Najpierw garść faktów z wikipedii i statystyk. "(...)ten górzysty kraj w Afryce Centralnej, wielkości jednego polskiego województwa(...), liczy dziesięć milionów ludzi. Większość z nich mieszka na wsi. (...) Podstawowy sprzęt rolniczy - motyka, kilof, maczeta. Bogactwa naturalne - śladowe. Przemysł - żaden. Bezrobocie - w niektórych miejscach nawet 80 procent. Budżet państwa - w większości oparty na pomocy zagranicznej. Co trzeci człowiek żyje tu za mniej niż dolara dziennie. Co drugi ma mniej niż piętnaście lat. Średnia długość życia: pięćdziesiąt. Śmiertelność noworodków: sto na tysiąc urodzonych. Poza tym z każdego tysiąca urodzonych tu dzieci ponad sto pięćdziesiąt umiera, zanim skończy pięć lat. Główne choroby: malaria i AIDS. Chorych nie leczą lekarze. W ośrodkach zdrowia zwykle ich nie ma. Są pielęgniarki, jedna na trzy tysiące mieszkańców. Lekarze pracują w nielicznych szpitalach. Nie ma wśród nich specjalistów. W całym kraju jest jeden laryngolog. Operacje kardiologiczne i onkologiczne przeprowadza się jedynie zagranicą."
Co wiecie o ludobójstwie w Rwandzie? Ile mieliście lat kiedy wspominały o nim telewizyjne wiadomości? Na ile was to obeszło? Ile czasu minęło od przebrzmienia newsa z Rwandy do momentu, gdy zmieniliście kanał, bo na innym był akurat fajny film?
Wojciech Tochman wali wprost między oczy prawdę, której tak wielu z nas wolałoby nie znać. Każda strona tej książki to tragedia, cierpienie i trauma na całe życie. Autor stara się powstrzymywać od wyrażania własnego zdania - przez większość czasu po prostu słucha. Każda kolejna historia opowiadana przez ocalonych z rzezi to cierpienie, strach, dezorientacja. Jak zrozumieć, że sąsiad, z którym spędzało się miło wolny czas nagle przychodzi do naszego domu z maczetą i morduje całą rodzinę? Jak wytłumaczyć młodemu chłopcu, że nadal żyje, ponieważ maczeta przyjaciela domu uderzyła w jego czaszkę pod złym kątem? Co powiedzieć kobiecie zgwałconej przez kilkunastu mężczyzn, która dziś mieszka ze swoimi oprawcami drzwi w drzwi? Codziennie życzą sobie nawzajem miłego dnia i pytają co słychać.
Dziś tam, w Rwandzie, o ludobójstwie się nie mówi. Liczy się pojednanie. Jeśli pomniki, to tylko w formie prostych płyt, bez nazwisk - przy takiej ilości ofiar nikt dziś nie dojdzie, kto leży w zbiorowych mogiłach.
Dziś w zatłoczonych rwandyjskich akademikach w jednym pokoju mieszka po sześciu, ośmiu studentów. Z braku miejsca śpią razem w łóżkach. Ile razy dochodzi do sytuacji, że sierota po ofiarach Hutu dzieli kołdrę z dzieckiem oprawców? Biorąc pod uwagę statystyki przytoczone na początku notki, musi się tak zdarzać raczej często.
Książka Tochmana jest wstrząsająca, to pierwsze słowo, które przychodzi mi na myśl. Wstrząsające jest to, że wydarzenia, o których opowiada nie miały miejsca dawno temu tylko w 1994 roku. Wstrząsające jest to, że tak zwany cywilizowany świat miał to wszystko tak bardzo w dupie. I wstrząsające są też fragmenty dotyczące roli kościoła katolickiego w tym wszystkim.
Na podstawie wspomnień polskiego żołnierza, świadka masakry, Tochman pisze:
"Rozkaz z kwatery głównej(...) brzmiał: siedzieć i czekać.(...) Rano zjedli z księżmi śniadanie. (...)Rozmawiano o tym, co dzieje się w mieście. I o tym, że nie należy się wtrącać, To nie nasza sprawa, nie nasz biznes."
Dalej jest o tym jak dla księży ważne było ocalenie przed profanacją Najświętszego Sakramentu. Wtedy, gdy w kaplicy zamkniętych było wielu Tutsi, czekających na niechybną śmierć, polscy księża jakoś zupełnie nie troszczyli się o ich życie, liczyło się za to uratowanie opłatka z mąki i wody.
O tym jak zachował się kościół mogłaby zresztą powstać zupełnie odrębna książka.
Mniejsza jednak z tym, istotą "Dzisiaj narysujemy śmierć" jest bowiem świadomość i pamięć. Tylko co z tym zrobimy? Dla mnie na przykład jest niepojęte, że żyję w kraju, w którym wciąż i wciąż wałkuje się temat ofiar II Wojny Światowej, przy równoczesnym totalnym zignorowaniu współczesności. Co z Rwandą, co z Bośnią? Czy ofiary tych współczesnych konfliktów mają czekać dziesiątki lat, aby ktoś się o nie upomniał? Co mam myśleć o sobie samej, kiedy czytam o kolejnej wojnie, o kolejnych ofiarach i zapominam o tym, gdy tylko przewracam stronę w gazecie? Gdzieś tam w świecie dzieje się źle, ale przecież to mnie nie dotyczy. Przecież nic nie mogę zrobić, zresztą nie mam na to siły, to za trudne żeby o tym myśleć, trzeba żyć swoim życiem.
A gdyby tu i teraz zdarzyło się tak, że to ja byłabym na miejscu Tutsi? Czy wtedy chciałabym żeby reszta świata zajęła się po prostu sobą i nie myślała o tym, co jest zbyt bolesne?
Poczytajcie Tochmana i pomyślcie.
PS.
I pomyślałam sobie jeszcze, że zamiast tych wszystkich siermiężnych Zemst, Dziadów i Konradów Wallenrodów, których nikt dziś nie rozumie i nikt nie chce czytać, właśnie takie książki powinny być na listach lektur w szkołach. Bo to jest nasze tu i teraz.
Pięknie napisałaś, a szczególnie ujęło mnie ostatnie zdanie :-)
OdpowiedzUsuńJuż wpisana na listę. A twoje P.S-jak najbardziej na tak.
OdpowiedzUsuńNo dobra, niech będzie. Chyba się zmuszę :)
OdpowiedzUsuń