czwartek, 11 października 2012

Mario Vargas Llosa - "Miasto i psy"



Najpierw zaciekawiła mnie informacja na okładce - "pierwsze nieocenzurowane wydanie". Wzięłam to za chwyt reklamowy, bo co w końcu może być tak szokującego, że aż wymagało cenzurowania i cóż to "odcenzurowanie" może zmienić, jak wpłynąć na współczesnego czytelnika, którego ze wszystkich stron otacza mentalny turpizm, przemoc i taniocha.
I nie czuję się po lekturze tego nieokrojonego wydania "Miasta i psów" zaszokowana, ale na pewno jestem tą książką w jakiś sposób dotknięta, i choć przeczytałam ją już kilka tygodni temu, to wciąż o niej myślę, a to w mojej prywatnej skali oceniania zawsze oznacza, że miałam do czynienia z dobrą literaturą.

Llosa, opierając się na swoich własnych, młodzieńczych doświadczeniach, opisuje zamknięty świat wojskowej szkoły dla chłopców. Poszarpana, nierówna narracja pozwala nam przyjrzeć się temu światu z perspektywy kilku osób. Największy szkolny zabijaka Jaguar, Poeta, który w brutalnej społeczności znajduje sobie miejsce jako ten, który na zamówienie pisze erotyczne nowelki i miłosne listy, wrażliwy Niewolnik, który staje się ofiarą pozostałych uczniów i porucznik z poczuciem misji. W powieści Llosy aż kotłuje się od skomplikowanych międzyludzkich relacji i emocji. Można ją czytać jako opowieść o brutalnej, wojskowej fali, można jako przypowieść o upadku moralności i rodzinnych więzów. 

Pod pretekstem opowieści o bolesnych, brutalnych rytuałach i dorastaniu autor bierze na warsztat szeroko pojmowane społeczeństwo. Zastanawia się nad wpływem otoczenia na kształtującą się dopiero osobowość, nad zaufaniem jakim obdarzamy autorytety, które następnie okazują się tego zaufania zupełnie niewarte, wreszcie mierzy się Llosa z południowoamerykańskim kultem macho.

Świat w tej powieści to beznadziejne, przerażające miejsce. Wzniosłe, szlachetne slogany reklamujące szkołę wojskową okazują się fasadą, za którą siedzą znudzeni, niespełnieni oficerowie zainteresowani tylko przestrzeganiem absurdalnego regulaminu oraz sławieniem dobrego imienia szkoły.  Nie ma tu miejsca na uczciwość i przyzwoitość, a wstydliwe sprawki zamiata się pod dywan. 
Dla mnie najbardziej wstrząsające były w tej lekturze dwie kwestie. Pierwsza to moment kiedy uświadomiłam sobie, że brutalni, odpychający i wulgarni kadeci to tak naprawdę dzieci. I druga, kiedy dotarło do mnie jak wygląda rodzina w powieści Llosy, i jak w gruncie rzeczy niewiele różni się od zimnego, regulaminowego życia w szkole. 

Jest to lektura wymagająca skupienia i zastanowienia. Niełatwa w odbiorze - poszarpana narracja, przeskakiwanie od wątku do wątku, pozorny chaos, a także sama fabuła czynią z niej rzecz wymagającą pełnego oddania. 
Ale jest tego zdecydowanie warta. Mocna rzecz.


2 komentarze:

  1. To było moje pierwsze spotkanie z pisarstwem Llosy, gdyby nie to, że wygrałam tę książkę, pewnie nigdy bym po nią nie sięgnęła - a ogromnie mi się podobała i nie mogłam się od niej oderwać. Ukłony dla autora, bo ogólnie nie lubię literatury bulwersującej, brutalnej, naładowanej przekleństwami - a on napisał tę powieść tak, że jest naprawdę niesamowita.Potem czytałam jeszcze dwa opowiadania, ale nie zrobiły już na mnie takiego wrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja czytałam już inne książki Llosy, podobały mi się, ale żadna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak ta. Naprawdę mocna książka.

    OdpowiedzUsuń