Ta książka to moje drugie spotkanie z Sarą Waters. Tym razem nie epoka wiktoriańska tylko lata 40ste XX wieku. Akcję podzielono na trzy części - pierwsza dzieje się tuż po wojnie, druga w trakcie, trzecia na początku wojny. Historię poznajemy więc retrospektywnie.
Bohaterami są trzy kobiety i jeden mężczyzna. Losy tej czwórki przenikają się i splatają ze sobą, czasem w zaskakujących okolicznościach. Viv od lat romansuje z żonatym mężczyzną, nie mając siły zakończyć tego związku. Helen zdradza swoją ukochaną, bo nie ma siły oprzeć się pożądaniu do "tej trzeciej". Duncan, po wyjściu z więzienia, próbuje normalnie żyć, tymczasem nie potrafi nawet szczerze określić swojej seksualnej tożsamości. Kay nie potrafi się odnaleźć w powojennej rzeczywistości, więc całymi dniami snuje się bez celu po ulicach. Bohaterowie, którym przyszło zmagać się z rzeczywistością trudnych, wojennych czasów, żyją z dnia na dzień, nie robiąc wielkich planów. Kochają, spotykają się z przyjaciółmi, wchodzą w nowe związki, jednocześnie mając poczucie, że w każdej chwili mogą zginąć.
Całkiem przyjemne czytadło. Wprawdzie "Muskając aksamit" podobało mi się dużo bardziej, ale i tej książce niczego nie brakuje. Sarah Waters nie aspiruje chyba do miana wielkiej pisarki - ja zaliczam ją do zręcznych autorek, tworzących ciekawe historie. W każdym razie jest znacznie ciekawsza od ckliwej Jodi Picoult. I to na pewno nie było moje ostatnie spotkanie z powieściami pani Waters.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz