wtorek, 7 lutego 2017

Hanya Yanagihara - "Małe życie"



Książka okrzyknięta w Ameryce i w Polsce wielką sensacją, a dla mnie literackie zaskoczenie. Po pierwszych stu stronach byłam lekko zirytowana - która to już powieść opisująca życiowe losy małej grupki związanych ze sobą ludzi? No nieźle napisane, fakt, ale gdzie ta sensacja? Po kolejnych dwustu czułam znudzenie - czy naprawdę Yanagihara zamierza wałkować w kółko jeden temat? A potem coś się stało. Bo nagle rozpisana na kilkadziesiąt lat historia czworga przyjaciół zaczęła mnie obchodzić. Przestał mnie wkurzać główny bohater, Jude, obdarzony przez autorkę życiem tak trudnym i bolesnym, że aż niewiarygodnym. Przymknęłam oko na naiwną czarnobiałość objawiającą się podejrzaną życiową równowagą - w "Małym życiu" cierpienia są ostatecznie wynagradzane miłością, a złe uczynki karane, jeśli nie przez ludzi to przez przewrotny los.
To nie jest książka doskonała, nie jest też wybitna, ale ma w sobie jakąś prawdę o ludziach i życiu. Tym co mnie w niej najbardziej poruszyło nie były wcale dramatyczne losy Jude'a, prawdę mówiąc one akurat zrobiły na mnie najmniejsze wrażenie. Relacje Jude'a z pozostałymi bohaterami, coraz głębsze więzi między nimi, wzajemna troska i skazane na porażkę poszukiwanie sensu życia. Odkrycie, do którego w którymś momencie wszyscy dorastamy - że czasem miłość to za mało. O tym pisze Yanagihara z zadumą i empatią, i to mnie do tej książki najbardziej przekonało. Warto było poświęcić jej kilka wieczorów. 
 

1 komentarz:

  1. Moze w koncu sie skusze. Zastanawia mnie fakt dlaczego ten, jakby nie bylo, bestseller ciagle nie wyszedl we Francji...

    OdpowiedzUsuń