektywy czasu okazują się tym co zbudowało naszą osobowość. O ludziach, którzy zjawiają się w naszym życiu na chwilę, a zmieniają je na zawsze. 
Napisana stonowanym, spokojnym językiem, bez histerii i sensacyjnego tonu, który tak łatwo byłoby jej nadać. 
Moje pierwsze spotkanie z Royem Jacobsenem, ale na pewno nie ostatnie. Piękna, mądra powieść.

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Andrea Camilleri - "Kształt wody"



Bardzo fajny kryminał do przeczytania w jeden wieczór. Pierwsza część cyklu, którego bohaterem jest komisarz Montalbano - powściągliwy, stanowczy, bezczelny, szczęśliwie zakochany (to dla mnie nowość jeśli chodzi o literackich detektywów). Na sycylijskiej prowincji rozwiązuje sprawę śmierci wpływowego polityka, którego zwłoki znaleziono w kompromitującym miejscu i okolicznościach. Wprawdzie wszystko wskazuje na zgon z przyczyn naturalnych, ale Montalbano ma przeczucie, że sprawa jest bardziej skomplikowana niż się wydaje i zaczyna drążyć. Okazuje się, że w lokalnym światku roi się od nieczystych interesów, korupcji i pomniejszych przekrętów.

Czysta przyjemność lektury. Niby nie ma jakiejś super wartkiej akcji, ale mnogość dialogów sprawia, że czyta się "Kształt wody" bardzo lekko. Montalbano, wielbiciel sztuki i dobrego jedzenia, z wdziękiem rozwiązuje sprawę, a jego słowne przepychanki ze współpracownikami są bardzo zabawne. 

Zdecydowanie chcę więcej komisarza Montalbano, im szybciej tym lepiej.