środa, 20 listopada 2013

Attila Bartis - "Spokój"



"Napięta atmosfera rodzinnej psychodramy" - ten fragment okładkowego opisu dość dobrze oddaje klimat powieści Attili Bartisa. Główny bohater, a przy tym narrator, dzieli budapesztańskie mieszkanie z matką, niegdysiejszą gwiazdą teatru, która nie opuszcza mieszkania od piętnastu lat po tym, jak rządowi urzędnicy zrujnowali jej karierę w odwecie za ucieczkę córki na Zachód. Kobieta żyje wspomnieniami o latach dawnej świetności, a jej jedynym łącznikiem ze światem jest syn, początkujący pisarz, o osobowości równie pokręconej jak wyalienowana mamusia. 
Jądrem powieści jest toksyczna, ocierająca się o kazirodztwo relacja matka - syn, a także związek głównego bohatera z piękną Eszter, przesycony wielkimi emocjami i seksem, który jednak zamiast spodziewanego ukojenia dostarcza kolejnych graniczących z patologią sytuacji. Gdzieś na drugim planie przewija się jeszcze postać siostry narratora, utalentowanej skrzypaczki, której wyjazd pogrzebał resztki normalności w domu rodziny Weerów. Tłem całej historii są natomiast przemiany ustrojowe - niby nie pisze się o nich wprost, a główną sceną jest mieszkanie w kamienicy, ale gdzieś w tle wciąż pojawiają się wzmianki pozwalające czytelnikowi na osadzenie opowieści Bartisa w bardzo konkretnych ramach czasowych.

"Spokój" to po pierwsze studium toksycznych związków, po drugie rzecz o samotności nie do przezwyciężenia, a na jakimś poziomie także punkt wyjścia do rozważań o naturze zła.

Świetnie napisane, gęste od ciężkich emocji, poruszające. Moja cyniczna, pesymistyczna dusza czuje się po tej lekturze wielce zadowolona. 

5 komentarzy:

  1. Moja pesymistyczna (i cyniczna troche tez) dusza po tej lekturze tez czula sie wielce zadowolona.

    Dokladnie taka lektura, jaka kocham - mroczna, gesta od emocji (TAK!), swietne napisana. Oby wiecej takich!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę się bliżej zaprzyjaźnić z węgierską literaturą, bo coś mi mówi, że znajdę tam więcej takich perełek.

      Usuń
  2. Bardzo polecam Anne Jokai, czytalam na razie jedna jej ksiazke, ale emocjonalnie byla tak gesta, ze dlugo po przeczytaniu jej nie moglam sie z sieci tych emocji wyplatac.

    Z wegierskiej lubie jeszcze oblednego Laszlo Krasznahorkai (jego "Melancholia sprzeciwu" tez mnie pozamiatala na dluzsza chwile) i Sandora Marai (koniecznie przeczytaj "Zar" - cieniutka ksiazeczka, a gestosc emocji zabijajaca, czyta sie na wdechu ;-)) ).

    OdpowiedzUsuń
  3. "Melancholię" czytałam i też zrobiła na mnie wrażenie, mam jeszcze na półce "Szatańskie tango" - znasz? Sandor Marai jest następny na mojej liście do odkrycia, co jakiś czas trafiam na to nazwisko, muszę go w końcu poznać:)

    OdpowiedzUsuń
  4. A wlasnie "Szatanskiego tanga" nie moglam zmeczyc i nie do konca pamietam, dlaczego (szkoda, ze nie mialam wtedy jeszcze bloga). Moze kiedys jeszcze zrobie drugie podejscie do tej ksiazki :-).

    OdpowiedzUsuń