środa, 29 września 2010

Jack Ketchum - "Dziewczyna z sąsiedztwa"


Na "Dziewczynę z sąsiedztwa" trafiłam przypadkiem - jedno zdanie napisane przez kogoś na blipie sprawiło, że poszukałam o niej informacji. Wszystkie wypowiedzi i recenzje jakie znalazłam w internecie były wręcz entuzjastyczne. No i się skusiłam. Trochę na przekór sobie, bo książkę określa się jako horror, a ja nie jestem wielbicielką tego gatunku. Już po przeczytaniu mogę stwierdzić, że ja nazwałabym "Dziewczynę z sąsiedztwa" raczej psychologiczną powieścią grozy, o ile takie rozróżnienie ma jakiś sens.


Narratorem "Dziewczyny" jest David, dziś dorosły mężczyzna, który wraca wspomnieniami do czasów swego dzieciństwa. Przenosimy się na amerykańskie przedmieścia, są lata 50-te, pozornie klimaty jak z "Cudownych lat", ale w gruncie rzeczy nikt nie wie co dzieje się za drzwiami schludnych domków. Obowiązuje zasada - co dzieje się w domu, zostaje w domu. Sąsiadką Davida jest Ruth, samotna matka wychowująca trzech synów, z którymi chłopiec często się bawi. Ruth jest fajną babką - nie zrzędzi, nie bardzo ingeruje w to jak jej dzieci spędzają wolny czas, czasem pozwala synom i ich kolegom napić się piwa, oczywiście pod warunkiem, że nikomu o tym nie powiedzą. Pewnego letniego dnia do domu Ruth trafiają dwie dziewczynki - piętnastoletnia Meg i dziewięcioletnia Susan - dalekie krewne, którymi kobieta ma się opiekować po tragicznej śmierci ich rodziców. Wkrótce David stanie się świadkiem przerażających wydarzeń. Ruth, od początku traktująca Meg dość podle, staje się coraz bardziej opętana niezrozumiałą nienawiścią do dziewczynki. Nakręca się spirala okrucieństwa i przemocy, w którą Ruth wciąga swoich synów i ich kolegów. Przetrzymywana w zamknięciu Meg znosi kolejne upokorzenia i tortury.


Przyznam, że trudno mi się było otrząsnąć po lekturze tej książki. Napięcie rośnie z każdą stroną i czyta się to ze ściśniętym żołądkiem, bez nadziei na szczęśliwe zakończenie.

Przerażające są dwie rzeczy. Pierwsza - że ta historia wydarzyła się naprawdę, Ketchum wykorzystał w "Dziewczynie" prawdziwe wydarzenia. Druga - że sprawcami tej bezsensownej, bestialskiej przemocy są, oprócz dorosłej kobiety, dzieci, z których chyba żadne nie skończyło czternastu lat. Mały David to obserwator - nie bierze udziału w torturowaniu dziewczyny, ale wie o nim i nic z tą wiedzą nie robi. Kiedy w końcu chciałby jakoś pomóc Meg jest za późno - wydarzenia w domu Ruth osiągają taką skalę, że może być tylko gorzej.


Bardzo mocna rzecz, ale uważam, że warta przeczytania. Dla uświadomienia sobie, że pozornie zwyczajni ludzie są zdolni do największych, najokrutniejszych zbrodni, bez najmniejszego powodu. Ta książka zmusza do refleksji o granicach prywatności, o miejscu jednostki w społeczeństwie. Jak to możliwe, że nikt z sąsiadów nie zainteresował się nagłym zniknięciem dwóch dziewczynek? Dlaczego nikt nie dostrzegł wyraźnych objawów szaleństwa ogarniającego Ruth?


Typowo horrorową okładkę pominę milczeniem. Uwaga dla ewentualnych czytelników - wstęp napisany przez Stephena Kinga radzę zostawić sobie na koniec, bo zdradza on właściwie wszystkie wydarzenia opisane w książce.

Polecam, ale sugeruję nastawienie się na mroczne, mocne emocje raczej niż na relaksującą lekturę.


1 komentarz:

  1. Czytałam, byłam tą książką bardzo "zdołowana" -nie mogłam w niektóych miejscach czytać, przerażająca.

    OdpowiedzUsuń