Za taką lekturą tęskniłam. Nie do przeczytania w jeden wieczór, trochę zabawną, trochę przerażającą, dającą do myślenia i wymagającą pełnego skupienia.
Trudno mi ubrać w słowa odczucia po przeczytaniu tej książki. Jak dla mnie fabuła jest w niej szczątkowa i jest sprawą drugorzędną, właściwie stanowi tylko pretekst do rozważań nad... no właśnie - nad czym? Nad ludzką naturą, nad zniewoleniem z jednej strony i żądzą władzy z drugiej? Nad dobrem i naiwnością, które w starciu z prawdziwym światem nie mają szans?
Bo świat malowany przez Krasznahorkaia daleki jest od uroczych obrazków z życia prowincji.
Oto mamy węgierskie miasteczko, w którym nie dzieje się dobrze. Nie wiadomo dlaczego, ale widmo nadciągającej katastrofy jest niemal namacalne. Na chodnikach zalegają sterty śmieci, ulicami wałęsają się hordy wygłodniałych kotów, wyrwane z korzeniami drzewa blokują drogi. Właściwie od początku czytelnik czuje, że coś złego musi się wydarzyć. Punktem zapalnym jest przyjazd do miasteczka cyrku. Dziwny to cyrk, bo składa się ledwie z dwóch osób, a jego największą (i jedyną) atrakcją jest wielki, wypchany trocinami wieloryb. Jaki jest prawdziwy cel przyjazdu cyrku do miasteczka i kim jest tajemniczy Książę, przed którym drży zarówno dyrektor trupy jak i tłum mieszkańców, zgromadzony na centralnym placu mieściny? I wreszcie - co doprowadzi do tego, że ten tłum, stojący godzinami na mrozie jakby w oczekiwaniu na coś, nagle wyruszy by niszczyć i plądrować wszystko co znajdzie się w jego zasięgu?
"Melancholia sprzeciwu" to dla mnie rzecz o rozkładzie. O zniewolonej społeczności, która niby chce być wolna, ale tak naprawdę potrzebuje dyktatora, który wskaże jej cel i zadania do wykonania.
Nie jest to książka, która niesie nadzieję. Wprawdzie ostatecznie bandyci zostają powstrzymani, a chaos opanowany, ale to nie oznacza szczęśliwego zakończenia. Jedyna pozytywna postać - poczciwy, naiwny listonosz uważany przez wszystkich za miejscowego głupka - kończy w domu wariatów, a do władzy dochodzi bezwzględna Eszterowa.
To wymagająca, trudna lektura warta każdej poświęconej jej minuty. Nie jest to jednak książka dla każdego - przeciwników zdań zajmujących całe strony raczej zmęczy niż zachwyci.
Ja sama nie jestem pewna czy dobrze ją zrozumiałam i pewnie jeszcze do niej wrócę. Zdecydowanie polecam.
Brzmi ciekawie, a jednak nie jestem do końca przekonana...
OdpowiedzUsuńStoi w mojej bibliotece na półce z lit. węgierską. Następnym razem może się nad nią zlituję:).
OdpowiedzUsuńWłaśnie w trakcie lektury. Zdecydowanie pomaga zrozumieć film nakręcony na jej podstawie "Werckmeister harmoniák", choć Valuska i początkowa scena w knajpie wywarły na mnie zupełnie inne wrażenie niż w lekturze Krasznahorkaia.
OdpowiedzUsuń