poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Anne Provoost - "Upadki"


Pewnie nie zetknęłabym się nigdy z nazwiskiem Anne Provoost gdyby nie niedawna wizyta w Nalandzie. W tym sympatycznym miejscu z dość zakręconą załogą można wypić niezłą kawę, zjeść pyszny wegetariański obiad gotowany według zasad kuchni pięciu przemian (które są dokładnie tak absurdalne jak ich nazwa - zrobiłam szybki reaserch), a przede wszystkim posiedzieć w fajnym, emanującym pozytywną energią wnętrzu. I trafić na ciekawą książkę, bo oprócz strawy dla ciała serwują w Nalandzie i tę dla duszy.


"Upadki" to opowieść o Lukasie, piętnastolatku, który przyjeżdża z mamą na francuską prowincję, by spędzić wakacje w domu niedawno zmarłego dziadka. W ciągu kilku letnich tygodni chłopiec zmierzy się z rodzinną, latami skrywaną przed nim tajemnicą, zakocha się w swojej koleżance z dzieciństwa oraz wplącze się w bardzo nieciekawą historię, która wydaje się być przyjaźnią, a tak naprawdę ociera się o zbrodnię.

Provoost, belgijska pisarka, dotyka w tej książce kilku tematów. Najbardziej oczywistym jest dorastanie, młodzieńcza miłość i pierwsze próby określenia siebie. Ale jest i więcej - obserwujemy chłopca, który daje się zwieść pozorom. Łaknąc poczucia przynależności, chcąc być częścią grupy, Lukas daje się oczarować charyzmatycznemu Benoit - i choć od początku coś tu nie pasuje, chłopak daje się wciągnąć w brudne sprawy radykalnego odłamu lokalnej społeczności. Miasteczko, w którym Lukas spędza lato, przeżywa najazd Arabów. Są tanią siłą roboczą, co nie podoba się pewnej grupie ludzi. Napiętą atmosferę potęguje seria kradzieży. Otwarta wojna jest tylko kwestią czasu, a jej ofiarą stanie się zarówno naiwny, próbujący odnaleźć się w towarzystwie Lukas jak i jego koleżanka Caitlin, która za "niewłaściwe" poglądy zapłaci kalectwem i na zawsze będzie musiała pożegnać się z marzeniami o byciu tancerką.


Choć Anne Provoost snuje swą opowieść powoli i z dystansem to jednak od początku przejmujemy się losami Lukasa. Nie potrafiłam podczas lektury nie zadać sobie pytania - jaka ja sama byłam mając piętnaście lat? Jak bardzo byłam zdezorientowana, niepewna siebie i ile bym wtedy dała żeby przynależeć do jakiejś grupy, tylko w zamian za poczucie bezpieczeństwa i pewności, że ktoś za mną stoi?

"Upadki" są opowieścią o dojrzewaniu, o tym jednym momencie, kiedy z dziecka wykluwa się dorosły. O trudnych decyzjach, które podejmujemy bez żadnej pewności, że są tymi właściwymi. O tym jak łatwo manipulować niedojrzałymi ludźmi. I jak trudno czasem zmierzyć nam się z grzechami naszych ojców i dziadków.


Nie wiem czy pisarka pisała tę książkę z myślą o nastolatkach czy dorosłych i właściwie nie ma to znaczenia. Przeczytałam ją z dużą przyjemnością, a przy tym dostarczyła mi materiału do przemyśleń.

Polecam.


wtorek, 12 kwietnia 2011

Asa Larsson - "Krew, którą nasiąkła"



Tak wiele dobrego nasłuchałam i naczytałam się o tej książce, i tak bardzo chciałam ją przeczytać... A wrażenia po lekturze - takie sobie.

W sumie nie mam tej książce nic do zarzucenia - jest intryga, jest klimacik, są ciekawe postaci.


Rebeka Martinsson, prawniczka po ciężkich przeżyciach (opisanych we wcześniejszej książce z cyklu, która z niezrozumiałych powodów dopiero teraz ma zostać w Polsce wznowiona), potrzebująca spokoju i odpoczynku, wikła się znów w ponurą, tajemniczą historię związaną z brutalnym mordem w szwedzkiej Kirunie. Mniejsza o szczegóły zbrodni - ani nie chce mi się o nich teraz pisać, ani w niczym nie uprzyjemnią lektury potencjalnym czytelnikom tego posta.


Dochodzę do wniosku, że mam problem z kryminałami. Są to dla mnie po prostu czysto rozrywkowe lektury i nic więcej nie umiem z nich wycisnąć. Podczas gdy inni rozpływają się nad klimatem czy misternie skonstruowaną fabułą, a nawet doszukują się drugiego i trzeciego dna, ja w takich książkach nie widzę nic poza łatwiejszą lub mniej łatwą zagadką do rozwiązania. W przypadku "Krwi, którą nasiąkła" mowa raczej o tej pierwszej opcji. Nie podzielam zachwytów tych, którzy od tej książki nie mogli się oderwać i zachwycali się jej nastrojem. Dla mnie był to kryminał jakich wiele, klasyczny zabijacz czasu, niewymagający wielkiego zaangażowania.

