wtorek, 25 października 2011

Sarah Waters - "Ktoś we mnie"



Stęskniłam się za powieściami Sary Waters i za ich lekko wiktoriańskim stylem. Z przyjemnością więc spędziłam kilka wieczorów z tą książką.

"Ktoś we mnie" różni się od pozostałych powieści pisarki. Przede wszystkim nie ma tu wątku lesbijskiej miłości, więcej nawet - tym razem głównym bohaterem i zarazem narratorem jest mężczyzna, stary kawaler i prowincjonalny lekarz Faraday. Niedawno skończyła się wojna, Faraday żyje w niewielkim miasteczku walcząc o pacjentów z bardziej cenionymi przez mieszkańców kolegami po fachu, a jego życie jest skromne, stabilne i dość bezbarwne. Zmienia się to gdy pewnego dnia Faraday zostaje wezwany do posiadłości Ayresów. Rodzina niegdyś należała do bogatych i szanowanych, teraz żyje na skraju nędzy, a rodowa posiadłość, Hundreds Hall, to właściwie ruina.

Stara pani Ayres dba o pozory i zachowuje się tak jakby rodzina wciąż prosperowała kwitnąco, jej niezależna, silna córka Caroline dawno porzuciła marzenia o beztroskim życiu na rzecz szorowania podłóg w Hundreds, a młody Roderick, okaleczony na wojnie, równocześnie próbuje zarządzać majątkiem i walczyć z ogarniającą go depresją.


Wkrótce wizyty lekarza w Hundreds staną się codziennością i stopniowo mężczyzna stanie się przyjacielem rodziny. Dla Faradaya to zaszczyt, coś na kształt społecznego awansu. Cóż z tego, że Ayresowie ledwie wiążą koniec z końcem, a większość pomieszczeń w posiadłości już dawno zamknięto na cztery spusty - wejście do świata tej rodziny to dla Faradaya spełnienie dziecięcych marzeń. Tak się bowiem składa, że matka lekarza była służącą w Hundreds - fakt, że mężczyzna skończył studia medyczne jest oczywiście swoistym awansem, ale lokalna społeczność traktuje Faradaya po prostu jak faceta z nizin, któremu co nieco się udało.


Z jednej strony śledzimy więc losy Faradaya i jego nasilającą się obsesję na punkcie Ayresów i ich domu, z drugiej obserwujemy tło społeczno - obyczajowe, nieuchronną zmianę starego ładu na nowy, z trzeciej wreszcie mamy do czynienia z niepokojącymi, początkowo dziwnymi, a wkrótce przerażającymi wydarzeniami, które mają miejsce w Hundreds Hall.


Waters świetnie buduje klimat starej posiadłości - kilometry ciemnych korytarzy, pozasłaniane pokrowcami meble, skrzypiące schody i dziwne odgłosy. Zwykłe przedmioty zaczynają żyć własnym życiem, ale czy to sprawka ducha czy może kwestia autosugestii...?


Świetnie zbudowana postać Faradaya, starzejącego się mężczyzny, który pragnie wziąć w posiadanie symbol bogactwa, klasy i szacunku jakim jest dla niego Hundreds Hall, nie widząc przy tym, że ma do czynienia z walącą się ruderą.

Sarah Waters wyraźnie podkreśla klasowe różnice między lekarzem a Ayresami - granicę, której Faraday, w istocie zakompleksiony, słaby człowiek, nigdy nie zdoła przekroczyć. Czy Faraday jest wykorzystywany przez Ayresów czy to oni są marionetkami w jego rękach?


Czyta się tę książkę bardzo dobrze. Ostatecznie nie dowiadujemy się co powodowało dziwne zdarzenia w Hundreds - czy to faktycznie duch, czy może choroba psychiczna bohaterów? A może to sam Faraday?


Bardzo fajna powieść, wciągająca, dobrze napisana, idealna na zimne wieczory.




3 komentarze:

  1. Jestem w trakcie czytania tej powieści, ale odłożyłam jakiś czas temu, nie to żeby mi się nie podobała, ale jakoś tak czasem bywa. Zakładka nadal w książce na poczatkowych kartkach- na pewno wrócę do niej. Choć spotkałam się z opiniami, że nic się do połowy nie dzieje, że akcja za wolna, zobaczy się;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam Sarę Waters! "Ktoś we mnie" jeszcze nie czytałam, ale mam już kupioną, więc za jakiś czas na pewno się za nią zabiorę. :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Intrygujący tytuł i fajna okładka:D Jestem na tak! Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń