czwartek, 16 lutego 2012

Cormac McCarthy - "W ciemność"


Nie wiem o co chodzi z tym McCarthy'm, że każda jego kolejna książka wydaje mi się lepsza od poprzedniej. Po świetnej "Drodze" zachwyciłam się "Strażnikiem sadu", a teraz znów na łopatki rozłożyła mnie ta powieść.


W prostej chacie na skraju lasu mieszka młode rodzeństwo. Dziewczyna, Rinthy, rodzi tam dziecko. Jej brat, Holme, wynosi chłopczyka do lasu, by go tam porzucić, a siostrze mówi, że noworodek zmarł. Rinthy domyśla się jednak prawdy i w tajemnicy przed bratem rozpoczyna poszukiwania swojego synka. Gdy Holme odkrywa nieobecność siostry, on także wyrusza w drogę, by odnaleźć Rinthy.

Oboje wędrują bez planu, bez pieniędzy, bez jakiegokolwiek dobytku. Na swej drodze spotykają różnych ludzi. Jak na świat według McCarthy'ego obcy są zadziwiająco przyjaźnie nastawieni do dwójki bohaterów - a to ktoś ich nakarmi, a to zaproponuje pracę albo nocleg. Od nikogo jednak nie dostają tak naprawdę ciepła i życzliwości, nikogo nie interesuje też jak poradzą sobie dalej.

Nieporadna, niesamodzielna Rinthy snuje się w łachmanach od miasteczka do miasteczka, Holme'a zaś prześladuje trójka tajemniczych, groźnych mężczyzn znaczących trasę swojej wędrówki kolejnymi trupami wiszącymi na drzewach.


Jest tu to wszystko, co charakterystyczne dla prozy McCarthy'ego - prości, wręcz prymitywni ludzie, kierujący się najbardziej pierwotnymi instynktami, poczucie totalnej beznadziei i atmosfera wszechobecnej grozy. Bohaterowie, choć samotni i skazani wyłącznie na siebie, nie budzą współczucia ani sympatii, momentami są wręcz odrażający. Dziecko, którego szuka Rinthy jest być może owocem kazirodczego związku - autor nie pisze tego wprost, a jednak coś powoduje, że taki stan rzeczy wydaje się nam oczywisty niemal od początku lektury.

McCarthy snuje swą baśń o świecie bez przyszłości, a każda kolejna strona utwierdza nas w przekonaniu, że nie ma nadziei - ani dla bohaterów, ani dla poszukiwanego dziecka, ani dla świata, w którym żyją. Wędrówka Rinthy i Holme'a prowadzi donikąd.


Powieść napisana jest pięknym językiem, tak jak w "Strażniku sadu" niewyszukany język postaci sąsiaduje tu z kipiącymi życiem, bogatymi opisami rozszalałej przyrody. Niezwykle sugestywnie przedstawia McCarthy świat balansujący jakby na krawędzi nieuchronnej katastrofy.

To książka, której nie byłam w stanie odłożyć dopóki nie skończyłam czytać.

Absolutnie zachwycająca.


7 komentarzy:

  1. Jak się uporam ze swoją doslownie GÓRĄ książek to bardzo chętnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skąd ja to znam:-) U mnie też góra, w dodatku wciąż rośnie, bo choć ograniczam kupowanie nowych książek, to jednak nie jestem w stanie całkiem sobie tej przyjemności odmówić:)

    OdpowiedzUsuń
  3. No proszę. A ja jeszcze nie czytałam żadnej książki tego autora. Ale chyba najwyższy czas, żeby to zmienić... Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że książka może mi się spodobać. Jestem ciekaw czy i ja zobaczę tę sytuację, w której nie ma nadziei na happy end.

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie "Droga" czeka na półce i jakoś nie mogę się zabrać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Droga bardzo mi się podobała i na pewno sięgnę jeszcze po jakąś książkę tego autora, kto wie może będzie to akurat ta. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Droga stoi u mnie na polce i jakos nie moge sie do niej zabrac, przeczuwam, ze to bedzie ciezka lektura... ale moze teraz sie zmobilizuje, skoro w kolejce czekaja nastepne bardzo dobre ksiazki tego autora :-).

    OdpowiedzUsuń