Do tej pory określenie "saga rodzinna" kojarzyło mi się z opasłymi tomami, tymczasem "Słońce Scortów" to książka licząca sobie niecałe trzysta stron - co nie znaczy, że nie jest warta uwagi.
Oto mamy historię rodu, który bierze swój początek z osobliwej pomyłki. Jego założycielem jest Luciano Mascalzone, lokalny przestępca, powracający do rodzinnej wioski po wielu latach spędzonych w więzieniu. Jedynym marzeniem tego mało sympatycznego osobnika jest posiąść pewną kobietę, choćby miało go to kosztować życie.
Tak rozpoczyna się opowieść o Scortach. Na przestrzeni stu lat poznajemy losy kolejnych pokoleń, a ich tłem jest Montepuccio - najpierw mała, rybacka wioska, potem miasteczko, w końcu modny wakacyjny kurort.
Jest w tej książce jakiś nieuchwytny czar. Powolna, ale wcale nie nudna narracja, plastyczne, choć zwięzłe opisy przyrody. Czas, który wydaje się snuć w ślimaczym tempie, by nagle okazało się, że oto przeminęło już kolejne pokolenie.
Choć wydarzenia opisane w książce są często dramatyczne, jej lektura napełniła mnie swoistym spokojem i odprężeniem.
Niewielki rozmiar tej powieści w połączeniu ze sporą liczbą postaci wykluczają dokładne przyjrzenie się poszczególnym członkom rodu Scortów, ale wcale nie czyni to książki mniej interesującą.
"Słońce Scortów" jest pochwałą więzi rodzinnych, szacunku do ciężkiej pracy, honoru. Nie brzmi to może zbyt porywająco, ale to naprawdę dobra, wciągająca proza.
No to mnie przekonałaś, mam te książkę od dawna, dostałam jako gratis podczas zakupów w empiku i spoczywa w mieszkaniu w Polsce. Teraz jakoś mi o niej przypomniałaś i zachęciłaś.
OdpowiedzUsuń