McCarthy pisze o Dzikim Zachodzie.
Jego powieść jest jednak bardzo daleka od romantycznych opowieści, jakie znamy z westernów. Próżno w niej szukać szlachetnego szeryfa, walki o sprawiedliwość i szczęśliwego zakończenia.
"Krwawy południk" nie ma nawet głównego bohatera. Ten jest zbiorowy - to banda Johna Glantona (ciekawostka - Glanton jest postacią historyczną, faktycznie istniał i dopuszczał się niezbyt szlachetnych uczynków).
U McCarthy'ego banda Glantona wchodzi w układ z gubernatorem - mają oczyścić okoliczne ziemie z Indian, a zapłata będzie obliczana na podstawie ilości dostarczonych skalpów. Szybko okazuje się, że dla grupy nie ma znaczenia pochodzenie skalpów, co więcej - motywem ich działań nie wydaje się wcale chęć otrzymania zapłaty. Chodzi po prostu o zabijanie, o to, by mknąć przez prerię i pustynię, a po drodze niszczyć wszystko co żyje.
Przywykłam już do stylu McCarthy'ego, do jego bezimiennych postaci, licznych odwołań do Biblii, surowej narracji i dusznej atmosfery jego powieści. A jednak "Krwawy południk" był dla mnie pewnym zaskoczeniem.
Członkowie bandy Glantona są jakby przezroczyści. Nie wiemy nic o ich motywach, osobowościach, wydają się nie mieć żadnego indywidualnego rysu. Postać, o której wiemy najwięcej to Sędzia Holden - niby nie przywódca, ale jakby przywódca. Niby zwyrodnialec, ale zna się na prawie i na literaturze, mówi obcymi językami, wie to i owo o filozofii. Spośród wszystkich postaci w książce, ta jest najbardziej przerażająca. Wielki, pozbawiony choćby jednego włoska, na pozór spokojny Holden to zło wcielone, człowiek, który nie wierzy w żadnego Boga, ale sam się za niego uważa. Nic na tym świecie nie ma prawa istnieć jeśli ja nie wydaję na to przyzwolenia, mówi Sędzia Holden, i to zdanie w zestawieniu z jego uczynkami trochę wywołuje gęsią skórkę.
Wyjęci spod prawa koledzy Holdena wędrują przez meksykańskie pogranicze, po drodze gwałcąc i krwawo mordując kobiety, mężczyzn, dzieci i Indian. Nie rozmawiają o swoich uczynkach, nie analizują ich, kierują się prostymi potrzebami - zjeść, wyspać się, zabić. Krwawy szlak, jaki zostawiają za sobą podwładni Glantona zestawiony jest z opisami przyrody - jak zwykle u McCarthy'ego niezwykle precyzyjnymi i sugestywnymi.
Nie ma w tej książce żadnej przeciwwagi dla wszechobecnego zła, żadnej postaci, której można by się uchwycić w nadziei, że przywróci właściwy porządek rzeczy.
Nie ma Boga, ale nie ma też Szatana - to my, ludzie, jesteśmy odpowiedzialni za całe piekło, które nas spotyka.
Świat "Krwawego południka" jest przerażającym miejscem, bez żadnej nadziei i bez szansy na ocalenie.
Prawie tak jak życie, zdaje się mówić autor, a ja prawie mu wierzę.
Jakos nie moge sie przemoc, zeby zabrac sie za McCarthy'ego, przeczuwam, ze jego ksiazki to cos w rodzaju gwaltu na psychice - ale moze kiedys, w koncu...
OdpowiedzUsuń