Pewien norweski pisarz postanowił napisać książkę o swoim życiu. W trzy lata machnął sześć tomów, opatrzył je tyleż chwytliwym co dwuznacznym tytułem i w krótkim czasie zrobiło się o nim głośno. Z jednej strony przyczyniła się do tego rodzina, która uznała, że została przez autora zbyt dosłownie sportretowana, z drugiej - powszechny zachwyt krytyków, który z pisarza znanego dotychczas wyłącznie w Skandynawii uczynił nazwisko gorące na całym świecie.
Póki co w Polsce ukazał się tom pierwszy, w przygotowaniu są kolejne dwa, co będzie z dalszymi - nie wiadomo.
Pierwsza część "Mojej walki" traktuje głównie o młodości autora - dorastaniu pod okiem surowego, antypatycznego ojca i trochę przypadkowym usamodzielnieniu się od niego. Temat dość mocno w literaturze wyeksploatowany i właściwie powinien położyć jeśli nie całe dzieło Knausgarda, to przynajmniej jego pierwszą część. Tymczasem nic z tego. Jest to bowiem tak napisane, że czyta się faktycznie jak dobrą powieść i fakt, że mamy do czynienia właściwie z autobiografią faceta, o którym nic nie wiemy i który nic nas nie obchodzi, zupełnie traci na znaczeniu.
Nie bardzo wiem skąd bierze się siła tej książki. Język nie jest jakiś szczególny, no po prostu - jakoś trzeba było te wszystkie przypadki z życia opisać. Ale kurde, jak to się dobrze czyta!
Świetnie opowiedziane życie chłopca, a potem nastolatka w Norwegii. Szukanie własnego miejsca w szkolnej społeczności, pierwsze przyjaźnie, pierwsze erotyczne doświadczenia, granie w rockowym zespole mimo oczywistego braku talentu, więź z bratem, ukochana choć na ogół nieosiągalna matka. Wreszcie pierwsze, nieudane małżeństwo i drugi związek. Solidny, podparty dziećmi, zbudowany na miłości. A jednak stanowiący przeszkodę dla pracy. Bo jak tu poświęcić się pracy nad książką, kiedy trzeba odprowadzić, a potem odebrać dzieci z przedszkola, zrobić im obiad, wypełnić wolny czas?
Ten wątek konfliktu twórca versus rodzina, był dla mnie chyba najbardziej interesujący, ale przewodnim motywem pierwszej części "Mojej walki" pozostaje ojciec autora. Zawsze obecny, nawet jeśli przebywa gdzieś daleko. Zawsze wywierający wpływ na syna. Trzymający się na dystans, budzący lęk i nienawiść, ale też tęsknotę za rodzicielską czułością.
Dorosłość i samodzielność przynoszą błogosławieństwo oddalenia, ale z widmem ojca despoty trzeba się znów zmierzyć, gdy przychodzi wiadomość o jego nagłej śmierci. Dawniej szanowany nauczyciel, po porzuceniu dawnego życia systematycznie zapija się na śmierć, a skutki tego są dla narratora/autora prawdziwym wyzwaniem.
Musi wraz z bratem zmierzyć się z ogromem zniszczeń, których dokonał ich ojciec. Opisy doprowadzonego do ruiny domu, cuchnącego, wypełnionego tysiącami butelek po alkoholu, odchodami na kanapach i ubrań walających się po podłogach i w tym wszystkim babci (matki zmarłego ojca), starej kobiety w niezmienianym od dawna ubraniu, sikającej pod siebie i średnio kontaktowej - to wszystko robi powalające wrażenie. Knausgard pisze o tym tak plastycznie, tak szczegółowo, że prawie czuje się ten smród, a wyobrażenie lepkiego brudu skłaniało mnie do przewracania kartek koniuszkiem palca, żeby jak najmniejszy był kontakt papieru ze skórą.
Podsumowując - jest to książka po prostu o życiu, czasem drastycznym, o sprawach, które mogą nas dotknąć jeśli będziemy mieć pecha. Nic odkrywczego napisanego niby też nienadzwyczajnie. Ale ta książka długo nie wyjdzie wam z głowy.
Czekam na następne części. Bardzo czekam.
Bardzo lubie wszelkiego rodzaju wspomnienia, ale dalej nie rozumiem czym akurat ta ksiazka mialaby sie wyrozniac sposob innych podobnych - np. motyw rodzica alkoholika to dosc czesta sprawa. Chyba tylko czytajac ja moglabym sie dowiedziec gdzie tkwi jej sila. Niemniej czuje sie coraz bardziej zaintrygowana, zwlaszcza, ze naprawdę to moj typ literatury.
OdpowiedzUsuńPs. Twoj opis tez jest plastyczny, zwlaszcza przewracanie kartek koniuszkami palcow.
Tak - temat nie jest niczym nowym. Może chodzi o to, że Knausgard wydaje się być bardzo szczery w opisywaniu tego wszystkiego. Nie próbuje wygładzać, upiększać, przemilczać, pisze jak jest. To bardzo trudna sprawa napisać tak wprost o brzydkich, niefajnych sprawach dotyczących najbliższych. Oczywiście istnieje możliwość, że autor jest po prostu wyrachowanym palantem, który obmyślił sobie sprytnie to wszystko jako strategię marketingową, a treść książki po prostu zmyślił, ale jednak wydaje mi się, że nie. Ja mu wierzę. To jak pisze o ojcu, o zmaganiu się z tym co pozostawił, o własnych zmaganiach z rzeczywistością i o wybieraniu czy ważniejsza jest rodzina, czy pisanie - mnie przekonuje.
OdpowiedzUsuńTo chyba siła dobrej literatury na tym polega, że zwykłe znane nam życiowe przypadki, pokazać, opisać tak,że wciskają nas w fotel i trudno uwolnić się od naszego bohatera. Może tylko brak zahamowań w opisie najintymniejszych przeżyć wzbudzał we mnie czasami dyskomfort.
OdpowiedzUsuń