Po twórczość Alice Munro miałam sięgnąć już dawno temu, co chwilę natykałam się na to nazwisko, ale jakoś ciągle było mi z nim nie po drodze. Sprawę ostatecznie ułatwił mi mój mąż, od którego w ramach urodzinowego prezentu dostałam między innymi "Uciekinierkę". I pewnie przeleżałaby na półce całe lata, niespecjalnie gustuję w opowiadaniach, ale coś mnie jednak tknęło. Przekartkowałam od niechcenia, przeczytałam kilka pierwszych stron i… wsiąkłam.
Bo są tu tak kapitalnie skonstruowane kobiece portrety, że przeczytałam cały tom z wielką przyjemnością i zupełnie nie przeszkadzało mi, że nie mam do czynienia z powieścią.
Największą siłą tego zbioru jest prostota. Bohaterki Munro nie mają spektakularnych przygód, to co je spotyka często jest wręcz banalne. Akcja opowiadań jest powolna, pozornie nic się w nich nie dzieje, a jednak gdzieś pod spodem są wielkie emocje i te emocje udzielają się czytelnikowi.
Styl Alice Munro przypadł mi do gustu, och jak bardzo. To jak buduje klimat opowieści właściwie z niczego, jak w prosty sposób opowiada o trudnych sprawach jest absolutnie fantastyczne i jest w tym kawał prawdy o kobietach, o ludziach w ogóle.
Na pewno nie było to moje ostatnie spotkanie z książkami pani Munro.
Koniecznie na wiosnę. Alice Munro jeszcze nie czytałam, ale muszę zacząć.
OdpowiedzUsuńWlasnie nic jej nie czytałam i zastanawiam się, czy mi przypadnie do gustu, czy uznam, ze zachwyty nad jej tworczoscia sa grubo przesadzone... ale po Twojej notce sadze, ze raczej to pierwsze :-).
OdpowiedzUsuńSiła Munro leży w prostocie. Styl prosty, bez językowych wodotrysków, a historie wciągające jak bagno ;-)
OdpowiedzUsuń