Zabawna sprawa - kiedy "Klaps" został obsypany deszczem nagród, bardzo chciałam tę książkę przeczytać. Nie było jej jednak wówczas w żadnej z księgarni, do których zajrzałam, więc niejako zastępczo kupiłam wcześniejszą powieść pisarza, kierowana ciekawością któż to taki ten Tsiolkas, którym zachwycają się krytycy. Bardzo mi się ta "zastępcza" książka spodobała, a styl autora zrobił na mnie wrażenie na tyle duże, że od razu wciągnęłam go na swoją prywatną listę "świetny, godny uwagi, interesujący".
I teraz wreszcie tak się złożyło, że dostał mi się ten chwalony, nagradzany "Klaps".
Punkt wyjścia jest prosty - na przyjemnym, popołudniowym grillu organizowanym przez grupkę przyjaciół jeden z dorosłych policzkuje nieznośne dziecko znajomych. To nieprzyjemne, choć w sumie błahe wydarzenie, wpłynie na życie wszystkich uczestników przyjęcia i znajdzie finał w sądzie. Dla Tsiolkasa to tylko pretekst, by spenetrować środowisko australijskiej klasy średniej.
A tam, oczywiście - jak wszędzie na świecie, nic nie jest takie jak się na pierwszy rzut oka wydaje. To co na pozór idealne skrywa kłamstwa, zdrady, małe ludzkie słabości i intrygi dążące do ukrycia tego wszystkiego.
Bohaterowie "Klapsa" to kulturowy misz-masz. Mamy tu greckich imigrantów, rdzennych Australijczyków, Hindusów, Żydów i nawróconego na islam muzułmanina. Jednak religijna czy społeczna przynależność postaci nie ma większego znaczenia - w obliczu kryzysowej sytuacji wszyscy tak samo nie wiedzą jak się zachować i wszyscy skrywają jednakowo wstydliwe sekrety.
Właściwie nie mam tej książce nic do zarzucenia - Tsiolkas jest naprawdę dobry, rozpisana na kilka głosów fabuła trzyma w napięciu, całość jest niewątpliwie interesująca. Ale.
Ale i tak "Martwa Europa", jego wcześniejsza powieść, którą przeczytałam jakiś czas temu, wydaje mi się o wiele lepsza.
Po "Klapsie" pomyślałam "dobra rzecz". "Martwą Europę" nosiłam w sercu, głowie i żołądku przez kilka dni po zakończeniu lektury.
Oczywiście bardzo możliwe, że jestem niewyrobionym czytelnikiem i się nie znam.
Nawet jeśli to czytajcie Christosa Tsiolkasa - warto.
Od razu po przeczytaniu Twojej recenzji przyszła mi na myśl "Rzeź" Polańskiego :)
OdpowiedzUsuńSkojarzenie z "Rzezią" też miałam, jest chyba nie do odparcia:)
UsuńMam nawet na półce, ale jakoś nie mogę zabrać się do niej
OdpowiedzUsuńNie znam jego poprzedniej, ale tę czytałam w oryginale i uważam, że nie tylko sama opowieść, konstrukcja jest ciekawa, ale i język, jakim jest opowiedziana. Widziałam tych ludzi, słyszałam ich i jak Ty Europę, nosiłam w sobie długo, do tej pory, kiedy widzę okładkę, wzdycham na wspomnienie, że dooobra była
OdpowiedzUsuń