Wygląda na to, że Kate Morton wypracowała sobie pewien powieściowy szablon i twardo się go trzyma. Przeszłość wymieszana z teraźniejszością, klimatyczny zamek albo przynajmniej solidny, spory dom otoczony hektarami malowniczych lasów i pól plus jakaś wstrząsająca tajemnica i oto jest - gwarantowany sukces.
Trochę się z pani Morton nabijam, owszem, ale w ogólnym rozrachunku nie wypada ona najgorzej. Pisze sprawnie, czytanie jej książek jest całkiem przyjemne, tyle tylko, że przewidywalność fabuły szybko staje się irytująca. Powiedzmy, że przeczytawszy trzy z jej powieści, nie mam już ochoty sięgać po kolejne.
"Dom nad jeziorem" przenosi nas do Kornwalii w 1933 roku. Podczas dużego przyjęcia znika mały synek gospodarzy i nigdy nie udaje się go odszukać. Siedemdziesiąt lat później bystra londyńska policjantka przyjeżdża w tę samą okolicę, by w domu ukochanego dziadka przeczekać burzę wywołaną jej nieprofesjonalnym zachowaniem w pracy. Przypadkiem trafia w lesie na piękny, opuszczony dom i postanawia odkryć, jaka jest jego historia.
Cała akcja toczy się dwutorowo - na przemian śledzimy policjantkę Sadie i poznajemy historię rodziny Edevane, która niegdyś zamieszkiwała tytułowy dom nad jeziorem.
I wszystko fajnie mniej więcej do połowy książki, kiedy to (tradycyjnie u tej autorki) prawie już wiemy, że wstrząsające tajemnice są w gruncie rzeczy przeraźliwie banalne i ani trochę nie wstrząsające. A im bliżej końca, tym bardziej akcja przypomina mdłą telenowelę z finiszem ani zaskakującym, ani ciekawym.
Ale. Powieści Kate Morton mają w sobie pewien urok. Pod warunkiem, że przeczyta się nie więcej niż dwie z nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz