Najnowszą powieść Joanny Bator czytano jakiś czas temu w radiowej Trójce. Załapałam się na kilka fragmentów, spodobały mi się, pomyślałam - trzeba wreszcie tę Bator ugryźć. Zanotowałam tytuł na swojej liście "do kupienia" i na chwilę zapomniałam. Potem była Nagroda Nike i to mi o książce przypomniało, tym samym złamałam swój zwyczaj czytania nagrodzonych książek długo po tym, jak nagrodę otrzymały.
Bohaterką książki jest Alicja Tabor (anagram nazwiska pisarki zbyt oczywisty żeby o nim wspominać), wzięta dziennikarka, która po latach wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać reportaż o zaginionych bez śladu dzieciach. Zlecenie jak zlecenie, ale dla Alicji bardzo trudne, oznacza bowiem powrót do domu, w którym się wychowała i wspomnienia, które dotąd udawało jej się zręcznie wypierać z głowy. Okazuje się, że dramatyczne wałbrzyskie wydarzenia zmuszą dziennikarkę do zmierzenia się z demonami przeszłości - śmiercią ukochanej siostry i matki, której właściwie nie pamięta, a także z postacią ojca zaniedbującego dzieci na rzecz poszukiwania skarbu ukrytego w podziemiach Zamku Książ.
I zamek, i miasto są kolejnymi bohaterami powieści - ten pierwszy tajemniczy, hipnotycznie piękny i przyciągający do siebie, stanowiący ciche tło nierzadko dramatycznych wydarzeń, to drugie brzydkie i sypiące się, zaludnione albo przez odrażających fanatyków, albo przez malowniczych oryginałów, albo wreszcie przez patologicznych degeneratów.
Tak się składa, że urodziłam się w Wałbrzychu i spędziłam tam większą część dzieciństwa, skojarzenia mam głównie dobre, a samo miasto jawiło mi się w tamtych (karmionych jeszcze działającymi pełną parą kopalniami) czasach jako zadbane, duże i pełne zieleni, może dlatego, że mieszkałam w sąsiedztwie wielkiego parku. Wałbrzych, który odwiedziłam kilkanaście lat później, już jako dorosła osoba, opisałabym pewnie tak jak Joanna Bator - bieda widoczna gołym okiem, domy do rozbiórki stojące prawie w rynku, sypiący się tynk, szarość, brud i ogólna atmosfera przygnębienia.
"Ciemno, prawie noc" czytało mi się więc dobrze dlatego, że kojarzę miejsca, o których pisze autorka, a jeśli nie całkiem kojarzę, to przynajmniej coś mi świta, generalnie ciekawe doświadczenie.
Niestety, w ogólnym rozrachunku nie zachwyciła mnie ta książka.
Nie bardzo rozumiem skąd ta Nike, szczerze mówiąc, bo powieść Joanny Bator nie wydaje mi się szczególnie odkrywcza. Właściwie mamy tu do czynienia z czymś na kształt kryminału psychologicznego i ja rozumiem, że kryminał to tylko konwencja, jaką przyjęła autorka, aby opowiedzieć nam swoją historię, ale umówmy się, że wielkiej głębi to się tam pod spodem nie doszukamy, poza tym tego typu rzeczy przeczytałam już w życiu mnóstwo, co oznacza, że istnieje ich znacznie więcej.
Książkę czytało mi się dobrze (choć przyznaję, że co jakiś czas pojawiało mi się w głowie pytanie - ale za co ta nagroda?) do momentu kiedy konsekwentnie brnęła w horrorowo - kryminalną stylistykę. Gdy pojawiły się elementy, właściwie sama nie wiem czego - fantasy?, ludzie okazujący się duchami albo wytworami zmęczonego umysłu narratorki, czułam już tylko nudę, a mdłe zakończenie ostatecznie pogrzebało jej szansę na pozostawienie po sobie pieczątki "warte uwagi".
Było to moje pierwsze zetknięcie z prozą Joanny Bator. I po usłyszanych w Trójce fragmentach tej konkretnej powieści, i po przeczytanych dobrych opiniach o poprzednich książkach pisarki nastawiłam się na coś w rodzaju uczty, Nagroda Nike tylko zaostrzyła mój apetyt. Teraz więc czuję się trochę tak, jakby zamiast wykwintnego dania podano mi fastfoodową kanapkę.
Jak dla mnie - jako lektura "samolotowa" - idealne. W ogóle jako zapychacz czasu przed snem super, jednak potencjału do nagradzania najważniejszą literacką nagrodą w Polsce to ja tu nie widzę. Ale, jak wiadomo, kto inny przyznaje nagrody:)
Wcale nie wykluczam, że na moją kiepską ocenę książki wpływa fakt, że pani Bator jawi mi się jako mocno pretensjonalna (być może mylnie), co nie budzi mojej sympatii, datego niebawem zmierzę się z "Piaskową Górą", która tkwi na mej półce od lat.
Zobaczymy, może jeszcze będzie z tego miłość. Na razie - szału nie ma.
Ja kiedyś próbowałam z Joanną Bator, ale zupełnie mi nie podeszła. Pamiętam, że odłożyłam książkę po kilkudziesięciu stronach, a to prawie mi się nie zdarza. Od tego czasu nie próbowałam podejść do jej książek. Pozdrowienia :)
OdpowiedzUsuń"Przyjemność pisania tekstu ma charakter erotyczny – do seksu i pisania przydaje się kąpiel i dbałość o ciało, piękny strój, choć akurat do pisania się z niego nie rozbieram. Mój strój roboczy to yukata, lekkie bawełniane kimono." - pani Bator. Uwielbiam ją za te słowa ;-)
OdpowiedzUsuń