poniedziałek, 7 lutego 2011

Janusz Głowacki - "Good night, Dżerzi"


Kiedy byłam jeszcze naiwnym, nieopierzonym dziewczątkiem, byłam absolutnie zakochana w prozie dwóch polskich pisarzy - Hłaski i Kosińskiego. Teraz widzę, że niekoniecznie były to najwłaściwsze lektury dla trzynasto - czternastolatki, ale miłość mi pozostała. Zresztą - może to w tej młodzieńczej fascynacji powinnam upatrywać źródła cynizmu i ironicznego spojrzenia na świat, które towarzyszą mi przez całe dorosłe życie? Kto wie.


Pod pretekstem pisania scenariusza do filmu o Kosińskim, Janusz Głowacki opowiada nam historię Dżerziego (jak wymawiano w Ameryce imię Kosińskiego). Na szczęście nie jest to klasyczna biografia lecz mieszanka wspomnień, zasłyszanych anegdot, może trochę zmyśleń? Czyli idealna forma dla opowieści o człowieku, którego życie było jedną wielką mistyfikacją. Gdyby Kosiński żył dzisiaj, pewnie co drugi dzień czytalibyśmy o nim na pudelku. Ale i wtedy, gdy żył, robił niezłe zamieszanie. Uznany przez amerykańskich czytelników i krytyków pisarz, wykładowca na uniwersytecie, stały element telewizyjnych programów i okładek czasopism. Ekscentryk i erotoman - tak często się o nim pisze, ja wolę myśleć, że był po prostu otwarty na nowe doznania. Stały klient nowojorskich prostytutek, członek elitarnych (i bywalec mniej elitarnych) klubów sado-maso, a przy tym mężczyzna mający niebywałe powodzenie u kobiet.

Ucieleśnienie amerykańskiego snu w najbardziej ckliwej formie - oto polski Żyd, cudem unikający śmierci w czasie wojny, zostaje sam jeden na świecie, a gdy dorasta emigruje do Stanów, gdzie w szybkim tempie osiąga szczyt sławy i uznania. Tyle tylko, że po jakimś czasie okazuje się, że zarówno dramatyczny życiorys jak i literackie dokonania to, mówiąc krótko, wielka ściema i Kosiński z hukiem spada ze swojego Olimpu.


Nie jestem tak zachwycona książką Głowackiego jak większość osób na zaprzyjaźnionych blogach, ale podobała mi się ta lektura. Jest coś wzruszającego w tym portrecie człowieka zagubionego w labiryncie własnej autokreacji.

Nie wiem na ile Dżerzi z powieści Głowackiego jest prawdziwą postacią, a na ile literacką fikcją, ale to chyba dobrze. Pewne jest jedno - że Kosiński był fascynującą postacią.


Prozę Głowackiego można czuć lub nie, ja akurat należę do jego fanów, ale dobrze, że film według scenariusza, o którym pisze, nie powstanie. Obawiam się, że byłby to straszliwie przeładowany tak zwaną symboliką gniot.


Reszta - bez zastrzeżeń. Polecam.



3 komentarze:

  1. Nie mogę się zdobyć na przeczytanie tej książki. Niby dusza chcę, lecz rozum podpowiada, że to znów "nie-Kosiński". Nadal ta książka jest w moim spisie książek koniecznie do przeczytania. Hmmm... Ciężka, czytelnicza sprawa:)Serdeczności:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja bym się na Twoim miejscu zdobyła:-) Bo to dobrze napisana, ciekawa książka. No chyba, że się nie lubi stylu Głowackiego, który jest specyficzny, wtedy niekoniecznie. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. coś czuję, że już czas na tę książkę :)
    A filmy oparte na dobrych książkach to najczęściej niestety gnioty, więc też się cieszę, że z filmu nici :)
    Czyżby współcześni reżyserowie nie byli wstanie unieść ciekawego tematu ?

    OdpowiedzUsuń