czwartek, 9 czerwca 2011

Kathryn Stockett - "Służące"


"Służące" miały swoje pięć minut chyba w zeszłym roku, kiedy to przez blogi przetoczyła się fala entuzjastycznych recenzji. Ja, jak zwykle w wypadku super-hiper-wielce-chwalonych-nowości, odczekałam trochę zanim zdecydowałam się przeczytać tę książkę. Jest to powieściowy debiut Kathryn Stockett - debiut, powiem od razu, świetnie napisany.


Rzecz dzieje się w latach 60tych, na amerykańskim Południu, a dokładnie w miasteczku Jackson. Młoda Skeeter wraca do domu po czterech latach spędzonych na uczelni. Dziewczyna marzy o tym, by zostać dziennikarką, ale dla jej matki ważniejsze jest to żeby wyszła jak najszybciej za mąż. Wszak wszystkie koleżanki Skeeter są już dawno zamężne i mają dzieci. Żadna oczywiście nie pracuje zawodowo, a czas upływa im na spotkaniach Ligi Pań i grze w brydża. Od zajmowania się dziećmi i domem są czarne służące.

Rozpaczliwie poszukując zajęcia choćby zbliżonego do dziennikarstwa, Skeeter trafia do lokalnej gazety, gdzie dostaje za zadanie odpisywanie na listy gospodyń domowych i udzielanie porad w rodzaju "czym skutecznie usunąć pot z koszuli męża". Dla Skeeter, wychowanej przez czarną nianię dziewczyny, która w życiu nie wyprała nawet pary majtek, to oczywiście czarna magia. Nasza bohaterka zwraca się więc z prośbą o pomoc do Aibileen, która pracuje jako pomoc u jednej z jej przyjaciółek. Wkrótce w głowie Skeeter zrodzi się pomysł projektu nie mającego nic wspólnego z poradami na temat wywabiania uporczywych plam. Projekt nowatorski i niebezpieczny - i dla Skeeter, i dla służących, które zgodzą się w nim uczestniczyć. Oto ma powstać książka, która pokaże ludziom jak to jest być czarną pomocą w domu białych ludzi na Południu.

Rzecz musi być utrzymana w ścisłej tajemnicy. Choć w Ameryce rozpoczęła się epoka dzieci kwiatów, w stacjach radiowych króluje rock and roll i piosenki Boba Dylana, a w całym kraju działa ruch na rzecz zrównania praw obywatelskich to w Jackson sprawy mają się po staremu. Czarni są z definicji gorsi, nie mają prawa do korzystania z publicznej biblioteki, ich dzieci nie chodzą do szkół z białymi dziećmi, a skorzystanie z "białej" toalety to właściwie gwarancja ciężkiego pobicia. Czarnuch i kolorowy to słowa, które są na porządku dziennym.


Na takim tle obserwujemy zmagania Skeeter z książką, mozolne przełamywanie oporu i strachu pomocy domowych, stopniowe budowanie zaufania i więzi. Podczas gdy dziewczyna pracuje nad swoim projektem, jej najbliższa przyjaciółka występuje z "inicjatywą sanitarną", dzięki której w każdym domu zostaną zbudowane osobne wychodki dla czarnych służących. Jest bowiem rzeczą obrzydliwą i niebezpieczną korzystanie z tej samej toalety przez służbę i jej chlebodawców...


"Służące" są książką o walce z krzywdzącymi stereotypami, to na pewno. Trochę też o dojrzewaniu - Skeeter, którą poznajemy jako zahukanego podlotka, znajduje swoją drogę, odkrywa siebie i ostatecznie odważnie stawia czoła życiu i nowym wyzwaniom. Jednak przede wszystkim jest to powieść o tym, że wszyscy jesteśmy tacy sami. Banał? Nie przeczę. Gdy jednak pomyślę, że stan rzeczy opisany przez Kathryn Stockett miał miejsce zaledwie 50 lat temu - i pewnie nie zmienił się szczególnie jeszcze w wielu miejscach - nie wydaje mi się to już takie oczywiste.


A że głupie stereotypy mają się świetnie przekonałam się sama kilka dni temu, kiedy to jedna z pracowych koleżanek ze wstrętem opowiadała o koleżance, która związała się z czarnoskórym mężczyzną. Zaczynając swą wypowiedź od obowiązkowego " ja jestem tolerancyjna, ale...". Niech to może posłuży za smutne podsumowanie tej notki.



2 komentarze:

  1. Klimaty lat 60 ubiegłego wieku są bardzo interesujące. A do tego jeżeli jeszcze dochodzi podział na białych i czarnych tym lepiej :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj lata 60-te kuszą! To jedne z tych czasów, do których odbyłabym podróż bez wahania :)

    OdpowiedzUsuń