Przyznaję, że Knausgard awansował do grona moich najulubieńszych pisarzy. A znam go tylko z dwóch tomów "Mojej walki". Ale. Napisać kilkutomową autobiografię w zasadzie i zainteresować nią kogoś, kto wcześniej nigdy o autorze nie słyszał? Szacun.
W poprzedniej części Knausgard mierzył się głównie z własnym dzieciństwem. W tej bierze na warsztat dorosłość. Rozstanie z żoną, praktycznie ucieczkę do Szwecji, związek z nową kobietą, ojcostwo. Jest tu i połączona ze zwykłą radością euforia, towarzysząca początkowi każdego związku, i znużenie codziennością, i poczucie bycia poza nawiasem związane ze zmianą kraju zamieszkania. Ta częśc jest bardzo interesująca dla kogoś takiego jak ja, komu Skandynawia jawi się jako pewna całość, tymczasem nic z tego. Knausgard w Szwecji jest tak samo obcy jak byłabym w niej ja, często nikt go nie rozumie, jest traktowany z góry. Oj nie ma on dobrego zdania o tym kraju.
Jest to też opowieść o walce ojciec/mąż versus twórca. Knausgard chce przede wszystkim pisać. Godziny, które spędza w wynajętej kawalerce nad maszyną do pisania są dla niego znacznie ważniejsze niż te poświęcone zabawom z dziećmi i to dla nich głównie żyje. Tymczasem codzienność wymaga od niego zajmowania się dziećmi, które - choć kochane, chciane i potrzebne - nie stanowią jednak o sensie istnienia. To rozdarcie między byciem rodzicem, a byciem twórcą, pokazuje Knausgard fantastycznie.
Wiem, że wiele osób nie lubi "Mojej walki" za zbyt szczegółowe opisy, rozwlekłość, liczne dygresje. Ale zaskakując samą siebie odkryłam, że w wydaniu tego autora kupuję to w stu procentach. Nie tylko nie przeszkadzają mi jego opisy rozmów ze znajomymi, ale wręcz mnie ciekawią. Kupuję codzienność Knausgarda, choć zdaję sobie sprawę z tego, że jest to codzienność w jakimś stopniu przetworzona.
Ale interesuje mnie ona i chcę więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz