poniedziałek, 11 listopada 2013

Wojciech Tochman - "Eli, Eli", fotografie Grzegorz Wełnicki



Kolejna mocna książka Wojciecha Tochmana, tym razem o życiu w slumsach Manili. Rozdziały rozpoczynają się zdjęciami mieszkańców Onyksu, co stanowi punkt wyjścia do opowieści o kolejnych bohaterach. Poznajemy beznadziejne historie ludzi, którzy nie mają nic, a przede wszystkim nie mają nawet marzeń o innym życiu - kto bowiem rodzi się w slumsach, w slumsach umiera. Brud, choroby, nędza. Dzieci bez rodziców, bite i gwałcone kobiety, zaćpani mężczyźni. Znajdzie się też cyniczny cwaniaczek organizujący wycieczki dla białych turystów pod hasłem "true Manila". Wszyscy są zadowoleni - nędzarze, którzy dostaną puszkę sardynek albo butelkę wody, cwaniak, który ostatecznie wyciągnie od turystów jakąś kasę, a najbardziej może właśnie ten turysta. Z poczuciem, że oto dotknął prawdziwego, filipińskiego życia pstryknie kilka fotek i wróci do swojego europejskiego domu dumny z pomocy, jakiej udzielił biednym, brudnym sierotom.

I chyba właśnie nie losy mieszkańców Onyksu tylko ten podział na dobrych, zachodnich nas i biednych, brudnych ludzi ze slumsów jest prawdziwym tematem tej książki. Są tu pytania o naszą moralność. Co właściwie sobie myślimy kiedy pstrykamy zdjęcie umorusanej dziecięcej buzi albo kalekiemu mężczyźnie? Dlaczego nie pytamy fotografowanego o zgodę? Co w nas potem zostaje, czy w ogóle coś? Czy czasem nie jest tak, że ta wstrząsająca, posunięta do granic nędza właściwie w ogóle nas nie obchodzi? Wracamy z kolejnej wycieczki zadowoleni, że mamy "prawdziwe" fotki, które możemy pokazać znajomym. A co z ludźmi ze zdjęć, kim są, dlaczego ich życie tak wygląda, o czym marzą - to nas, ludzi Zachodu w ogóle nie obchodzi. Nie wiemy nawet jak mieli na imię. Pstryk, pstryk i idziemy dalej.

Autora "Eli, Eli" różni od nas to, że ma więcej czasu. Może spędzić tydzień, miesiąc, pół roku wśród swoich bohaterów, może (a przede wszystkim chce) ich poznać, może dzięki temu opowiedzieć nam ich historie. Ale Tochman nie ma złudzeń - doskonale wie, że książka, która dzięki temu powstanie zapewni mu dochód, zarobi także wydawca, drukarnia, dystrybutor. Z niczym zostaną tylko bohaterowie tej opowieści.
Są więc pytania o granice, o to czy wolno nam w ogóle wchodzić w tak absurdalnie niesymetryczną relację, okradać kogoś z prywatności nie dając nic w zamian. Odpowiedzi musimy poszukać sami, jeśli oczywiście mamy na to ochotę.

"Eli, Eli" różni od innych książek Tochmana po pierwsze język. Trochę niechlujny, brudny, czasem wulgarny, taki jak surowa rzeczywistość Onyksu. Po drugie - fotografie Grzegorza Wełnickiego, które nie tyle są dopełnieniem opowieści co opowieściami same w sobie. Sama nie wiem czy w głowie dłużej siedziały mi historie bohaterów czy pięknie skomponowane, perfekcyjnie oświetlone i wystylizowane zdjęcia.

Pytania, brak odpowiedzi i dużo materiału do przemyśleń. Zdecydowanie warto przeczytać.


5 komentarzy:

  1. O książce już słyszałam, przekonuję się, że warto...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdecydowanie poczytam! Dzięki za świetną recenzję! Będę tu zaglądała częściej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za recenzję! Jak do tej pory czytałam dwie książki Tochmana i obie wywarły na mnie wielkie wrażenie, po Twojej recenzji jestem pewna, że z "Eli, Eli" nie będzie inaczej. Jak ma się sprawa ze zdjęciami? Mam tę książkę w formie elektronicznej, zastanawiam się, czy to duża strata w odbiorze, jak sądzisz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcia w przypadku tej książki są równorzędnym dla tekstu partnerem. Moim zdaniem na czytniku nie będzie absolutnie tej siły wyrazu, zresztą między innymi dlatego sama kupiłam książkę w wersji papierowej.

      Usuń
    2. Tak myślałam, że tej akurat książki Tochmana nie uda mi się odpowiednio przetrawić, jeśli poprzestanę na wersji elektronicznej. Cóż, w takim razie już wiem, o co pytać podczas najbliższej wizyty w księgarni. Dzięki :)

      Usuń