Jedna z wielu lektur do przyjemnego spędzenia wieczoru i natychmiastowego zapomnienia.


środa, 6 kwietnia 2011

Cormac McCarthy - "Droga"


Wreszcie udało mi się przeczytać książkę, która zapewniła McCarthy'emu deszcz nagród i wielkie uznanie. To pierwsza przeczytana przeze mnie powieść tego pisarza.


Bohaterowie "Drogi" to bezimienni ojciec i syn, wędrujący przez kraj będący niegdyś Stanami Zjednoczonymi Ameryki. Nieokreślony kataklizm (katastrofa nuklearna?) zniszczył prawie każdą formę życia na świecie. Nie ma już zwierząt, ptaków ani roślin. Zostały niedobitki ludzi, ale od nich lepiej trzymać się z daleka, zrobią bowiem wszystko by przeżyć, a kanibalizm nie jest im obcy.

Mężczyzna i chłopiec zmierzają na południe, z niczym nieuzasadnioną nadzieją, że tam będzie cieplej i być może lepiej. Wędrują przez zimny, złowieszczo cichy, przesiąknięty ciągle padającym deszczem i pokryty szarym popiołem świat, sypiając a to w lesie, a to w opuszczonych ruinach domów, głodując całymi dniami i nie posiadając nic poza tym co znajdą po drodze.


Niesamowity jest ten nastrój ponurej beznadziei, niesamowita jest relacja ojca i syna, którzy nie mają nic poza sobą nawzajem. Z każdym kolejnym przemierzonym kilometrem staje się bardziej jasne, że południe kraju niczym nie różni się od jego reszty - smutna prawda jest taka, że świat po prostu się kończy.

Czym jest oddanie drugiemu człowiekowi? Co zrobić dla ukochanej osoby, gdy nie ma już żadnej nadziei? Wreszcie - do czego my sami bylibyśmy zdolni, gdyby pewnego ranka okazało się, że świata, który znamy już nie ma?


Powiedzieć o stylu McCarthy'ego, że jest oszczędny to trochę tak jakby powiedzieć, że Meryl Streep to w sumie nie taka najgorsza aktorka. Trudno mi sobie wyobrazić żeby można było napisać powieść bardziej skondensowanym, prostym i pozbawionym zbędnych niuansów językiem. I ta prostota języka, w połączeniu z opuszczonymi postaciami bohaterów, przedzierających się przez nieprzyjazny kraj, ściska za gardło już od początku lektury.


Zachwycająca książka.


piątek, 1 kwietnia 2011

Antonio Munoz Molina - "Nieobecność Blanki"


Krótka, niewydumana historia mężczyzny oszalałego z miłości do swojej żony. Mario, prowincjonalny urzędnik, człowiek spokojny i poukładany, poznaje Blankę. Kobieta, pochodząca z dobrze sytuowanej rodziny, nie zawraca sobie głowy przyziemnymi sprawami, lecz całą sobą angażuje się w szeroko pojętą sztukę. Kolejne związki Blanki z pretensjonalnymi artystami okazują się katastrofami. Wyczerpana nimi Blanka wychodzi więc za Maria, uosobienie ładu i spokoju. Mężczyzna uwielbia swoją żonę, ale zdaje sobie sprawę z tego, że pochodzą z zupełnie różnych światów. Największym rywalem Maria jest sztuka, której Blanka jest tak oddana, a której jej mąż ani trochę nie rozumie.

Wszystko co Mario ma do zaoferowania to bezpieczna stabilizacja i miłość do Blanki - tylko czy tego właśnie potrzebuje ta kobieta? Całe życie Maria jest wyczekiwaniem na katastrofę, na moment, w którym Blanka odejdzie, porzucając męża i swoje nowe, nudne życie.

"Nieobecność Blanki" to książka o obsesyjnej namiętności i o uzależnieniu od drugiej osoby. To także historia związku, który od początku wydaje się skazany na niepowodzenie.


Przeczytałam tę powieść już jakiś czas temu i z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że wracam do niej myślami. Właściwie nie wiem dlaczego, bo historia nie jest szczególnie oryginalna. Niesie jednak ze sobą sporo emocji. Podobało mi się także dwuznaczne zakończenie książki - czy Blanka odchodzi od męża czy może to jego obsesyjne wyczekiwanie katastrofy staje się w końcu ciałem i powoduje rozpad związku?

Podsumowując - całkiem ciekawa lektura.