piątek, 30 kwietnia 2010

Ian McEwan - "Dziecko w czasie"


Podczas wycieczki do supermarketu znika mała dziewczynka. Stephen Lewis odwraca się na krótką chwilę, a gdy podnosi wzrok znad wózka z zakupami, jego córki Kate już nie ma. Wielomiesięczne poszukiwania dziecka nie przynoszą żadnego efektu. Wolno sączona historia to właściwie zapis rozpaczy, bezradności i braku zgody na pogodzenie się z sytuacją. Rodzice dziewczynki nie potrafią dzielić ze sobą bólu, który wynika z jej zniknięcia, co z kolei powoduje rozpad udanego dotychczas związku. Julie wyprowadza się z domu, Stephen za dużo pije i stale myśli o córce. Wyobraża sobie jak teraz wygląda, co lubi, wypatruje jej wśród dzieci bawiących się na szkolnym boisku.


Mam z tą książką, która jest moim pierwszym spotkaniem z McEwanem, pewien kłopot. Sama historia i skupienie się na przeżyciach głównego bohatera jak najbardziej mi odpowiada. Za dużo w niej natomiast, jak dla mnie, wątków pobocznych. O ile opis relacji Stephena z przyjacielem, który popada w chorobę psychiczną, czemuś służy - jest to bowiem impuls, który zmusza Stephena do jakiegoś działania, o tyle dość szczegółowe opisy prac podkomisji rządowej, w której pracuje Stephen są do niczego niepotrzebne. Podobnie z opisami relacji Stephena z rodzicami, które są pretekstem do spojrzenia bohatera w głąb siebie, ale czy to wystarczający powód by poświęcać im aż tyle miejsca? Generalnie miałam wrażenie, że McEwan boi się, że opowiedzenie zasadniczej historii zajmie mu za mało miejsca i dlatego poupychał tam jeszcze wątki dodatkowe. Szkoda, bo odrywały tylko moją uwagę od tego, co w tej powieści ważne. Nie do końca też odpowiadał mi język, jakim posługuje się pisarz. Zbyt ozdobny, lekko przegadany.


Wyczytałam gdzieś w internecie, że "Dziecko w czasie" to jedna z najlepszych książek McEwana. Jeśli tak faktycznie jest to mam problem, bo ta powieść dla mnie jest dziełem dobrze zapowiadającego się pisarza, ale na pewno nie szczytowym osiągnięciem w karierze. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak tylko zapoznać się z innymi rzeczami, które wyszły spod pióra autora i dopiero wtedy wyciągnąć ostateczne wnioski.

4 komentarze:

  1. A mnie treść tej książki skojarzyła się z małą Madeline (nie jestem pewna pisowni), która zniknęła jakiś czas temu w Portugalii? Mało mam wiedzy, ale pewnie kojarzysz o czym piszę; lub też z filmem "Głębia Oceanu" z M. Pfeiffer. Mnie chyba nie przeszkadzałyby dygresje, ale podobnie jak ty, muszę dopiero wyrobić sobie na ten temat zdanie. Tymczasem... ładna, konkretna notka :)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj. McEwan ma to do siebie, że opowiada bardzo ciekawe historie, ale czasem sposób opowieści, mnóstwo ozdobników treści i niepotrzebne dodatki, sprawiają, że właśnie ciężko jednoznacznie ustosunkować się do jego twórczości. Ja jednak zdecydowanie go lubię, czytałam "Betonowy ogród" i "Przetrzymać tę miłość" i wiem, że chętnie wrócę jeszcze do tego autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. " Betonowy ogrod" to zdecydowanie ksiazka, ktora trzeba przeczytac. Uwazam, ze historie McEwan'a sa niesamowicie interesujace. Polecam goraco wywiady na youtube z tym pisarzem- swietnie mowi o pisaniu i o swoich historiach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, słyszałam dużo dobrego o "Betonowym ogrodzie". Przeczytam, sprawdzę, wyrobię sobie opinię. Trochę jak z Jodi Picoult - jedna jej książka była beznadziejna, druga niczego sobie i w efekcie nadal nie wiem co o niej myśleć:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń