Nazwisko Hollinghurst było mi nieznane do momentu, gdy w "Polityce" czy "Przekroju" natknęłam się na entuzjastyczną recenzję "Obcego dziecka". Kupiłam książkę, bo jej opisy brzmiały wielce smakowicie - angielskie wyższe sfery, saga rodzinna, przemiany społeczno - obyczajowe, czego chcieć więcej.
Chyba jednak miałam zbyt wielkie oczekiwania, bo po lekturze muszę stwierdzić, że czuję się tymi peanami na cześć powieści trochę oszukana.
Zaczyna się obiecująco. Mamy początek XX wieku, do posiadłości Dwa Akry przyjeżdża młody Cecil Valance - poeta, studencki przyjaciel jednego z członków rodziny Sawle, a tak naprawdę jego sekretny kochanek. Wszyscy są Cecilem zauroczeni do tego stopnia, że choć jego wizyta trwa tylko dwa dni, naznacza losy rodziny na resztę życia. Cecil wyjeżdża pozostawiając po sobie poczucie pustki i tęsknotę oraz kiepski wiersz z kilkoma dwuznacznymi aluzjami. Wkrótce wybucha wojna, Valance ginie, a na przestrzeni kolejnych lat wiersz ten urasta do rangi sztandarowego dzieła poety. Mijają dekady, w trakcie których kolejni biografowie próbują zbadać przeszłość Cecila, a my śledzimy losy starzejących się członków rodziny Sawle.
Najciekawsza jest pierwsza część książki, opisująca życie wyższych sfer z całym ich zakłamaniem i przywiązaniem do konwenansów, późniejsze rozdziały natomiast raczej mnie nie zachwyciły. Owszem, ciekawie było obserwować jak na przestrzeni lat zmienia się podejście skostniałego społeczeństwa do gejów, interesujące było obserwowanie podupadania arystokratycznych rodów, zabrakło mi natomiast czegoś co pozwoliłoby mi uwierzyć, że sam Cecil Valance mógłby być aż tak frapujący dla jakiegokolwiek biografa. Postać poety, a właściwie jego cień, jest tym co spina całą fabułę, rozwleczoną na przestrzeni praktycznie całego stulecia, jednak żadna z licznych postaci zaludniających karty powieści nie jest tak naprawdę interesująca. Dominujące wrażenie podczas lektury jest takie, że jeśli nie każdy to przynajmniej co drugi mężczyzna jest gejem (co ciekawe, nie ma tego wrażenia w odniesieniu do postaci kobiecych), a to dość szybko stało się dla mnie irytujące.
Najbardziej podobało mi się ukazanie przemijania na przykładzie nieszczęsnego Cecila, który najpierw jest centralną postacią w życiu wielu ludzi, potem legendą, następnie przedmiotem badań i wielkiego zainteresowania, by w końcu stać się niewyraźnym cieniem, istniejącym w świadomości ludzi jako jakiś tam poeta, który kiedyś żył, podobno był gejem i napisał jakiś wiersz o jakimś domu czy coś w tym rodzaju.
Smutna konstatacja, że wszystko mija i za chwilę nikt nie będzie pamiętał nawet o tych, którzy teraz są w centrum zainteresowania jest jednak zbyt oczywista, by mogła wywołać mój zachwyt powieścią. Przeczytałam bez przykrości, choć spodziewałam się wiele, wiele więcej.
Właśnie wczoraj przyniosłam ją z biblioteki. Trochę studzisz mój entuzjazm, ale mam nadzieję, ze nie będzie źle :)
OdpowiedzUsuńPodobno rzecz jest bardzo słabo przetłumaczona, może dlatego tak nie przystaje do wyśrubowanych oczekiwań? Nie wiem.
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej podobała się część pierwsza i chyba trzecia.
OdpowiedzUsuńRównież denerwowała mnie ilość gejów. Mam to za złe autorowi, bo okazało się kolejną bardzo irytująco nachalną osobą, która "promuje" homoseksualizm. Nie miałabym nic przeciwko 3-4, może nawet 5 gejom w tej książce, ale było ich o wiele więcej. Nawet liczyłam i u mnie w recenzji stoi, że jest ich aż 11 (w porywach do 15)...
Ja znam autora z jego poprzednich GENIALNYCH książek - teraz już ciężko dostępne, ale warto poszukać! Obce dziecko oczywiście kupiłam zaraz po premierze, na razie nie miałam okazji przeczytać, bo ciągle za mało czasu, ale zacieram już ręce na tę książkę.
OdpowiedzUsuńTrudno, żeby nie było gejów, Hollinghurst jest czołowym przedstawicielem literatury LGBTQ. ;)
A nie, istnienie homoseksualistów, także w literaturze, bardzo mnie cieszy, natomiast nie wydaje mi się specjalnie wiarygode, gdy w jednej powieści praktycznie każdy męski bohater okazuje się gejem lub kryptogejem. No kaman.
OdpowiedzUsuń