Złożyło się tak jakoś, że dotąd znałam Janusza Głowackiego głównie jako scenarzystę. To znaczy owszem, wiedziałam, że jest uznanym dramaturgiem, ale poza "Antygoną w Nowym Jorku" nie kojarzyłam jego twórczości. Kojarzyłam za to samego pisarza z różnych programów i wywiadów. Jawił mi się Głowacki jako inteligentny, elokwentny facet o krzywym, lekko ironicznym uśmiechu.
"Z głowy" to coś w rodzaju autobiografii w formie krótkich historyjek - błysków. Nie ma tu ciągłości czasu i miejsca, teraźniejszość miesza się z czasami komuny, a momentami autor zahacza nawet o czasy wojenne. Wspomnienia bujnej młodości, w dużej mierze upływającej w warszawskich knajpach, przeplatają się ze wspomnieniami początków nowojorskiego życia pisarza. Mamy tu mnóstwo anegdot z życia autora oraz jego znajomych, często znanych twórców i aktorów. Czasem są to historie wybitnie zabawne, czasem tragikomiczne. Wszystko to napisane barwnym, lekkim językiem. Czyta się świetnie. Polecam, zwłaszcza wielbicielom felietonów oraz po prostu - fanom dobrej literatury.
czytałam jakiś czas temu, czytało się świetnie!
OdpowiedzUsuń