poniedziałek, 3 czerwca 2013

Jaume Cabre - "Wyznaję"



Kiedy po przeczytaniu entuzjastycznych recenzji, które przetoczyły się przez moje ulubione tygodniki wreszcie kupiłam tę powieść i zasiadłam z nią w fotelu, poczułam bardzo przyjemny dreszcz oczekiwania. Książka jest smakowicie grubym tomiszczem, do tego ma piękną okładkę, okazała się jednak trudnym partnerem.

Po pierwsze trudno było mi się w nią wkręcić. Trochę dlatego, że nie miałam czasu by w pełni jej się oddać, ale trochę też na pewno z powodu formy powieści. Wszystko się tu miesza - narratorzy, osoby, czasy i miejsca akcji. Autor, nie zaprzątając sobie głowy akapitami czy choćby znakami przestankowymi, w jednym zdaniu posługuje się narracją pierwszo i trzecioosobową, swobodnie przeskakuje pomiędzy całymi epokami, miesza bohaterów. 
Centralną postacią książki jest Adrian Ardevol, który u schyłku swojego życia pisze książkę opowiadającą po trosze o losach autora, ale przede wszystkim mającą zgłębić istotę zła. To właśnie stanowi pretekst do swobodnych wędrówek w czasie i przestrzeni, które skutkują tym, że zanim dotrzemy do kropki lądujemy ze względnie współczesnej barcelońskiej ulicy w lochach średniowiecznego inkwizytora, bez ostrzeżenia, bez wprowadzenia, bez przygotowania.

Takie zabiegi powodują, że trudno się w książkę wciągnąć, wejść w jej rytm. W końcu się to udaje i wtedy, po opanowaniu całego narracyjnego chaosu rodzi się pytanie czy właściwie miało to sens? 
Monumentalna powieść Cabre nie niesie ze sobą większej głębi. Owszem, zgrabnie i pięknie mieszają się ze sobą epoki i wydarzenia (choć obraz obozu koncentracyjnego Auschwitz jest banalny jak szkolne wypracowanie), a sam bohater - niekochane dziecko - geniusz, owoc związku zimnej matki i ojca antykwariusza zakochanego wyłącznie w pięknych przedmiotach - budzi trochę uczuć, to jednak nic z tego nie wynika.

Bardzo podobne doznania towarzyszyły mi podczas lektury "Łaskawych" Jonathana Littella. Obie książki wydają mi się mocno przegadane i zdecydowanie przereklamowane, choć mimo wszystko Littell chyba jednak lepiej zbliżył się do tematu, czyli istoty zła.

"Wyznaję" czytało mi się z jednej strony dobrze, z drugiej - z dojmującą świadomością, że kolejna strona nie przyniesie już zmiany, że nie nastąpi to coś, co nagle przemieni tę powieść w arcydzieło.
Jeśli o mnie chodzi to mamy tu do czynienia z typowym przykładem przerostu formy nad treścią. Czuję się mocno zawiedziona, bo oczekiwałam o wiele więcej. 

4 komentarze:

  1. Ja powoli finiszuję w "Wyznaję".
    "Łaskawe" czytałem jakiś czas temu. W obu przypadkach mam podobne odczucia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dużo obietnic, mało doznań.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Wyznaję" też początkowo czytało mi się ciężko, ale kiedy zrozumiałam, że ta specyficzna narracja jest spowodowana chorobą Adriana ( nie piszę dokładnie o co chodzi, nie chcę spoilerować ) i wciągnęła mnie opowiadana historia - było już dużo lepiej. Skończyłam czytać tę książkę z wypiekami na twarzy i natychmiast zaczęłam od nowa, żeby lepiej poukładać i zrozumieć fakty. Jak dal mnie - fenomen.

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie książka jest wymagająca, ale ja już po pierwszym rozdziale wpadłam w rytm i była dla mnie naprawdę wspaniała. Zapraszam na swoją recenzję: http://pozycjeobowiazkowe.blogspot.com/2016/02/wyznaje-jaume-cabre-wydawnictwo.html

    OdpowiedzUsuń