poniedziałek, 16 czerwca 2014

Michał Witkowski - "Zbrodniarz i dziewczyna"



Zachwycona "Drwalem" niecierpliwie czekałam na kolejną powieść Michała Witkowskiego, spodziewając się poziomu co najmniej drwalowego, ale jednak się przeliczyłam.
"Drwal" obfitował w kapitalne spostrzeżenia dotyczące naszego tu i teraz, wyśmiewał wszystko i wszystkich, bardziej był powieścią obyczajową niż kryminałem, do tego napisaną potoczyście i lekko, czytało się to naprawdę fantastycznie.
 W "Zbrodniarzu i dziewczynie" Witkowski większą wagę przywiązuje do warstwy kryminalnej, ale z drugiej strony nie potrafi zrezygnować z tego, co dla niego charakterystyczne, czyli przede wszystkim ze swojego ulubionego tematu jakim jest Michał Witkowski. W "Drwalu" miało to urok, tym razem jest i wtórne, i, sama nie wiem, jakby wysilone. Tam czuło się dystans, który tutaj niby i jest, ale jakby podszyty fałszem, jakby udawany, jakby Michaśka - trochę obśmiewająca swoje literackie nagrody i samą siebie - przestała wierzyć, że to dobry temat do żartów. Ze "Zbrodniarza" dowiadujemy się, że Witkowskiego wszyscy czytają, wszyscy rozpoznają i wszyscy chcą znać. Ten samozachwyt jest tu niestety mocno wyczuwalny i wydaje się, że mimo prób prześmiewczego pisania o nim, autor podchodzi do sprawy bardzo serio i faktycznie sodówa trochę mu do głowy uderzyła.

Zaczyna się mimo wszystko zachęcająco - pisarz Witkowski, upojony sukcesami i upasiony trochę hedonistycznym trybem życia, a trochę antydepresantami, snuje się po Wrocławiu. Pomiędzy własnym mieszkaniem, siłownią, na której pod okiem trenera ma odzyskać formę i dawne kształty, a knajpą, gdzie poznaje Studencika, do którego od pierwszej chwili coś go przyciąga, najwyraźniej z wzajemnością. Studencik jednak pojawia się i znika, całymi dniami nie pokazuje się w knajpie, a Witkowski wysiaduje nad pieczoną kaczką i tęsknie wpatruje się w drzwi.
Tu romans krzyżuje się z kryminałem, dowiadujemy się, że po mieście grasuje seryjny morderca o specyficznych upodobaniach, przy okazji psychofan pisarza Witkowskiego (oczywiście), a Studencik przebywa w knajpie w celach wywiadowczych, pracuje bowiem w policji. Akcja nabiera rumieńców, autor/narrator zostaje współpracownikiem policji i u boku Studencika po pierwsze tropi mordercę, a po drugie pracuje nad rozwojem obiecującego romansu. Albo odwrotnie.

Co mi w tej książce zgrzytało? Poza samozachwytem autora, o którym już wspominałam i który wydaje się niestety bardzo serio, zupełnie nie jestem w stanie uwierzyć w obraz codzienności kreowanej przez Witkowskiego. Być może źle oceniam rodzimych stróżów prawa, ale jakoś nie kupuję wizji, w której policjant całkiem otwarcie romansuje z facetem i nie spotykają go z tego powodu żadne szykany ani durne przytyki. Rozbawiła mnie też scena, w której nieudolnie ogolona na łyso Michaśka zagaduje do lokalnych dresiarzy, a ci, rozpoznawszy w Misiu kolesia ze zgoła innej grupy społecznej, nie tylko nie spuszczają mu łomotu, ale jeszcze dobrotliwie rechoczą. Może się czepiam, ale. 

Witkowski jednak pozostaje Witkowskim, ma coraz bardziej rozpoznawalny styl, pisze świetnie, może to tylko moje za wysokie po "Drwalu" oczekiwania? Docenić trzeba poważne podejście autora do tematu kryminału. Pisząc o sekcjach zwłok w toku śledztwa, Witkowski wie o czym mówi, w ramach przygotowań do pracy sam asystował, a podobno i przeprowadzał sekcje zwłok. To jak pisze o rozkładzie ciała, o autopsji samej w sobie, wydaje się rzetelne i robi wrażenie - inna sprawa, że lubość, z jaką teraz opowiada o tym we wszystkich możliwych wywiadach, zdaje się mocno dyskusyjna.

Czekając na kolejną książkę Michała Witkowskiego trzymam kciuki, by poziomem bliższa była "Drwalowi" niż tej pozycji. A w międzyczasie śledzę jego poczynania blogerki modowej, w których prawdziwość nadal nie wierzę i liczę, wciąż liczę na to, że skrywają drugie dno.

1 komentarz: