czwartek, 21 lipca 2016

Angelika Kuźniak - "Stryjeńska. Diabli nadali"


Cóż za porywająca biografia!
Przyznaję, że przed szumem wokół tej książki nie wiedziałam o Zofii Stryjeńskiej nic. Owszem, znałam jej prace lecz niekoniecznie kojarzyłam je z nazwiskiem, a już na pewno nie byłam świadoma tego kim była ich autorka.
Tymczasem artystka, której lata świetności wypadły w dwudziestoleciu międzywojennym, zdecydowanie wyprzedzała swoją epokę. A już na pewno miała życiorys, który w zasadzie jest gotowym scenariuszem filmowym.
Była ładna, może nawet piękna. Niepokorna. Na przyjęciach przewracała talerz z zupą do góry dnem żeby sprawdzić skąd jest porcelana. Albo wracała do domu z gołym tyłkiem - w ferworze imprezy nie zauważyła, że tył jej sukni spłonął od iskry z kominka.
Już jako nastolatka wiedziała, że chce być malarką i po prostu nie było innej opcji. Na zagraniczną uczelnię dostała się jako chłopak, to była wówczas jedyna szansa żeby mogła studiować sztuki piękne. Musiała się stamtąd, z pomocą matki, salwować ucieczką gdy inni studenci zwęszyli, że coś jest nie tak.
Szaleńczo kochała swojego pierwszego męża i była o niego dziko zazdrosna. Miała troje dzieci, które kochała, ale właściwie się nimi nie zajmowała. Liczyła się Sztuka.

Po wojnie popadła w zapomnienie. Żyła często na skraju nędzy, bez stałego adresu, tułając się od hotelu do hotelu. Wydaje się, że najbardziej stałymi z jej dochodów były przekazy pieniężne od dzieci. Pod koniec życia sypiała w zamkniętej na klucz łazience, w wannie - bała się duchów.
Poza pełnymi barw i życia pracami, zostawiła po sobie zapiski. Są wśród nich takie perełki:
"Wyczuchrałam się z betów. Nigdzie nie można wyjść na wierzch, psiakref, deszcz leje wodospadem",
"Kto wie czy mnie jeszcze Nowy Jork nie czeka - trzecią klasą pod pokładem z siedmiodniowym rzygando" ,
"Potwornie jestem skapcaniała. Sypię do łóżka". 

Musiała być fascynująca, i na pewno niełatwa. 
Świetna książka.

2 komentarze: