środa, 28 września 2016

Greg Baxter - "Lotnisko w Monachium"


Mieszkający w Londynie Amerykanin przyjeżdża do Niemiec w towarzystwie swojego ojca. Mają zidentyfikować i zabrać do kraju ciało Miriam, siostry narratora, która zagłodziła się na śmierć. Po kilku tygodniach spędzonych w Europie ojciec i syn wracają do domu, jednak z powodu niekorzystnych warunków atmosferycznych zostają uwięzieni na lotnisku. Tam główny bohater (kiedy to teraz piszę nie jestem pewna czy jego imię nie zostało w powieści wymienione, czy po prostu ja go nie zapamiętałam) tak naprawdę po raz pierwszy od dawna ma okazję zastanowić się nie tylko nad śmiercią Miriam, ale i nad własnym życiem. Fragmenty wspomnień przeplatane ze scenkami z lotniska tworzą swoiste puzzle opisujące życie mężczyzny i stosunki w rodzinie. Choć poszczególne elementy układanki są w porządku - ojciec jest spełnionym zawodowo historykiem, nieżyjąca matka spełniała się w macierzyństwie, główny bohater robi karierę w korporacji - to jednak coś spowodowało, że członkowie tej rodziny przez lata właściwie nie mieli ze sobą kontaktu, a Miriam postanowiła się zabić. 

To bardzo specyficzna książka. Każda relacja, każda potencjalnie silna więź jest tu spłaszczona, uproszczona. Uderza ogrom samotności i celowego wyalienowania bohaterów. Tu nikt nie szuka kontaktów z bliskimi. Dzieci nie podtrzymują kontaktu z ojcem, ojciec to akceptuje, rodzeństwo nie dba też o więzi między sobą. Spotkania Miriam z bratem są sporadyczne i wymuszone. Nawet gdy brat widzi, że z chorobliwie chudą Miriam najwyraźniej coś jest nie tak, nie porusza tematu. Problem przestaje dla niego istnieć gdy tylko spotkanie z siostrą dobiega końca. 
Chłodna, wyważona narracja jest taka jak życie bohaterów. Osobna, obok wszystkiego. Każdy tu wie, że w gruncie rzeczy jesteśmy skazani wyłącznie na siebie i tylko na siebie możemy liczyć. Widać to nie tylko w rodzinnych relacjach, ale i w związkach narratora z kobietami. 

Dość przygnębiająca, smutna, ale i piekielnie prawdziwa powieść. 

1 komentarz: