piątek, 22 stycznia 2010

Herta Müller - "Dziś wolałabym siebie nie spotkać"


Od pierwszych zdań tej książki wiedziałam, że mam do czynienia z LITERATURĄ. Wątpię żeby był ktoś zdolny przejść przez lekturę pisarstwa Herty Müller bez cienia refleksji. Moje pokolenie i tak jest w dobrej sytuacji, bo koszmar świata, który dla Müller był codziennością możemy sobie tylko wyobrażać - ale niezwykły talent pisarki znacznie to wyobrażanie ułatwia.


"Dziś wolałabym siebie nie spotkać" to nie jest powieść. Nie ma tu fabuły prowadzącej bohaterów z punktu A do punktu B. Jeśli przeczytać notę biograficzną noblistki to od razu wiadomo, że pisząc mocno czerpie ze studni własnych doświadczeń.

Zatem - fabuły jako takiej brak. "Zostałam wezwana. Czwartek, punkt dziesiąta". Tak brzmią pierwsze zdania książki, cytowane w większości recenzji. Trudno się dziwić - ja także uważam, że to świetny początek. Obok początku "Pani Dalloway", mój ulubiony.


Bohaterką i narratorką jest kobieta żyjąca w Rumunii za dyktatury Ceausescu. Nie wiemy jak ma na imię. Jedzie tramwajem na przesłuchanie do rumuńskiej bezpieki, obserwując pasażerów i wspominając wydarzenia ze swojego życia. Z tych wspomnień czytelnik układa puzzle - dowiaduje się, że kobieta pracowała w fabryce tekstylnej, stopniowo poznaje absurdalny powód kolejnych przesłuchań, na które bohaterka musi się stawiać kilka razy w tygodniu. Wspomnienia pierwszego małżeństwa narratorki mieszają się ze wspomnieniami przyjaciółki, która została zabita podczas próby ucieczki z kraju. Poznajemy także historię rodziców i dziadka bohaterki oraz dzieje jej drugiego, aktualnego małżeństwa z Paulem.

Ciągły strach, poczucie beznadziei i niepewność towarzyszą kobiecie na codzień. Przesłuchania są częścią jej życia, nic nie zrobiła, a jednak kilka razy w tygodniu musi stawić się w siedzibie tajnej policji punkt dziesiąta. Major Albu, który ją przesłuchuje nie jest nawet brutalny - co najwyżej zmiażdzy jej palce przy powitalnym pocałunku w rękę, szarpnie za włosy albo podrzuci do torebki odcięty, lekko gnijący ludzki palec. Bohaterka nigdy nie wie czy kolejne przesłuchanie nie skończy się zatrzymaniem jej w areszcie. Całe jej życie toczy się jakby w zawieszeniu, w oczekiwaniu na zdarzenia, na które nie może mieć wpływu.


Zachwycił mnie język Herty Müller. Czytając, co chwilę miałam ochotę zakreślać ołówkiem kolejne zdania, bo wydawały mi się po prostu idealne.


"Paul przysunął swoje krzesło tuż do mojego, pocałował mnie z pianą z piwa na ustach. Byłam jeszcze odurzona jazdą, doszły do tego pocałunki. Moje serce uderzało tam i z powrotem na najcieńszej nitce."


"Niebo wisiało czerwono - niebieskie i nieprzyczepione już porządnie na górze, a rzeka kręciła brązowe szpule z wody."


"W mieszkaniu panowała cisza, która rozciąga człowieka od podłogi do sufitu, a tam przecież nie można przebywać."


"Światło w łazience rzuciło twarz w lustro. Stało się to tak szybko, jakby ktoś cisnął garść mąki na szybę."


To tylko próbka stylu pisarki.

Jeszcze przed Noblem dla Müller "Gazeta Wyborcza" zrobiła z nią wywiad. Pisarka nie zgodziła się wtedy na sesję zdjęciową. Powiedziała "Zawsze, kiedy stoję przed fotografem, kiedy mówi: w prawo, w lewo, uśmiech, nie uśmiechać się, jego słowa, nawet jeśli wymawiane szeptem, zmieniają się w krzyk rumuńskich oficerów bezpieki. Przesłuchań Securitate, rumuńskiej służby bezpieczeństwa, się nie zapomina. Zamiast drzew, na tle których fotograf chce mi zrobić zdjęcia, widzę ciemny pokój i błysk flesza. Tracę oddech. Zdarza się, że płaczę."


I chyba właśnie to, ta świadomość piekła, przez które przeszła Herta Müller, czyni jej literaturę tak przejmującą i prawdziwą. Naprawdę mocna rzecz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz