poniedziałek, 11 lipca 2011

Anna Gavalda - "Kochałem ją"


Wiem, że książki Anny Gavaldy cieszą się sporym powodzeniem i że przez niektórych (niektóre?) jest to pisarka wręcz uwielbiana. Wyznać muszę, że zupełnie tego nie pojmuję, mnie bowiem kompletnie nie umie pani Gavalda zaczarować, a historie przez nią opowiadane trącą banałem rodem z telewizyjnych filmów klasy B.

"Kochałem ją" to druga książka tej popularnej francuskiej pisarki, którą przeczytałam. I pewnie ostatnia.

Oto jest mająca zapewne chwytać za serce historia Chloe, młodej, pełnej życia kobiety, której mąż właśnie oświadczył, że porzuca ją i dwie małe córeczki dla innej kobiety. Chloe wpada w rozpacz, jest zagubiona, nie rozumie jak to możliwe, że ułożone, szczęśliwe życie jakie wiodła nagle zostało zburzone przez kogoś kogo tak mocno kocha. Aby oderwać kobietę od otoczenia/złych myśli itp. ojciec wyrodnego męża, Pierre, zabiera ją z córkami do domku na wsi. Zimne wieczory w domu na odludziu sprzyjają rozmowom i szybko okazuje się, że niezbyt lubiany przez Chloe teść to mężczyzna z przeszłością. Poznajemy tę przeszłość właśnie dzięki wieczornym rozmowom Chloe i Pierre'a i oto z jednej strony mamy młodą, porzuconą żonę, a z drugiej starszego mężczyznę, który kiedyś bardzo kochał pewną kobietę, ale nie odważył się porzucić dla niej rodziny. Miłosne wspominki mają to do siebie, że są banalne i ckliwe, więc o to się nie czepiam. Nie bardzo natomiast wiem co Gavalda chciała czytelnikom przekazać. Że jedni są draniami, którzy odchodzą od żon, bo zakochali się w innej kobiecie, a inni są draniami, bo wprawdzie zakochali się i nie odeszli, ale za to żyją nieszczęśliwi i unieszczęśliwiając otoczenie? Że o wielkie uczucia warto zawalczyć, nawet za cenę cudzego dobra? Doprawdy nie wiem.

Świeżości i oryginalności w tym tyle co w codziennym wydaniu "Faktu". Zamiast "Kochałem ją" można spokojnie przeczytać dowolny artykuł w babskim piśmie z cyklu "porzucił mnie i jestem taka nieszczęśliwa, ale kiedyś jeszcze zaświeci słońce", wielkiej straty nie będzie.


Wierzę, że są ludzie, dla których opowieści snute przez Annę Gavalę są cudowne, chwytające za gardło i głębokie. Jeśli o mnie chodzi to lubię odkrywać nowe, a jeśli już wszystko zostało opowiedziane to niech chociaż forma będzie wyjątkowa. Tymczasem powieści Gavaldy są dla mnie jak echo historii na wciąż ten sam temat, przewidywalnych i nudnych. Co do "Kochałem ją" to największym plusem tej książki jest jej niewielka objętość i fakt, że narracja w formie niemal ciągłego dialogu sprawia, że czyta się ją w dwie godziny. Reszta kompletnie do mnie nie przemawia.


7 komentarzy:

  1. ostatnio wzięłam do rąk zwierciadło i zaczęłam się zastanawiać, czy czytałam tę książkę. wyszło, że najprawdopodobniej tak, chociaż zupełnie nic z niej nie pamiętam. takie właśnie są jej książki, łatwe do zapomnienia ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja kupiłam Zwierciadło z tą książką. Gazetę kupuję regularnie, a że nie było egzemplarza bez książki, to wzięłam z książką. Teraz stoi na półce taka niepozorna, cieniutka,i sama nie wiem, kiedy ją przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Każdy ma ulubionych pisarzy, a przecież dobrze że nie wszyscy tych samych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Również nie dla mnie :)
    Strata czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja lubię d czasu do czasu takie banalne opowieści w klimacie Sparksa więc z chęcią przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę przyznać, że również słyszałam o tej pisarce i zastanawiałam się nawet czy nie sięgnąć po książkę, ale po recenzji, chyba mnie jakoś do tego nie ciągnie. Nie lubię powieści w tym stylu, gdzie kobieta jest zrozpaczona po stracie, a potem jak to ujęłaś ,,pewnego dnia zaświeci dla niej słońce". Nie widzę sensu w pisaniu kolejnych opowieści tego typu, w końcu książki powinny wciągać, być nieprzewidywalne, a nie mówić o czymś, co od dawna już znamy. W końcu, czy nie mamy już dość takich ckliwości historii w normalnym życiu?

    OdpowiedzUsuń
  7. Moniko, my może mamy, ale wklep sobie w google nazwisko Gavaldy, a znajdziesz w przeważającej części recenzje entuzjastyczne albo przynajmniej pozytywne. To jest jakiś dziwny fenomen. Nie uważam się za jednostkę niewrażliwą, ale kurde, książki pisane w stylu uprawianym przez panią G. to dla mnie prawie grafomania. Choć słówka "prawie" użyłam chyba z grzeczności.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń